Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Cati Pensjonariusz
|
Wysłany:
Pią 17:13, 19 Sie 2011 |
|
|
Dołączył: 09 Sty 2011
Posty: 50 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Na zlecenie Cati tym razem przybyłam do Deandrei (kurde, często tu jestem ostatnio). Moim koniem na dzisiejszy trening był pełen zapału ogier Just Love. Spodobał mi się na wstępie, bo z tego co się dowiedziałam od właścicielki to był dla mnie idealny – co jest dziwne, najbardziej lubię pracować z ogierami, konie ‘do pchania’ nie bawią mnie w ogóle. A Justek do pchania podobno nie był. Gdy weszłam do stajni wyglądał zza drzwi boksu. Pewnie się zastanawiał, dlaczego akurat jego dzisiaj nie wypuścili. Gdy mnie zobaczył, zarżał donośnie i zaczął kopać w drzwi boksu. Postanowiłam go trochę uspokoić, żeby przed treningiem nie zdążył rozwalić pół Deandrei. Trochę mi się udało, walić kopytem o drzwi przestał, ale do skończenia z rżeniem i wydawaniem innych dźwięków skłonić mi się go nie udało. Zdeprymowana poszłam do siodlarni po szczotki. Było w niej tyle sprzętu należącego do tylu różnych koni i właścicieli, że zanim znalazłam wszystko co należało do Just Love’a minęło chyba dziesięć minut. Koniec końców – udało mi się i mogłam wszystko to zatargać pod jego boks. Zaopatrzona w dwie szczotki – plastikowe zgrzebło i ryżówkę, weszłam do mieszkanka konia. Jako że nie chciało mi się dzisiaj zbytnio czyścić konia – jak zwykle, ledwo żyłam po poranku u siebie z narwanymi końmi wyścigowymi – nie mogłam być bardziej zadowolona niż byłam. Banan na mojej twarzy wykwitł od razu. Just Love był bowiem czysty. No, w miarę czysty, musiałam pozbyć się kilku zaklejek z brzucha i nóg, ale poza tym... jakby dopiero wyszedł spod myjki. Wymieniwszy szczotki na kopystkę zaczęłam czyścić mu kopyta. Jakby na złość, nie chciał mi podać ostatniej, prawej tylnej nogi. Zła, szarpałam się z nim chwilę, ale koniec końców wyszło na moje. Rzuciłam kopystkę przed boks i wyszłam po ochraniacze. Przy zakładaniu stał spokojnie, poradziłam sobie z tym szybko. Potem założyłam mu czaprak i siodło, na końcu ogłowie i mogłam ruszyć na ujeżdżalnię – dzisiejszy trening miał się odbyć na zewnątrz, a to z trzech prostych przyczyn. Po 1, hala była zajęta. Po 2, było słońce i nie padało. A po 3, to stokroć bardziej wolałam ćwiczyć na maneżu otwartym. Przez całą drogę rozglądałam się za kimkolwiek, kto mógłby o ile nie patrzyć na trening, to przynajmniej ustawiać mi co będę chciała. W końcu, na swoje nieszczęście, napatoczył się Dejacz. W niemałym oddaleniu, toteż zaczęłam się drzeć jak głupia:
-Deeeeeeeeeeeeeeeeiiiiiiiiiiiiiiii! Chooooooooooooodź tuuuuuuuuuuuu!
Deidre chyba usłyszała moje żałosne błagania o pomoc, bo z przerażoną miną przybiegła.
-Co się stało? Gdzie Cati? Spadła?
-Nie no, co ty – odpowiedziałam. – Z Justkiem trenuję dzisiaj ja. A chodziło mi o to, czy nie mogłabyś poustawiać mi kilku przeszkód i popatrzyć na mnie.
-Hm – zastanawiał się Dejcu. – Muszę ogarnąć stajnię, więc mogę wpadać co najwyżej co chwilę, a teraz jak ci coś ustawię i potem przyjdę podwyższyć to jest okej?
Pokiwałam głową twierdząco i poinstruowałam Deidre w układaniu. Potrzebowałam dwóch drągów i kawaletki na kole – konkretniej to w kolejności drąg-kawaletka-drąg ustawione na galop. Na prawej długiej ścianie natomiast, nieco bliżej rogu w którym nie mam nic ustawionego, chciałam dwa drągi na kłusa, miejsce na naskok, krzyżaka 50cm, drąga na ziemi – wskazówkę, i stacjonatkę 60cm. Dejec pospiesznie wszystko ustawił i póki co zmył się, ja natomiast wsiadłam na ogiera i rozpoczęłam stępowanie. Dałam młodemu długie wodze, ale nie całkiem długie – nie ufałam do końca 3 letniemu ogierowi, na którym jeździłam po raz pierwszy. Kilka kółek w tą, kilka w tą, jakieś wolty – czyli standardowe rozpoczęcie jazd. Potem, gdy ktoś przechodził koło maneżu, doszłam do wniosku, że nie będę od razu skakać tej koperty ze stacjonatą, toteż poprosiłam o zrzucenie drąga na ziemię, a po wykonaniu zadania ładnie podziękowałam. Stanęliśmy na chwilę, młodemu się to chyba nie podobało po zatupał, podreptał w miejscu i uwiesił się na wędzidle. Cofnęłam kawałek, nie będzie mi się tu panoszył dziad jeden. Uspokoił się, toteż popędziłam go do kłusa. Anglezowałam, starając się wyrównać tempo. Udało mi się po mniej więcej kółku, Just szedł szybkim, ale przynajmniej równym tempem. No i był wygodny, co trzeba gdzieś zaznaczyć. Po 3 kółkach zmieniłam kierunek przez przekątną. W drugą stronę zrobiłam ponownie 3 kółka, po czym duże koła na krótkich ścianach. Nic niepokojącego się nie stało, miałam tylko małe problemy ze zjechaniem na pierwsze koło. Postanowiłam skrócić konia. Starałam się jakiś czas, najpierw miał beton w pysku, zaraz jednak rozluźnił i trochę zwolnił. Całą długą ścianę przejechałam takim sobie truchcikiem, krótką też, na długiej natomiast mocno dodałam. Wyrwał do przodu i zagalopował.
-Nie! – powiedziałam dobitnie i chwyciłam go na pysku. Zwolnił do kłusa, ponownie go skróciłam i na długiej ścianie dodanie, tym razem z mocniejszym kontaktem. Znowu chciał zagalopować, ale przytrzymałam i poszedł szybszym kłusem. W końcu. Poklepałam go i zmieniłam kierunek przez półwoltę. Powtórzyłam ćwiczenie. Załapał w końcu o co chodzi, przy tym łapaniu jednak spocił się nieco ze zdenerwowania i usztywnił. Dodałam, co zrobił perfekcyjnie, spróbowałam więc skrócić na krótkiej ścianie. Zarzucił pyskiem i szedł dalej.
-Kolego! Tak to ja się z tobą nie bawię! – skarciłam Just Love’a i zatrzymałam. – No, teraz grzecznie i tak jak mówię.
Spuściwszy pysk nieco w dół, ruszył poprawnym, truchtającym kłusem. Dodałam na długiej – on też, i skróciłam na krótkiej. Nie chciałam przeciągać jeszcze bardziej tego ćwiczenia, bo zaczynał kłaść uszy po sobie i się denerwować, toteż poklepałam, puściłam mu wodze i dałam chwilę odpoczynku w stępie. Połaziliśmy w tę i wewtę, aż ogier nieco się rozluźnił. Chyba tym ćwiczeniem zdenerwowałam go bardziej niż myślałam. W końcu, gdy westchnął i zaczął iść jak cielę, pozbierałam wodze i zagalopowałam w prawo w rogu maneżu. Poszedł z prawej. Poklepałam i po kilku foule przeszłam do kłusa. W kolejnym rogu, tym razem z kłusa, zagalopowaliśmy znowu. Dobra noga, poklepanie, stęp. Zmieniłam kierunek i to samo – czyli zagalopowanie ze stępa – w drugą stronę. Tym razem zagalopował jednak ze złej nogi. Skarciłam głosem, przytrzymałam, wyraźniej przełożyłam do tyłu zewnętrzną łydkę i poszedł z dobrej nogi. Poklepałam, zagalopowałam jeszcze z kłusa i już nie przechodziłam do stępa. Z lewej nogi wjechaliśmy na koło z drągami i kawaletką. Ledwo się zmieścił Justek, mimo tego że wjechałam na środek za nic nie chciał skręcić i wypadliśmy za prawo. Pociągnęłam za lewą wodzę, ustabilizowałam ręce i wjechaliśmy jeszcze raz. Nieco lepiej, ale puknął zdaje się we wszystko. Przynajmniej nie wylecieliśmy na zewnątrz tak jak poprzednio. Poklepałam i wjechałam jeszcze raz, z większym impulsem. Mimo, że nie wylądowaliśmy idealnie na środku ostatniego drąga, poklepałam go i przeszłam do stępa. Było w miarę dobrze. Obróciłam Justka, trochę już spoconego, i poszłam na koło na prawą nogę. Tu nie było problemów, przeszedł ładnie, mimo że znowu wyniosło nas trochę na zewnątrz. Poklepałam go i dałam mu chwilę odpoczynku. Później obróciłam go ponownie na lewo i dałam sygnał do kłusa. Chciał zagalopować, ale przytrzymałam mocno i poszedł szybkim kłusem. Czyli generalnie tak jak powinien, bo drągi przed kopertą którą akurat zamierzałam skakać były pod taki ustawione. Zakręciłam na przeszkodę i w tym momencie straciłam panowanie nad koniem. Zobaczywszy kopertę, wyrwał mi wodze z rąk, przeskoczył dwa drągi jak oksera i przesadził kopertę skokiem jak na metrówkę. Jakimś cudem utrzymałam się na grzbiecie ogiera, chociaż nogi mi wypadły ze strzemion. W tym momencie wpadła Dei.
-Jezus Maria! – wydarła się. – Żyjesz? Co to było? – jak zobaczyła że faktycznie żyję zaniosła się śmiechem.
Ja tymczasem skarciłam ogiera, cofnęłam aż do koperty i popędziłam ponownie do kłusa. Dopiero teraz odpowiedziałam.
-Nie wiem, co to było, ale nie chcę jeszcze raz. I weź się przestań ze mnie śmiać – obruszyłam się na niemal kładącą się ze śmiechu na piachu Dei. Przybrała na pozór strasznie poważną minę.
-To jedź jeszcze raz.
-A co ja, kurde, robię? – odburknęłam ignorując jej powstrzymywany ledwie uśmiech. Trzymałam wodze tak kurczowo, że bardziej się chyba nie dało. Przeszedł drągi kłusem, natomiast skoczył tak dziko i płasko, że rozwalił oba drągi i przewrócił stojak. Palnęłam go batem po łopatce i objechałam koło, by wjechać jeszcze raz na poprawioną przez Dei kopertę. Tym razem zrobil wszystko praaawie dobrze, z małym wyjątkiem, że ponownie mógłby skakać metr a nie małą kopertkę. Poklepałam go, po czym poprosiłam Deja o podniesienie z ziemi drąga na stacjonatę 60. Popatrzyła sceptycznie, ale zrobiła o co prosiłam. Pojechałam ponownie. Trzymalam mocno wodze, ale przed krzyżakiem pyknęłam ogiera delikatnie batem żeby pasowała mu odległość w szeregu. Spasowała, ale skoczył metr. Tym razem byłam przygotowana, nie wywaliło mnie z siodla jak poprzednio. Pojechałam szereg jeszcze raz, było podobnie, nawet chyba skoczył trochę niżej wobec czego poklepałam go z entuzjazmem.
-Dobra Dei, dawaj 90 i kończymy.
Wiedziałam, że to duży skok wysokości, ale Just Love tak czy siak skakał tyle, a był już mokry jak świnia. Nie zdążyłam się zastanowić, czemu mówi się jak świnia, bo już jechaliśmy z ogierem jeszcze raz. Drągi, pyk, kopertka, duża fulka, skoook. I Esz bez jenego strzemienia. No bo skok nie na 90, tylko chyba 120. Wzięłam strzemię i stwierdziłam że muszę poprawić. Pojechałam jeszcze raz, podobnie, z tym że byłam przygotowana i wylądowałam po przeszkodzie jak człowiek. Poklepałam, wywaliłam nogi ze strzemion, popuściłam na wodzy. Koń z wdzięcznością wyciągnął pysk i odpoczywał chodząc sobie. Po chwili popuściłam też popręg. Dopiero teraz Dejec skomentował. Ponownie tarzając się ze śmiechu.
-Wiesz co – ledwo umiała powiedzieć – bardziej śmieszy mnie twoja czerwona gęba niż te zajebiste skoki Justka. Bo wiesz, on jest w końcu do, hm, większych rzeczy! Haha!
Naburmuszyłam się strasznie, co w połączeniu z moim czerwonym ze zmęczenia ryjem musiało wyglądać przezabawnie I chyba wyglądało bo aż do końca mojego 15minutowego stępowania Dejcasz nie umiał się opanować. Obrażona, zeskoczyłam z konia i burcząc coś pod nosem podciągnęłam ogierowi strzemiona, wzięłam za wodze i pociągnęłam w stronę stajni.
-Dobra już, dobra, nie obrażaj się – powiedział Dejec. – W nagrodę zrobię Ci ze sprzętem. Od razu jakoś poprawił mi się humor. Zrzuciwszy wszystko w stajni z konia i założywszy mu kantar udałam się na myjkę. Po solidnym spłukaniu całego konia wodą posmarowałam mu kopyta i zaprowadziłam do jego boksu. Z czeluści mojej kieszeni wygrzebałam także cukierek, który mu dałam. Dej tymczasem poszedł umyć wędzidło. Z bananem na gępie pożegnałam się ładnie.
-Pa Dejszu! I nie zapomnij schować potem wszystkiego!
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|