Przyjazd 29.12.2009

Od rana oczekawiliśmy przyjazdu do stajni nie młodej już klaczki o imieniu Bastylia. Bardzo się denerwowałam bo przyjazd opuźniał się wyjątkowo a jak wiadomo podroz to nie jest to czego potrzeba jakiemukolwiek koniowi. O godzinie 14 na podwórko wjechała przyczepka. Boks juz czekał w stajni wyscielany i gotowy do wprowadzenia nowego mieszkańca. Otworzyłam drzwiczki przyczepy a Deidre pomogła mi wyprowadzic klaczkę ze srodka. Przy wychodzeniu poliznęła się i zahaczyła prawym udem o śrubkę przy drzwiach. Z rany trysnęła krew. Jednak klacz chetnie wyszła (nie dziewię się po takiej podrozy) i zachowywała się spokojnie. Była wyraźnei zmęczona przejażdżką, jednak wyglądała dobrze. Wprowadziłam ją do boksu. Deidre poszła po środki dezynfekujące i opatrunkowe. Zdjęłam z niej derkę i ochraniacze. Przytrzymałam ją za kantar czy Deidre robiła jej opatrunek. Po chwili puściłam klacz i wyszlyśmy z boksu. Postanowiłam jeszcze chwilę zostać i na nią popatrzeć. Klacz dziwnie się zachowywała. Wreszcie zaczęła patrzeć na swój brzuch. To był dla mnie znak. Założyłam jej derkę przypiełam lonżę do kantara i wzięłam bat. Wyprowadziłam ją przed stajnię i tam zaczęłam lonżować. 5 minut kłusa i zmiana kierunku. Po 5 minutach w drugą stronę klacz szła już luźno. Postępowała więc 5 minut i zaprowadziłam ją do stajni. Zdjęłam derkę i wytarłam ją ręcznikiem. Założyłam na nią skórzany kantar by nie powodował odparzeń, zielone owijki w ramach ochraniaczy stajennych oraz polarową derkę stajenną. Do twarzy jej w zielonym - pomyślałam z ulgą bo cały sprzęt jest w tym kolorze Wink