Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Eviline Pensjonariusz
|
Wysłany:
Wto 2:27, 06 Sty 2015 |
|
|
Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 321 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Przyjechałam do Centralnej z jasnym zamiarem bliższego poznania izabelowatej kobyłki, Statue. Kiedy znalazłam dobre miejsce do zaparkowania, z daleka zobaczyłam, że jest na padoku - ciężko jej nie zauważyć, jej maść jest dość charakterystyczna. Najpierw zaniosłam sprzęt pod jej boks, a następnie chwyciłam uwiąz i poszłam się przywitać. Kobyłka stała przy pastuchu w rogu, tyłem do Infinitely Perfect, skubiąc trawę po drugiej stronie ogrodzenia. Kiedy otworzyłam bramkę, zerknęła za siebie bez zaciekawienia i wróciła do czynności, od której miałam ją zaraz odciągnąć. Kiedy byłam od niej kilka metrów, zacmokałam, żeby się nie zdziwiła, po czym stanęłam. Koń zawsze powinien wykonać ostatni krok w twoim kierunku - tę uwagę zapamiętałam z kursu dla "naturalsów". Po kilku minutach próbowania zwrócenia jej uwagi, przykucnęłam sobie, czym dopiero ją skusiłam, żeby podeszła. Zrobiła to wolno i niepewnie, a ja łagodnym ruchem pogłaskałam ją po nosie i zapięłam uwiąz. Dotknęłam jej szyi, po czym ruszyłam w kierunku stajni. Kiedy się oddalałyśmy, kara rzucała nam tęskne spojrzenia i wielokrotnie rżała, ale Statue nie przejęła się tym za bardzo. Wydawała się na wszystko obojętna.
Czyszczenie poszło szybko i gładko - jako że padok jest trawiasty, a od wielu dni nie padało, nie miała wielu okazji, żeby się zakurzyć lub utaplać w błocie. Założyłam jej ochraniacze skokowe, potnik, siodło, a na koniec ogłowie. Trochę ociągała się przed przyjęciem wędzidła, ale przed wsadzeniem palców odczekałam chwilę ("a nuż zmieni zdanie"), udało się. Sama założyłam kask i wyprowadziłam ją przed stajnię, gdzie wsiadłam ze schodków. Again - żadnych problemów; wyglądała, jakby miała wszystko i wszystkich dookoła w głębokim poważaniu.
Ścisnęłam ją delikatnie po bokach łydkami i ruszyłyśmy na plac, który był zupełnie pusty. Gdzieniegdzie walały się puste puszki po napojach energetyzujących i zanotowałam sobie w pamięci, żeby przyjść po jeździe i je sprzątnąć. Kobyłka momentalnie zrobiła się trochę spięta - widać było, że trochę czasu minęło od jej ostatniej jazdy. Uznałam, że najlepiej będzie popracować dziś nad ujeżdżeniem. Na szczęście, były ustawione drążki na stęp i kłus. Rzuciłam wodzę na szyję, a ona wyciągnęła ją do samej ziemi, intensywnie wchłaniając zapachy. Krążyłyśmy sobie luźno dookoła, zmieniając kilka razy kierunek przez przekątną. Oczywiście, nie wymagałam od niej precyzyjnie wyjeżdżonych narożników, ale powoli ustawiałam ją na pomoce, pokazując łydkami, jak dokładnie ma ustępować od nich. Co jakiś czas klacz podnosiła łeb, bo zainteresował ją jakiś szelest dobiegający z krzaków lub któryś z koni na pastwisku przeszedł do kłusa, ew. zarżał. Nic ciekawego. W końcu uznałam, że i tak nie stała w boksie, więc była "rozruszana", więc niedługo potem przeszłam do kłusa - wciąż luźnego, za to bardzo energicznego. Chciałam ją obudzić, obudzić w niej impuls, zobaczyć tę iskrę, której jej brakowało. Najpierw kwitowała to skulonymi uszami, aż zaczęłam się zastanawiać, czy wszystko z nią okej - może coś ją uwierało albo bolało, ale chwilę później przestała, zaczęła minimalnie zaokrąglać szyję. Wcześnie! Pogłaskałam ją po szyi w nagrodę, po czym zmieniłam kierunek. Tutaj znowu wróciło totalnie usztywnienie - od razu widać, że lewa strona to ta gorsza. Kilka razy wjechałam na duże koło, cały czas pilnując, żeby energia gwałtownie nie słabła. Co jakiś czas zdarzało jej się utracić rytm, ale starałam się, żeby całość wyglądała coś stabilnie. Przyzwyczai się do tego.
Kiedy poczułam, że zaczyna się robić dość swobodna, złapałam mocniejszy kontakt. Przeszłam na moment do stępa, żeby nie przesadzić z tym ruchem do przodu, ale wciąż zwracałam uwagę, żeby był aktywny. Tutaj musiałam się bardziej wysilić - ewidentnie utożsamiała stęp z odpoczynkiem, chwilą relaksu w trakcie treningu. Myślę, że potrzeba trochę regularnej pracy, żeby to zmienić w jej głowie, dlatego nie wałkowałam tego dłużej niepotrzebnie, tylko zmieniłam kierunek i znów przeszłam do wyższego chodu, tym razem na krótszych i bardziej napiętych wodzach. Zaczęłam leciutko bawić się paluszkami, robić małe półparady - wjechałam na duże koło i raz minimalnie wyginałam ją do wewnątrz, raz na zewnątrz. Zaczęła przeżuwać wędzidło, po czym dwa okrążenia dalej zaczęła na nie napierać. O, nie, nie! Tak się nie bawimy. Odpuściłam na moment, po to, żeby za chwilę znów złapać - bardzo delikatnie, żeby jej nie wystraszyć. Bawiłam się na przemian, po czym znów wjechałam na ślad, zmieniłam kierunek i przeszłam do stępa. Na środku krótkiej zatrzymałam się. Wychyliłam się, żeby zerknąć, jak wyszło z nogami - prawy przód wisiał gdzieś z tyłu, zapomniamy. Dodałam prawą łydkę za popręgiem - dostawiła, aż "przestawiła". Zadziałałam z drugiej strony - o dziwo, udało się. Mała wymagała tylko trochę powtórzenia starego materiału. Wygrzebałam przysmak z kieszeni bryczesów i schyliłam się, żeby podać jej na otwartej dłoni. Nieufnie zaczęła obwąchiwać moją rękę, żeby po kilku sekundach namysłu przyjąć nagrodę. Ruszyłam stępem, zrobiłam woltę, po czym zakłusowałam, a w następnym narożniku przeszłam do galopu. Starałam się to zrobić bardzo płynnie i "od niechcenia", jednak Statue poczuła nagły przypływ energii i wypruła przed siebie - nawet nie tyle bardzo szybko, co napierała mocno na wędzidło, że ciężko było mi ją opanować. Szybko skręciłam i wjechałam na koło, zaczynając od dość ciasnego, a w miarę jak schodziła z niej para, zwiększając średnicę, aż w końcu mogłam spokojnie wyjechać z powrotem na ścianę. Nie chciałam jej "zajeździć", więc spokojnie przeszłam do kłusa, zrobiłam dwa okrążenia, zmieniłam kierunek przez przekątną, gdzie ją bardziej skróciłam, a na zakręcie znów galop. Tym razem dużo lepiej - wjechałam na woltę, żeby znów powyginać szyjkę w lewo i w prawo. Potem przeszłam prosto do kłusa. Teraz odpowiadała chętniej i szybciej na moje prośby - widać, że wspomnienia zaczęły odżywać. Za to przez dłuższą przerwę nie miała w ogóle kondycji i już jej szyja i klatka piersiowa pokryły się potem. Uznałam, że nie będę męczyła jej dzisiaj na drążkach. Zrobiłam jej krótką przerwę na swobodnej wodzy, po czym znów wróciłam na kontakt i zrobiłam najpierw duże ósemki, a potem pokręciłam je na krótkiej ścianie. Wymagało to dużego skupienia od nas obu, oraz mocniejszej pracy zadem. Po kilku próbach efekt był satysfakcjonujący, zobaczyłam znaczną poprawę. Uznałam, że klacz zasłużyła na odpoczynek i worek marchwi, który leżał przygotowany w moim bagażniku.
Puściłam wodzę i wyjechałam z placu wydeptaną ścieżką w kierunku lasu. Od razu zrobiło się chłodniej i przyjemniej. Klacz była dość zrelaksowana, z ciekawością rozglądała się po okolicy, szła pewnie i chętnie do przodu. Nie spieszyło mi się do domu, więc wróciłam dopiero po piętnastu minutach. Słonko przygrzewało, więc po rozsiodłaniu zabrałam ją na myjkę, gdzie opłukałam całe jej ciało. Potem stępowałam z nią w ręku przed stajnią, żeby trochę wyschła, zanim wróci na padok, żeby od razu się wytarzać. Wciąż wydawała się dość obojętna na jakikolwiek dotyk, gest, wyraz czułości, ale myślę, że wszystko jest "do naprawienia". Trochę pracy i dużo miłości - będzie dobrze. Wsypałam wór marchew do jej żłobu, dałam jej jedną, po czym odprowadziłam na padok, gdzie momentalnie odeszła ode mnie i wróciła do kąta, z którego ją wcześniej wyprowadziłam.
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|