Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
20-23.07.12 - Trening rajdowy by Karuchna

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Etna [*]
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kana
Pensjonariusz
PostWysłany: Nie 20:48, 16 Wrz 2012 Powrót do góry


Dołączył: 13 Wrz 2011

Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Koń: Brosza, Etna i Avanious
Data odbycia się treningu: 20-23.07
Rodzaj i cel treningu: Rajdowy – trening wytrzymałościowy
Jeździec/Trener: Karuchna, Kana i Tiara
Pomocnik/Serwisanci: -
Miejsce/Szlak: Wejście na Szranki, Ostrogi, Siodło i Mały Szpic
Czas: 3 dni
Pogoda: 25*C, lekkie zachmurzenie, podłoże suche
Sprzęt: ogłowie bezwędzidłowe, siodło rajdowe, pad rajdowy, ochraniacze skórzane
***
Dzień I
Na miejsce spotkania wybrałyśmy Bałtycką, ponieważ kierunek ruchu na szlaku jest przeciwny do powszechnie przyjętego i nie mogłyśmy spotkać się po drodze. Zaplanowałam szczegółowo wszystkie poranne zajęcia, by po przybyciu dziewczyn móc od razu ruszać w drogę i robiłam wszystko by trzymać się tego planu.
Paloma pomogła mi przy porannym karmieniu i czyszczeniu, dzięki czemu zdołałam na czas zaprowadzić Rudą na plac do czyszczenia i zająć się siodłaniem – chociaż raz poranne czyszczenie miało więcej efektów niż tylko kontrolno – zdrowotny.
Po przygotowaniu Bro do jazdy wywindowałam się na jej grzbiet i zaczęłam powoli stępować w okolicach bramy by nie przegapić przybycia naszych towarzyszek. Sakwy ze wszelkimi potrzebnymi rzeczami miałam przypiąć w ostatniej chwili, bo po co kobyła ma je nosić w kółko.
Wreszcie usłyszałam odległą rozmowę, a po chwili zza drzew wyłoniły się Tiara i Kana na swoich wierzchowcach. Doczepiłam do siodła sakwy, upewniłam się, że żadna nie grozi Bro obtarciem i mogłyśmy ruszać.
Lekkim kłusikiem skierowałyśmy się do wsi Poręba, na czele z racji swojej płci jechał Avanious. W samej wsi zwolniłyśmy do stępa, ale o tej godzinie nie było w niej głównego zagrożenia w postaci rozwrzeszczanych dzieci i jedynym nieprzyjemnym dla koni doznaniem było obszczekanie nas przez kilka psów. Podobnie było w Borówce, więc mogłyśmy bez przeszkód cieszyć się naszą przejażdżką.
Gdy minęłyśmy ostatnie zabudowania ponownie przeszłyśmy do kłusa, a Av zaczął wyrywać do galopu. Na szczęście klacze nie nabrały ochoty na wyścigi, a Tiar udało się sprawnie go opanować przez początkiem wjazdu na Mały Szpic.
Poinformowałam dziewczyny już wcześniej, że znaczną część trasy pokonuje się z koniem w ręku, więc miały w zanadrzu odpowiednie linki. Przez chwilkę debatowałyśmy który koń powinien iść przodem i ostatecznie stanęło na Broszy, jako najlepiej znającej warunki Podków.
Klacz ochoczo podjęła wspinaczkę i powoli windowałyśmy się w górę, Avanious był do tego stopnia pochłonięty wędrówką, że nie reagował na idącą przed nim atrakcyjną klacz. Zrobiłyśmy po drodze kilka krótkich przerw by złapać oddech, które były bardziej potrzebne nam niż koniom, ale w końcu mogłyśmy z wierzchołka Małego Szpica podziwiać cel naszej dalszej wędrówki - Wielki łęk w masywie Siodło. Po krótkim odpoczynku i małym posiłku (dla nas, nie dla koni) wyruszyłyśmy dalej. Paradoksalnie, podejście na Siodło było nieco łatwiejsze niż na Mały Szpic i złapawszy optymalne tempo wspinaczki całkiem szybko się z nim uporałyśmy. Ze szczytu rozciągał się zaiste epicki widok, więc w czasie gdy konie miały chwilkę na złapanie oddechu my zabrałyśmy się za fotografowanie. Przy okazji konie też zyskały kilka ładnych zdjęć, aczkolwiek im było wszystko jedno.
Droga na Mały łęk była bardzo przyjemna, prawie bez podejścia pod górę (no może odrobinę na końcowym odcinku) i również zapewniała wiele okazji do fotografowania panoramy Podków. Konie nie musiały już tak uważnie stawiać nóg, więc Av zaczął trochę ogierować i musiałyśmy wprowadzić drobne zmiany w szyku wysyłając go na przód. Operacja ta wymagała wielkiej precyzji i trochę zimnej krwi, ale zakończyła się pełnym sukcesem, a niepocieszony ogier uspokoił się i zadowolił rżeniem raz na jakiś czas.
Było już późne popołudnie gdy zabierałyśmy się za zejście z siodła, o tyle trudne, że niedoświadczeni w górskich wyprawach tak jak Brosza Av i Etna koniecznie chcieli z pochyłości zbiegać. W końcu udało nam się opracować taktykę, która pozwoliła na bezpieczne przemieszczenie się na dół, ale dziewczyny musiały się sporo nagimnastykować i były wykończone.
Doczłapałyśmy stępem do Orawca, tym razem wierzchem i zajęłyśmy się końmi. Po sprawdzeniu stanu ich zdrowia, wyczyszczeniu i nakarmieniu mogłyśmy zabrać się do naszego pokoju i zająć sobą. Niestety przyjechałyśmy zbyt późno by dostać coś ciepłego do jedzenia, ale od czego są zupki chińskie?
Posiliwszy się i zaznawszy dobrodziejstw prysznica udałyśmy się na zasłużony spoczynek.

Dzień II
Ponieważ dzień wcześniej zgłosiłam się na ochotnika do zaopiekowania się rano końmi musiałam wstać wcześniej niż Tiar i Kanu i chodząc na czubkach palców jakoś się ogarnąć. Udało mi się ich nie obudzić, więc poszłam do stajni zobaczyć jak tam nasi podopieczni. Konie powitały mnie spojrzeniami typu „O, to Ty. Kiedy śniadanie?”, więc zabrałam się za ich odżywianie. Ponieważ klacze nie znają się na tyle dobrze by wypuszczać je razem na mały trawiasty padok zaszczyt ten przypadł Avkowi, który wykorzystał tą małą powierzchnię jak tylko mógł do rozładowania energii. Po upewnieniu się, że nie sforsuje ogrodzenia lub nie zrobi sobie krzywdy wróciłam do schroniska by sprawdzić czy dziewczyny wstały.
Zastałam je w stanie mocno zaspanym, ale jednak kontaktowym, więc poinformowałam je że mają 15 minut by ogarnąć się na śniadanie i zaczęłam pakować nasze rzeczy do sakw. Kanu i Tiar spisały się na medal, nie tylko były gotowe na czas, ale jeszcze zdążyły mi pomóc w ogarnięciu pokoju. Zaniosłyśmy nasz skromny bagaż na dół, a po spożyciu pożywnego śniadanka zaczęłyśmy przygotowania do dalszej drogi.
Avanious znowu trafił na czoło zastępu, po porannej dawce ruchu był minimalnie spokojniejszy, ale i tak Tiara musiała być stale czujna. Ale czym byłoby życie bez takich wyzwań? Pierwszy kilometr pokonałyśmy stępem, potem przeszłyśmy do dosyć energicznego kłusa by nadrobić czas – moje ostatnie doświadczenia z wchodzeniem na Ostrogę pokazały, że lepiej mieć go na niej trochę w zapasie. Przy początku podjazdu podobnie jak wczoraj zsiadłyśmy z końmi i zamontowałyśmy im przy ogłowiach linki.
Bro znała już tą trasę, wiec podejście było minimalnie łatwiejsze niż wczoraj, klacz szła pewnie i dawała dobry przykład pozostałym koniom. Dziewczyny trochę narzekały na zakwasy, ale gdy już się rozruszały odzyskały humory i dalsza wspinaczka upłynęła w o wiele weselszej atmosferze. Sprawnie wdrapałyśmy się na Ostróżkę, nieco mniej sprawnie ale nadal skutecznie na Ostrogę i mogłyśmy się już nazywać zdobywczyniami Małej i Wielkiej Ostrogi. Zejście było o wiele milsze niż wczoraj, konie już załapały „z czym to się je” i nie próbowały zbiegać, nawet Avanious się uspokoił. Było pięknie.
Do schroniska Rębowe dotarłyśmy o przyzwoitej porze, załapałyśmy się nawet na ciepłą obiadokolację. Oczywiście najpierw zadbałyśmy o komfort naszych podopiecznych, którzy całkiem szybko zaaklimatyzowały się w przytulnej drewnianej stajni.

Dzień III
Tym razem to na Kanę spadł zaszczyt porannego zajęcia się końmi, więc mogłam podarować sobie nieco więcej snu. Prawdę mówiąc obudziłam się ostatnia i musiałam w pośpiechu ganiać dziko po pokoju zgarniając swoje rzeczy i szykując się na śniadanie. Na szczęście mimo to udało nam się wyruszyć dalej zgodnie z planem.
Szranki wyraźnie odcinały się na tle szarego nieba, gotowe do naszego podboju. Tiar miała chwilę by ogarnąć Avaniousa przez wyjazdem, więc podróż odbywała się w spokoju i harmonii. We wsi Morawa natknęłyśmy się co prawda na grupkę dzieciaków, ale okazały się być dobrze wychowane i całkiem sympatyczne, do tego bardzo podobały im się nasze konie. Podbudowane ich pochwałami zabrałyśmy się za zdobywanie Szranki zachodniej, która w porównaniu do Siodła wydała nam się dziecinną igraszką. W zasadzie miałyśmy rację, ponieważ zdobycie i przejście wszystkich trzech Szranek zajęło nam relatywnie mniej czasu. Po zejściu ze Szranki Wschodniej poczułyśmy się tak rozleniwione, że drogę powrotną do Bałtyckiej pokonałyśmy leniwym stępem. Na miejscu rozsiodłałyśmy konie i wypuściłyśmy na pastwiska – Tristan bardzo się ucieszył z towarzystwa Avaniousa, a klacze jakoś się między sobą dogadały.
Późnym popołudniem dziewczyny zebrały się i razem ze swoimi końmi wyruszyły w droge powrotną do Deandrei.

***
Podsumowanie:
Procent wykonania założeń treningowych: 100%
Średnia szybkość: 10 km/h


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Etna [*] Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare