Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Deidre Właściciel Stajni
|
Wysłany:
Pią 18:05, 14 Sty 2011 |
|
|
Dołączył: 21 Gru 2009
Posty: 676 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Od kilku tygodni siedziałam jak na szpilkach, wiedząc, że zbliża się moment rozwiązania ciąży Wiekiery. Kobyłka już kilka tygodni chodziła z wielkim brzuchem, niekiedy ledwo mieszcząc się w drzwi boksu. Ciąża przebiegała jednak bez komplikacji, pomimo zaawansowanego wieku Wi. To mnie uspokajało, aczkolwiek cały czas istniało pewne ryzyko i wolałam zareagować w odpowiednim momencie.
Był wieczór, a ja tyle ile mogłam jedną ręką pomagałam Maksowi przy karmieniu koni. Mieliśmy pod swoją opieką naprawdę pokaźną gromadkę. Saycu i Arrya również przybyły pomóc tu i ówdzie, po czym zrugały mnie i kazały przestać przemęczać nadgarstek.
Z westchnięciem poczłapałam najpierw do Lady, która również była ciężarna, jednak w trochę mniejszym stopniu zaawansowania. Obejrzałam z daleka jej zaokrąglone boki, mrużąc nieco oczy, po czym z uśmiechem dałam jej zjeść w spokoju. Była złośnicą, kiedy chodziło o paszę i już skuliła uszy. Poczłapałam dalej, w stronę boksu Wi.
Niuńka spokojnie kończyła wylizywać owies ze żłobu. Otworzyłam boks i wsunęłam się ostrożnie do środka. Boki klaczy falowały regularnie, wzdymając i tak gigantyczny już brzuch. Przesunęłam ręką po napiętej skórze, uśmiechając się nieco pod nosem. Byłam straszliwie ciekawa, cóż to za potworek się wyhoduje.
Wiekiera odwróciła łeb w moją stronę, stawiając uszy pogodnie i przeżuwając resztkę paszy. Uśmiechnęłam się i pogładziłam ją po kości nosowej.
-Co ty tam chowasz w tym brzuchu, co? –Poklepałam ją po szyi. Czułam się strasznie ograniczona przez tą jedną rękę, no ale, robiłam co mogłam. Wi parsknęła odprężona, wracając do żłobu. Ja tymczasem schyliłam się lekko, zerkając na jej wymiona. Oho. Mocno powiększone, można również zauważyć siarę. Spięłam się, zerkając pośpiesznie na zad i brzuch klaczy. Wcześniej nie zwróciłam uwagi, ale faktycznie wszystko mocno się obniżyło i zapadło. Eh, czyli to już niedługo.
-Saycuuuu! –wychyliłam się z boksu i pomachałam nerwowo ku rysualce. –Powiedz, że to tylko moje zwidy.. Ona wcale nie będzie rodzić, nie?
Sayuri przydreptała ku nam pośpiesznie. Kilka rzutów oka doświadczonego veta i wszystko było jasne.
-Oczywiście, że będzie xp –stwierdziła fachowym tonem. Sapnęłam głośno, zdenerwowana.
-Aj Dejcu, nie ma się co stresować, na razie jest wszystko ok. –Say poklepała mnie po ramieniu.
– Daj jej czas. –rzuciła jeszcze i poszła gdzieś swoimi ścieżkami.
Wbiłam wzrok w Wiekierę, która spojrzała na mnie beznamiętnie, ze stoickim spokojem skubiąc siano. Wpatrywałam się w nią intensywnie, nic się jednak nie działo. Kobyła rzucała mi tylko spojrzenia typu „nie wiem, na co ty tu jeszcze czekasz”.
Na dodatek przez przypadek przywaliłam złamaną ręką o kant boksu i zasyczałam z bólu. Yszz, cholera. Jak będę się patrzeć, i tak nic się nie zadzieje, tak więc powlekłam się na piętro, gasząc główne światło i zostawiając tylko jedną żarówkę w oddali, żeby nie zostawiać koni w egipskich ciemnościach. Nasłuchiwałam jeszcze przez chwilę, po czym poczłapałam na górę.
Mieszanka koca, gorącej herbaty i włączonego telewizora okazał się dla zmęczonego Dejca zgubnym rozwiązaniem. Zmogło mnie po 15 minutach, nawet nie zorientowałam się, kiedy zasnęłam.
Zerwałam się 3 godziny później w panice, nieomal zabijając na schodach. Wyhamowałam przed drzwiami i otworzyłam je ostrożnie, żeby nie spłoszyć koni. Potem pośpiesznie, acz bezszelestnie przeszłam przez część gospodarczą i weszłam do stajni.
Z boksu Wi dobiegały jakieś niemrawe sapnięcia i szelesty, jednak na co dzień nie zwróciłoby to mojej uwagi. Jak się za chwilę przekonałam, błędnie.
Wiekiera leżała na słomie i wyraźnie miała problem z wydaniem potomka na świat. Cała zlana potem, w ciszy zmagała się z bólem. Serce stanęło mi z trwogi. Coś było nie tak.
Szybko pobiegłam na górę i obudziłam Sayca. Razem zbiegłyśmy na dół. Sayuri przyjrzała się przez chwilę klaczy, po czym jednogłośnie stwierdziła, że to źle ułożony płód. Zbladłam, bo ostatnimi czasy czytałam o tym sporo i wiedziałam, że może się to skończyć tragicznie. No tak, w tym wieku można się było tego spodziewać..
Po szybkiej orientacji w sytuacji Say poprosiła mnie o pomoc. Musiałyśmy nakłonić srokatą do wstania, aby dziewczyna mogła zepchnąć płód w głąb macicy i poprawić ułożenie na tyle, na ile da radę. Cała sytuacja była potwornie stresująca, ale starałam się uspokoić klacz na tyle, na ile mogłam. Sayu szybko zorientowała się w sytuacji i podała odpowiednie środki, które osłabią na moment skurcze i umożliwią jej poprawę prezencji źrebaka. Po kilku minutach przygotowana rysualka zaczęła manualne ustawianie płodu w prawidłowej pozycji. Ja tylko zaciskałam oczy, modląc się, żeby wszystko się udało. Gładziłam Wi okrężnymi ruchami po szyi, starając się ją uspokoić. Say była niezwykle skupiona, jednak sprawnie jej szło. Liczył się czas, źrebak długo nie przeżyje w tej fazie porodu. Po kilku minutach wszystkie Ew. ostre fragmenty kopyt itd. Zostały ustawione w odpowiedniej pozycji, tak aby zmniejszyć ryzyko uszkodzenia macicy. Wycofałyśmy się, aby Wiekiera mogła dokończyć dzieło.
Klacz nie mogła już zatrzymać porodu, tak więc na stojąco kontynuowała parcie. Była zmęczona, miałam ogromną nadzieję, że dzisiejszy wieczór zakończy się happy endem. Ściskałam dłonie kurczowo, patrząc, jak powoli na naszym świecie pojawiły się przednie kopytka i łeb źrebaka. Po kilku kolejnych wyczerpujących skurczach pojawiła się połowa małego, następnie zadziałały już siły grawitacji i na gęstą, miękką warstwę ściółki wyślizgnął się pokaźny potworek. Przez chwile się nie ruszał. Zamarłam już w przerażeniu, że się nie udało. Po chwili jednak główka uniosła się chwiejnie, błona rozerwała się i na świecie ukazała się mała, mokra główka. Klaczy wyraźnie ulżyło. Była zmęczona, jednak nie wycieńczona. Z zainteresowaniem skierowała łeb w stronę małego wyplątującego się z błon płodowych. Trąciła go chrapami, stawiając uszy na sztorc i wprawiając język w ruch. Pobudzała krążenie źrebaka, ucząc się jego zapachu i nawiązując więzi macierzyńskie.
-Jezu, Say, uratowałaś im życie! –Nie zważając na rękę, rzuciłam się z entuzjazmem jej na szyję. Ulga eksplodowała we mnie niczym fontanna, łzy radości pociekły po policzkach. Cholernie się bałam, ale jednak wszystko się udało. Sayku zabezpieczyła jeszcze pępowinę, i sprawdziła czy wydalone łożysko było całe. Ja drżącymi rękami zadzwoniłam po Av, mówiąc, że jej małe jest już z nami. Nie wiedziałam jeszcze jakiej jest płci, widziałam tylko przedziwną maść. Dziewczyna nie tracąc czasu przyjechała w przeciągu 15 minut.
Przekazałam jej wiadomość, że jest to ogierek, oraz zdając relację z mrożących krew w żyłach przeżyć, jakie toczyły się tutaj w przeciągu godziny. Dzisiejszej nocy otarliśmy się o cud.
Obserwowałyśmy w niemym zachwycie, jak ogierek powoli, zachęcany przez mamę staje na nogi, po czym po kilku niezdarnych próbach pokazuje jaki jest silny i coraz sprawniej radzi sobie z długimi szkitami. Wszystkie byłyśmy oczarowane niezwykłą, jasnogniadą srokacizną małego. W przeciągu kilku minut trafił do sutków, i spił tak ważną dla jego odporności siarę. Wszystko się udało! Dziękowałam sile wyższej, że była dziś dla nas tak łaskawa.
Zostawiłyśmy mamę i syna w spokoju, a ja zaciągnęłam na siłę dziewczyny do mojego pokoju, wmawiając im, że komuś z połamaną ręką się nie odmawia. Na górze świętowałyśmy sukces przy herbacie i stosie czekolady, który wygrzebałam z szafki *,* Rozprawiając o przyszłości malucha. Będzie miał na imię Wow Nexus.
I zapewniam was, że jeszcze o nim usłyszycie : D
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Deidre dnia Pią 18:06, 14 Sty 2011, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|