Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Tiara Pensjonariusz
|
Wysłany:
Wto 2:02, 25 Gru 2012 |
|
|
Dołączył: 13 Cze 2011
Posty: 385 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
|
Poranne promienie grudniowego słońca nieśmiało przebijały się przez warstwę chmur płynących po niebie. Śniegu nie było ani słychać, ani, co gorsza, widać. Powietrze było jeszcze wilgotne po wczorajszym deszczu, podobnie jak trawa na pastwiskach, które połyskiwały teraz w słońcu.
Była godzina dziewiąta, więc poszłam do stajni z zamiarem wyprowadzenia Hida i Sun'a na pastwiska. Ku mojemu zdziwieniu zastałam oba boksy puste i tylko Avanious przyjaźnie wyciągnął do mnie głowę. Dałam mu marchewkę, po czym wyszłam wolno z budynku, uświadomiwszy sobie, że to Adam wyprowadził kasztana i srokatego. Mimo to powędrowałam w stronę pastwisk - musiałam przywitać się z rumakami.
Oba konie pasły się równolegle do siebie. Ogrodzenie, które je dzieliło, było 'lustrem', a one swoimi lustrzanymi odbiciami. Uśmiechnęłam się, rozmyślając o tym, że gdyby Sun miał charakter choć w połowie zbliżony do Hidalgowego, byłby o niebo lepszy.
Weszłam najpierw do Dancer'a. Ogier prychnął wesoło gdy mnie zobaczył, jednak pozostał na miejscu. Podeszłam więc bliżej i poklepałam go przyjaźnie po łopatce, częstując następnie marchewką.
Pozwoliłam mu się dalej paść i żwawym krokiem podeszłam do ogrodzenia. Przecisnęłam się między belkami i zawołałam srokacza po imieniu. Usłyszawszy mój głos, Hidalgo uniósł gwałtownie głowę. Zarżał na powitanie, po czym zarzucił łbem i podbiegł do mnie kłusem. Pocałowałam go w sam środek chrap i dałam do zjedzenia marchewkę. Hidosz prychnął w moje włosy, a później odwrócił się i odgalopował, zachęcając mnie w ten sposób do zabawy. Zaśmiałam się i zaczęłam go gonić. Ogier robił imponujące zwroty na zadzie, lotne zmiany nóg, a nawet dwa sliping stopy! Szkoda, że podczas treningu jakoś nigdy mu to nie wychodzi.
- Dzisiaj tak pięknie mi chodzisz pod siodłem, pamiętaj! - powiedziałam ze śmiechem, a on zarżał w odpowiedzi, zupełnie tak jakby mówił "Chyba sobie żartujesz! Takie rzeczy to tylko na pokaz!". Uśmiechnęłam się mimowolnie i zatrzymałam, żeby odsapnąć. Srokacz natomiast potknął się i wywrócił, najwidoczniej również zmęczony biegiem.
Gdy Hid się wywracał, zaraz potem momentalnie się podnosił z wyrazem konsternacji na pysku. Wydawało się, że myśli "O cholera, ale wiocha. Może jak szybko wstanę to nikt nie zauważy".
Opuściłam więc z powrotem wzrok, bo normalnie zignorowałabym ten incydent i udawała przed koniem, że niczego nie widziałam. Tym razem jednak, gdy głuchy trzask przeszył wszechogarniającą ciszę, a Hidalgo zarżał przenikliwie, zerwałam się na równe nogi. Serce na moment przestało bić, by chwilę później zacząć szaleńczo łomotać za moimi żebrami.
Podbiegłam do konia i wylądowałam przy nim na kolanach. Jego bok unosił się i opadał w zatrważająco szybkim tempie. Srokaty uniósł głowę i spojrzał mi w oczy, pokazując tym samym, że ufa mi bezgranicznie. Nawet nie odważyłam się spojrzeć na jego nogę. W końcu jednak uznałam, że muszę to zrobić, że jest to mój obowiązek jako weterynarza i właściciela. Jako przyjaciela...
Stwierdziwszy pobieżnie złamanie otwarte z przemieszczeniem, wstałam szybko, czując jak krew pulsuje mi w skroniach. Zakręciło mi się w głowie, a piekące łzy cisnęły się do oczu. Zachwiałam się i przechyliłam do tyłu, czekając tylko na spotkanie pleców z twardą ziemią i szybką utratą przytomności. Miałam nadzieję, że gdy się obudzę, wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Nie nastąpiło to jednak, a zamiast tego wylądowałam w czyichś silnych ramionach. Gdy zorientowałam się kto to był, wybuchłam płaczem. Obróciłam się i płakałam, niczym małe dziecko, wtulona w Adama.
- To moja wina. Gdybym go nie goniła, on by żył. Gdybym stała w miejscu, on by nie biegał. Też by stał - powiedziałam cicho.
- Nie, to nie jest Twoja wina. To nie jest niczyja wina, a Ty dobrze o tym wiesz. Jego noga najwyraźniej była już obciążona, w końcu... - odpowiedział chłopak powoli.
- Właśnie! - przerwałam mu. - W końcu tyle lat ze mną pracował! To też jest moja wina... Powinnam dać mu spokój w odpowiednim czasie, powinien przejść na emeryturę, a ja jeszcze dzisiaj chciałam z nim trenować. To ja go zabiłam. Przez całe życie powoli go zabijałam!
- Tak, trenowałaś z nim do końca, bo był pełen sił, radosny i oddany. Nawet dzisiaj taki był, jak widzisz. - próbował mnie pocieszyć. - Poza tym, nie zabiłaś go. On żyje i czeka na Ciebie. Na Twoją obecność, Twój dotyk, Twój głos... - dodał po chwili ciszej i pocałował mnie w czoło.
Odsunęłam się od niego i otarłam łzy rękawem. Podeszłam wolno do konia i przykucnęłam obok, zaczęłam głaskać go po mokrej od potu szyi. W kieszeni kurtki znalazłam trochę rumianku, więc dałam go Hidalgowi do zjedzenia, mając nadzieję, że szybko uśmierzy jego ból.
Po chwili podszedł do mnie Adam i włożył mi strzykawkę do ręki. Spojrzałam na niego z przerażeniem.
- Wiesz co robić - powiedział krótko i przeniósł wzrok na srokatego. Zaczął głaskać go po głowie, a ogier przymknął lekko oczy.
- Nie! Właśnie w tym problem, że nie mam pojęcia co robić... - powiedziałam z wyrzutem, a łzy znowu popłynęły wartkim strumieniem po mojej twarzy. Tak, właśnie. Pierwszy raz w życiu nie wiedziałam jak się zachować. Chwile słabości podczas pracy zdarzały mi się rzadko, a nawet jeśli, to po chwili brałam się w garść i robiłam to co do mnie należało.
- Kochasz go bardziej ode mnie, co? - zapytał czarnowłosy, lekko się uśmiechając.
Zważywszy na to, że znam go jakieś dwadzieścia lat dłużej od Ciebie, to... tak, pomyślałam i pociągnęłam nosem, nic jednak nie mówiąc.
- I co z tym treningiem, Hid? - zapytałam i zaśmiałam się cicho, a koń prychnął w odpowiedzi, jakby przepraszając za to, że już nigdy więcej nie popracujemy razem, nie wystartujemy w zawodach, nie pościgamy się rano na pastwisku. - Przepraszam Cię, kochany... Przepraszam i wybacz mi - westchnęłam, wbijając igłę. Powoli wciskałam tłoczek strzykawki, serwując mojemu przyjacielowi śmiercionośną substancję.
Hidalgo podniósł głowę i położył ją na mojej wyprostowanej nodze. Cały czas patrzył na mnie i wydawał się szczęśliwy. Dziękował mi za te dwadzieścia osiem lat, które razem przeżyliśmy.
- Kocham Cię, Hid... - wyszeptałam, a cała zawartość strzykawki znalazła się w ciele ogiera. - Requiescat in pace - powiedziałam zwyczajowo, gdy srokaty na zawsze zamknął swoje błękitne oczy.
Ukryłam twarz w dłoniach i znowu zaczęłam płakać, a Adam objął mnie w milczeniu. Siedzieliśmy tak przez dość długi czas, aż nie usłyszeliśmy gniewnego krzyku Deidre. Zbliżała się do nas, cały czas się wyżalając.
- To takie rzeczy się tu wyprawia jak mnie nie ma?! Człowiek wraca ze sklepu, w którym latał między tymi zasranymi regałami, a później jeszcze stał godzinę w kasie. A potem wracam i co widzę? Że plan pastwiskowy nie jest przestrzegany i podczas gdy jeden koń nadal jest na zewnątrz, to drugi stoi w... - mówiła ze złością, a gdy była już obok nas, przerwała nagle. - Och, Hid! - głos jej się załamał, gdy podbiegła do konia. - Hidalgo, ożyj, żyj, wstań! Błagam! - krzyknęła, po czym spojrzała na nas. Adam pokręcił tylko głową, mówiąc jej w ten sposób, że już po wszystkim, że to już jest koniec.
Łzy pociekły po policzkach dziewczyny, gdy podeszła do nas i objęła mnie.
- Ti... Boże, tak mi przykro - wyjąkała patrząc na mnie. A ja tylko wzruszyłam ramionami, bo wszystko było mi już obojętne.
Patrzyłam pustym wzrokiem przed siebie i zastanawiałam się jak będzie odtąd wyglądało moje życie bez tego cudownego konia.
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|