Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lama Pensjonariusz
|
Wysłany:
Wto 12:43, 08 Kwi 2014 |
|
|
Dołączył: 03 Maj 2013
Posty: 196 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
W pierwszy miesiącu swojego życia Bounty miał największy luz. Razem z Karuchną daliśmy i matce i źrebakowi dużo czasu aby mogli się sobą nacieszyć i nawiązać dobre relacje matka-syn. Większość czasu spędzali razem na biegalni, niestety jeszcze nie wychodząc na pastwisko. Mały uczył się coraz więcej zachowań od swojej matki, a sam fakt, że Brosza ma bardzo spokojny charakter bardzo nam ułatwił zadanie, gdyż Bounty pokazywał, że brak w nim skłonności do agresji. Tuż przed skończeniem pierwszego miesiąca życia ja wraz Karuchną zdecydowaliśmy się na krótkie spacery po okolicy u boku matki. Karuchna prowadziła na kantarze Broszę, a ja asekurowałam z tyłu malca. Niestety źrebak dostał czegoś na rodzaj swędzącej wysypki przez co non stop się drapał i na jego sierści powstawały łyse placki. Po konsultacji z weterynarzem okazało się, że to wszystko przez paszę dla matek karmiących, którą dostawała Brosza. Po całkowitym jej odstawieniu i smarowaniu miejsc uczulonych maścią wszystko wróciło do normy.
W drugim miesiącu życia Bounty'ego zdecydowaliśmy się na pierwsze wyjścia na pastwisko. Nie wiedziałyśmy jak klacz będzie się zachowywać w stosunku do innych koni dlatego na początku wypuszczałyśmy tylko ich dwójkę. Przez pierwszy tydzień trwało to około godziny, a następnie czas się wydłużał, aż pod koniec miesiąca swobodnie mogli spędzać całe przedpołudnie na pastwisku z zieloną trawą. Bounty naturalnie próbował naśladować mamę i skubać trawę, ale bardzo trudno było mu dosięgnąć jej, jeszcze nie do końca umiał się schylać. Pokazywał znaczny nadmiar energii kipiący w jego małym ciałku właśnie na pastwisku. Ni stąd ni zowąd stawał dęba, strzelał baranki, albo wyskakiwał wszystkimi czterema nogami w górę. Z biegiem czasu stawał się także coraz bardziej pewny i odbiegał na coraz większą odległość od matki. Także ja z Karuchną wzięłyśmy się do pracy. Od początku miesiąc spędzałyśmy kilkanaście minut w biegalni z tą dwójką aby oswoić ogierka do towarzystwa ludzi. Z biegiem czasu można było go głaskać jak i czyścić miękką szczotką. Kiedy wchodziło się do biegalni mały z kwikiem podbiegał ciekawy zapewne i rządny pieszczot.
Trzeci miesiąc był miesiącem niespodzianek. Mamusia z synkiem regularnie wychodzili na pastwisko, ogierek nawet zaczął się interesować końmi pasącymi się na innych pastwiskach. Kilka razy już zdarzyło się, że mały uciekł z pastwiska, ale wracał kiedy wołała go matka. Jednak nie umiał wówczas wrócić tą samą drogą i trzeba było interweniować. Rozpoczęliśmy pracę nad krótkimi rozłąkami aby przygotowywać powoli psychicznie i matkę i dziecko do odsadzenia. Początkowo nie wyglądało to wcale najlepiej, ale z biegiem czasu wszystko zaczynało nabierać prawidłowego tempa i obrotu sprawy. Także jeśli chodzi o jakąkolwiek pracę ze źrebakiem zaczęłyśmy przyzwyczajać go do kantarka. Najpierw sam widok, potem ocieranie o całe ciałko, a pod koniec próby zakładania. Mały jest widocznie bardzo chętny do współpracy i jednocześnie ciekawski dzięki czemu praca z nim jest niezwykle przyjemna. Jednocześnie wzięliśmy się również za naukę podnoszenia nóg, a następnie dałam mu zadanie aby przyzwyczaił się, że coś mu się przy tych małych kopytkach robi. Byłam zdziwiona jak spokojnie stoi nie będąc uwiązanym.
W miesiącu czwartym doszło do dość poważnie wyglądającego wypadku, ale na dłuższą metę nic się nie stało. Podczas prowadzenia źrebaka z matką na padok natknęliśmy się na Jarno prowadzonego przez stajennego. Źrebak nie będący na kantarku ani uwiązie bardzo zainteresował się ogierem i zwinnie do niego podbiegł, z Karuchną nie miałyśmy nawet jak zareagować. Brosza od razu się spięła i zaczęła niespokojnie przebierać kończynami. Bounty kiedy znalazł się w zasięgu kopyt Jarno od razu został zbombardowany licznymi kopnięciami (niekoniecznie celnymi) i próbami pogryzienia. Mały bardzo się wystraszył, Brosza jakimś cudem wyrwała się z mocnego uścisku Karuchny i natarła na napastnika. Stajenny jednak dzielnie trzymał ogiera, a matka źrebaka dość szybko została złapana. Bounty wyszedł z tego z kilkoma obtarciami, podobnie jak Jarno zaatakowany przez Broszę. Ze źrebakiem zaczynałam pracować nie tylko na biegalni, ale także na pastwisku. Chciałam aby przyzwyczaił się do swojego imienia i reagował na nie kiedy do niego zawołam. Powoli także Karuchna wyłączała się z mojej pracy z ogierkiem, abym ja mogła bardziej zacieśnić swoje relacje z koniem.
Teraz przyłożyliśmy się jeszcze bardziej do przygotowania obojga koni do odsadzenia. Rezultat był taki, że i źrebak i matka mogli przebywać bez siebie około sześciu godzin. Z Bounty'm zaczęłam ćwiczyć krótkie wiązanie na biegalni kiedy w pobliżu była jego mama. Wychodziło nam całkiem nieźle. Po niedługim czasie spokojnie stał uwiązany przez piętnaście minut chociaż widać było, że szybko się nudzi i stara się znaleźć sobie cokolwiek do zabawy. W planach miałam już parę innych ekstremalnych sytuacji na wiązanie, ale zostawiłam to na razie na przyszłość. Pod koniec miesiąca zabrałam się nawet za czyszczenie malucha kiedy ten stał uwiązany. Jednocześnie kiedy zaczynał się wiercić uczyłam go, że przy wszelkich zabiegach pielęgnacyjnych powinien stać spokojnie. Przyzwyczaiłam go do widoku nożyczek (oraz używania ich na jego ciele). W pewnym momencie nawet ogierek poznał Bałtyckie psy i to spotkanie okazało się czym dobrym. Mały nie bał się, ale był bardzo ciekawski. Obwąchał Kitę, a nawet próbował gonić jamnika po pastwisku.
I nadszedł czas ostatecznego odsadzenia. Jednak najpierw odbyliśmy pierwszą podróż w przyczepie, oczywiście razem z matką. Wszystko przebiegło w jak najlepszym porządku, mały trochę się denerwował, ale widząc, że jego mama jest spokojna również starał się uspokoić. Samo wchodzenie do przyczepy i wychodzenie również okazało się czymś dziecinnie prostym kiedy Broszka spokojnie wykonywała wszystkie polecenia Karuchny. Odsadzenie przebiegło w miarę bezproblemowo. Brosza wróciła do boksu, a junior został sam w biegalni. Przez pierwszy tydzień Brosza wracała do Bounty'ego tylko na noc, aż w końcu nie wracała w ogóle. Staraliśmy się aby na pastwisko mały nie chodził sam i aby przypadkiem nie zobaczył na innym swojej matki. Obyło się bez ucieczek i większych dramatów. Teraz mając większe pole do popisu zabrałam się za dalszą pracę z ogierkiem. Na pierwszy ogień poszło odczulanie na butelkę z rozpylaczem. Sam widok butelki nie był straszy, ale kiedy rozpyliłam w powietrze kropelki wody mały rozdął chrapy i spiął się. Po kilkunastu sesjach jednak wszystko szło super i w rezultacie mogłam go spokojnie psikać spray'em na owady.
Wielka przeprowadzka. Na początku miesiąca postanowiłam przewieźć w końcu kasztana do Deandrei gdzie już w ogóle nie będzie miał styczności ze swoją matką. Tak jak się spodziewałam samo pakowanie do przyczepy przebiegło bez większych problemów. Mały kojarzył sobie dobrze jazdę przyczepą, ze swoją mamą. Podróż nie trwała długo, a ja sama nie chciałam jechać zbyt szybko aby nie denerwować nie potrzebnie ogierka. Na miejscu wypakowanie nie trwało długo. Bounty szybko zadomowił się w Deandrei, mieszkając na stałe już w boksie. Na co dzień miał już styczność z innymi końmi, w tym przypadku z ogierami. Już następnego dnia zaczął wychodzić na pastwiska. Bowiem mały był już od jakiegoś czasu przyzwyczajany do jedzenia owsa, siana i trawy. Teraz przebywając na pastwiskach uczył się skubania trawy. Ja z Księciem ćwiczyłam dalej poprawne podawanie kopyt, stajnie spokojnie uwiązanym i nie uwiązanym przy czyszczeniu. Zaczęliśmy też chodzić na krótkie spacerki po terenach zabudowanych stajni.
Zaczęłam chodzić z Bounty'm na spacery w teren, z biegiem czasu coraz dłuższe. Ogierek poznawał nowe rzeczy, a jako iż dostatecznie mocno mi ufa mogliśmy odkrywać wszystko co nowe i straszne bez żadnych problemów. Udało nam się również zaliczyć kąpiel w jeziorze. W stajni zaczęliśmy pracować na placu. Grzeczne chodzenie z człowiekiem, kłus po prostej na komendę, przechodzenie przez drążki w stępie i kłusie w ręku. Mały jest na prawdę świetnym koniem, uczy się w ekspresowym tempie i bardzo ułatwia mi tą naukę akceptując wszystko co od niego wymagam. Po raz pierwszy przyrządziłam mu mesz, który zjadł aż mu się uszy trzęsły, dodatkowo wszystko wylizał do czysta. W stajni odczulałam go na coraz nowsze rzeczy - ochraniacze, owijki, czapraki, derki, baty.
Pokazałam Bounty'emu samochód, również wtedy kiedy był odpalony i powoli się poruszał. Na początku było to straszne przeżycie, jednak szybko strach został odepchnięty na bok. Ćwiczyliśmy również wchodzenie do koniowozu kilkukonnego. Na placu pokazałam mu nowe, dziwne rzeczy - parasolkę, płaszcz przeciwdeszczowy, szeleszczący worek, plandekę, dużą piłkę plażową. Wszystkie te cuda, które miały na celu wywołać u ogierka zawał zostały w końcu pokonane. Jestem tak na prawdę dumna z kasztana, radzi sobie coraz lepiej. Pierwszy raz wykąpałam Bounty'ego. Na początku wąż sprawiał sporo problemów, później szumiąca i 'mokra' woda. W końcu po kilku godzinach udało mi się wykąpać go całego. Nawet mu się to spodobało, nawet pił później z węża łapiąc go za końcówkę. Zabawiliśmy się kilkakrotnie w II z VII gier z mile dobrym rezultatem.
Po raz pierwszy bawiłam się z Bounty'm w III i IV z VII gier. Nie było idealnie, ale byłam zachwycona pracą z młodym. Powtórzyliśmy także II grę, dodając dużo nowych i trudniejszych elementów, które bardzo ładnie opanowaliśmy po jakimś czasie. Teraz treningi z ziemi na placu prowadziłam z nim w owijkach. Po raz pierwszy odwiedził malca także kowal aby sprawdzić stan kopyt i przyzwyczajać powoli go do przyszłego kucia. Rozpoczęliśmy także treningi wystawowe, gdzie używaliśmy prezenterki z prawdziwego zdarzenia. W końcu czas zacząć przygotowywać ogierka do wystaw, w których po skończeniu roku zacznie uczestniczyć.
W tym miesiącu zgłębiliśmy o wiele więcej tajników naturalnych - czyli przerobiliśmy całe siedem gier. Stwierdziłam, że na tym skończymy jeśli chodzi o naturalizowanie małego. Sama też o wiele pewniej czuję się w jeździe klasycznej. Po za tym nie chcę zbyt mocno mącić w głowie ogierkowi. Coraz częściej zaczęłam chodzić z małym w ręku w teren, spędzaliśmy poza ośrodkiem dwie do nawet trzech godzin. Kąpiel zaakceptował już do reszty. Poznał także basen, w którym z dużą chęcią pływa oraz solarium, które sprawia, że ma jeszcze większą frajdę.
Mały poznał znaczenie słowa ruch uliczny. Przy pomocy innych ludzi, którzy zatrzymywali ruch przechodziliśmy po pasach i także nie po pasach. Mały usłyszał dźwięk pędzącego motoru, widział olbrzymie ciężarówki i małe rowerki, które nie robiły wcale hałasu. Przebrnął przez to wszystko całkiem ładnie, jestem z niego dumna. W domu Bounty pierwszy raz chodził na karuzeli. Na początku oczywiście z innym koniem, później już dzielnie dawał radę sam (we wszystkich chodach!). Ponownie dużo wychodzenia w teren, zapoznanie z nowymi dziwacznymi rzeczami. Dużo pracy na round-penie, maneżu i placu.
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|