Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lama Pensjonariusz
|
Wysłany:
Wto 12:49, 08 Kwi 2014 |
|
|
Dołączył: 03 Maj 2013
Posty: 196 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Przyjechałam znowu do SC, do Bountiego. Postanowiłam tym razem wziąć go na lekką jazdę, spacerek wręcz. Gdy przyszłam z całym sprzętem kasztan stał w swoim boksie. Słysząc, jak z gracją równą hipopotamowi podchodzę pod boks zastrzygł uszami. Zawołany obrócił głowę i podszedł, zachowując jednak pewną ledwie zauważalną granicę dystansu. Dałam mu obwąchać swoją dłoń, pogłaskałam po głowie, dałam marchew i otworzyłam drzwiczki do boksu. Wałaszek cofnął się od razu.
-Hoola, hola... Spokojnie, nic nie robię, widzisz? - Przemawiałam do niego spokojnie i z wyciągniętą przed siebie dłonią zbliżałam się do niego. Przystanął i uważnie przyglądał się moim poczynaniom. W końcu dotknęłam jego szyi i przełamałam lody. Pogładziłam go po całej długości szyi, podrapałam przy kłębie i poklepałam, gdy otworzył się i ostrożnie zaczął obwąchiwać moją drugą dłoń. Uśmiechnęłam się i zdjęłam mu derkę, po czym sięgnęłam po szczotki. Spokojnymi ruchami dokładnie zdejmowałam z jego gęstego, zimowego futra resztki błota, rozczesywałam zaklejki, a wszystko sprawdzałam gołą dłonią, coby na pewno nie został brudny. Bount był nieco spięty, jednak mój spokój pozytywnie na niego wpływał. Najgorzej było z czyszczeniem słabizny - nim udało mi się z tym cokolwiek zrobić miałam niezłą wycieczkę po całym boksie, tak samo z drugą stroną. Ale udało się i żadne z nas nie było poszkodowane, mimo iż kasztanek próbował czasem w ramach buntu machnąć nogą. Tak jak ogon i grzywa poszły wyjątkowo gładko, tak z kopytami trochę się musiałam napracować. Wałach nie miał do mnie zaufania i pewnie trochę zdążył zapomnieć, więc przody podawał lekko opornie i co jakiś czas próbował mi je wyrwać, z kolei tyły podnosił bardzo chętnie, z tym, że od razu próbował nimi kopać w tył. W końcu jednak z ogromną dozą cierpliwości i mówienia "Nie, nie wolno", "Ej" czy "O taak, dobry konik", "Suuper" + cukierkami na zachętę udało mi się dokładnie wyczyścić wszystkie 4 nogi. Pora na siodłanie. Najpierw założyłam Bountiemu ogłowie z wędzidłem podwójnie łamanym, które przyjmował całkiem ładnie, problem zaczynał się, gdy miałam mu założyć nagłówek za uszy. Zadzierał wtedy łeb i unikał jak tylko się dało, jednak nie po złości. Znowu zrobiłam parę głębokich oddechów i uzbrojona w cukierki powoli, stopniowo przekonywałam go, że nie utnę mu uszu. W krytycznym momencie, gdy moje ręce miały już stanowczo dość kasztan w końcu się poddał. Wyklepałam go, wygłaskałam, dałam smakołyka i dałam chwilę, nim zapięłam paski i poszłam po ochraniacze. Dziś tylko przody, które poszły bez trudu. W końcu siodło (uzbrojone w najgrubszy znaleziony pad i futerko), przy którym poza podpinaniem popręgu, które złościło małopolaka poszło naprawdę gładko. Nakryłam kasztana derką polarową, ubrałam kask, rękawiczki i tak przygotowani ruszyliśmy na halę.
W drodze Bount wystraszył się parokrotnie, podskakując w miejscu, mimo to był bardzo grzeczny. Na hali wykorzystałam okazję, że nikogo nie ma i wzięłam wałaszka na lonżę. Początkowo miałam tylko jeździć, jednak jak on taki wesoły, to lepiej niech chwilę się przebiegnie. Postępował trochę w jedną, w drugą stronę i kłus. Z początku był pobudzony, byle co prowokowało go do brykania lub ruszania galopem. Szybko się jednak wyciszył, wyskakał i kłusował równo, spokojnie, rozluźniając się i wędrując głową w dół co jakiś czas na chwilę, jednak miał jeszcze za słabo wyrobione mięśnie grzbietu, żeby iść tak nieustannie. Pokłusował w obie strony i czas na wsiadanie, akurat na halę wkroczyły Dei i Noj z Fantazją. Poprosiłam jedną z nich o przytrzymanie Bountiego i po upewnieniu się, że popręg jest ok wsiadłam. Wałaszek od razu ruszył przed siebie, więc zatrzymałam go i poprawiłam derkę. Popuściłam wodze, trzymane dotychczas na kontakcie i zaczęłam aktywny stęp. Kasztan sam z siebie szedł aktywnie, ja tylko zachęcałam go do obszerniejszego wykroku. Po paru okrążeniach na luźnej wodzy zaczęłam bawić się wędzidłem na lekkim kontakcie i zachęcać wałaszka do trzymania głowy w dole. Tak stępowaliśmy dość długo, a Bounty wykazywał ogromną chęć współpracy, ale był też lekko pobudzony moją obecnością na swoim grzbiecie i co chwila podrywał głowę, lustrując otoczenie. Po jakiś 15 minutach stępowania oddałam Dejcowi derkę i czas na kłus. Póki co króciutkie serie, 3 minuty, przerwa, 3 minuty. Bounty szedł aktywnie, od delikatnej łydki. Łeb trzymał w górze, uważnie obserwując otoczenie, a jego uszy chodziły jak radary najlepiej klasy. Gdy bawiłam się wędzidłem odpuszczał na chwilę, po czym cała zabawa zaczynała się od nowa. Przy drugiej serii szło już lepiej, udało się zrobić pół okrążenia w niskim ustawieniu. Gdy minął czas drugiej serii przeszłam do stępa i poklepałam wałaszka. Zatrzymałam się przy ławce, Dei zarzuciła mi derkę, co trochę zdziwiło małopolaka i drgnął zaniepokojony. Od razu zaczęłyśmy go uspokajająco klepać i głaskać. Postępowaliśmy jeszcze trochę, ja pogadałam z dziewczynami i czas wracać. Ostrożnie zsiadłam z kasztana, poklepałam, dałam cuksa, popuściłam popręg i podwinęłam strzemiona. Poprawiłam derkę i wychodzimy.
Wracając nie miałam z nim już żadnych problemów poza lekkim ciągnięciem, które stanowiło chwilowo jego domenę, był stanowczo aktywnym konikiem. Weszliśmy do boksu, gdzie natychmiast odpięłam popręg, zdjęłam siodło, potem ochraniacze, ogłowie i zapięłam polar z przodu. Ubrałam wałacha w kantar, który też trochę gryzł w uszy, jednak mniej niż ogłowie, następnie ruszyliśmy na myjkę, schłodzić nogi i umyć kopyta. Przypięłam Bountiego na dwa uwiązy i ustawiłam letnią wodę. Wałach stał grzecznie, ale nie cieszył się z polewania mu nóg. Dokładnie oczyściłam jego kopyta i zaprowadziłam przed boks, tam ponownie uwiązałam. Sięgnęłam po dziegieć i wysmarowałam nim jego gnijące strzałki, potem natomiast w ruch poszedł smar do kopyt. Z tak wypielęgnowanymi kopytami wałach został przebrany w cieplejszą derkę i odstawiony do boksu, gdzie w żłobie czekały już na niego dwie marchwie i jabłko. Zdjęłam mu kantar, poklepałam po szyi i wyszłam, zamykając drzwiczki. Pozbierałam sprzęcior i odniosłam na miejsce. Chyba muszę znaleźć sobie czas na przyjeżdżanie do SC i zajmowanie się tutejszymi kopytnymi, zwłaszcza wnuczkiem mojej ukochanej Wiary. Czuję się do tego zobowiązana. Wykonując inne prace w stajni zerknęłam jeszcze co u Bountiego, miał się dobrze, po wyładowaniu nadmiaru energii drzemał sobie spokojnie w głębi boksu.
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|