Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Eviline Pensjonariusz
|
Wysłany:
Wto 2:28, 06 Sty 2015 |
|
|
Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 321 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Zaniepokojona wynikami próby przyjechałam do SC. Moje kobyły miały dziś wolne po aktywnych i pełnych emocji ostatnich dniach, to mogłam trochę tu się pomęczyć. Postanowiłam najpierw zająć się Statue. Kobyłka wyraźnie miała potencjał, jest przesympatycznym zwierzem, tylko brak jej zaufania do ludzi i regularnej pracy. Może uda mi się to zmienić Wink Konsultując się z Karuchną wjechałam na teren Centralki i zahaczając o siodlarnię poszłam do Statue. Wielkopolka obrzuciła mnie bacznym spojrzeniem z głębi boksu, a na wystawioną w jej stronę rękę zareagowała wpierw nieufnością, potem nieśmiałym zainteresowaniem. Czekałam cierpliwie, aż wreszcie podeszła do drzwiczek, obwąchała dłoń i zgarnęła przysmak, który na niej ułożyłam. Wtedy delikatnie wślizgnęłam się do wnętrza boksu i spokojnie, przybierając łagodną pozę podeszłam do klaczy, pogładziłam ją po szczupłej, ale ładnej szyi, łopatce, ganaszu i przypięłam uwiąz do kantara. Wyprowadziłam ją z boksu, uwiązałam tak, by w razie problemów sam się odwiązał i czas czyścić. Statue kojarzyła mnie już z częstego kręcenia się w pobliżu, więc raczej nie sprawiała kłopotów, była jedynie nieufna i bacznie obserwowała każdy mój krok. Stanowczymi, ale nie gwałtownymi ruchami włosianki doprowadziłam jej sierść do ładu, raz pomogłam sobie iglakiem, bo miała plamę solidnych, upartych zlepek na zadzie. Grzebieniem rozczesałam jej grzywę oraz ogon, pozbywając się najmniejszych słomek, a na koniec dokładnie wyczyściłam kopyta. One były najtrudniejsze, izabelka parokrotnie zabierała mi je wystraszona, jednak na spokojnie, powolutku dotarłam do celu. Z siodłaniem poszło prościej - ochraniacze na nogi, żel, pad i siodło na grzbiet, popręg luźno zapięty na pierwszą dziurkę i na koniec najtrudniejsze - ogłowie. Statue próbowała zadrzeć łeb do góry, jednak nim zaczęła wykonywać ruch już miała zagłówek na miejscu, wędzidło w pysku, a ja spokojnie poprawiałam stan jej grzywy. Całkiem szybko opuściła głowę i mogłam spokojnie zapiąć pozostałe paski i w końcu ruszyć na halę.
Dzień był dość mroźny i szary, jednak na hali panowały idealne warunki do pracy. Podciągnęłam Stat popręg, podprowadziłam do schodków, do których podeszła z lekkim oporem, i nareszcie wspięłam się na jej sporej wysokości grzbiet. Od razu ruszyła stępem, wręcz kłusem więc delikatnie schwyciłam wodze i zaczęłam ją spowalniać pulsacyjnymi półparadkami. Po pół okrążenia zrozumiała, czego do niej chcę i że nie wgryzam jej się właśnie w szyję, zwolniła kroku, a ja od razu odpuściłam i poklepałam ją po obu stronach szyi. Stępując aktywnie, na luźnej wodzy spędziłyśmy około 10 minut, poznając się z trochę innej perspektywy i patrząc, co jak funkcjonuje. Często zmieniałam kierunki, klepałam klacz i mówiłam do niej uspokajająco. Kiedy się rozluźniła zaczęłam nabierać wodze. Stopniowo, delikatnie, nie prowokując jej do usztywnienia się. Mimo moich starań czując kontakt zadarła łeb, niespokojna, obawiająca się ręki. Kolejne 10 minut upłynęło mi na przekonywaniu jej, że nie zrobię jej krzywdy lekkim kontaktem na wodzy i ogólnie rozluźnianie się jest fajne, nawet się za to dostaje coś smacznego od tego potwora na górze Wink Czasem miałam już wrażenie, że zaskoczyło jej, po czym ona nagle udowadniała mi, że się grubo mylę. Kręciłyśmy sporo dużych kół, badając jak to się chodzi na łydki, dosiad i co można z tym zrobić. Ten element akurat klacz całkiem szybko kojarzyła, a w międzyczasie trochę przyzwyczajała się do mojej obecności i wymagań. Zatrzymałam ją - znowu się wylamiła, ale trudno.
Sprawdziłam popręg i stęp na lekkim kontakcie, przygotowanie do przejścia i zakłusowanie. Statue miała obszerny, wcale nie szybki, ale bujający kłus, zupełnie inny niż moje kobyłki, więc nie powiem, że się nie zdziwiłam. Trzymając wodze na delikatnym, równym kontakcie jechałam ją jak najbardziej naprzód, próbując otworzyć, bo mimo dużych kroków sama z siebie była mocno zaciśnięta. Z początku nie widziałam żadnych postępów - jechałam ją ile mogłam, próbowałam namówić do opuszczenia głowy jak najdelikatniej, i nic. Po 10 minutach zaczęłam czuć, że Złota opuszcza i wyciąga w przód głowę, rozluźnia się i powolutku, kroczek po kroczku, otwiera. Chwaliłam ją często i gęsto, jeżdżąc w obu kierunkach, wykonując nieraz największe z możliwych kół i ciesząc się z każdego drobnego progresu. Po 20 minutach kłusowania Statue była już przyzwoicie swobodna w chodzie (jak na konia bez regularnego, solidnego treningu), rozluźniona i chętna do współpracy. Wtedy zaczęłam częściej wykonywać koła - średnio o średnicy 20 metrów, na dobry początek, a oprócz tego przejścia o jeden chód - kłus-stęp-kłus, kłus-stęp-stój-stęp-kłus etc. Nie pilnowałam jej ustawienia zanadto, punktem, na którym się koncentrowałam było otworzenie klaczki, uspokojenie jej i jeśli się da przestawianie na prawidłowy ruch pod siodłem. Pomijając jeden incydent, kiedy wiatr, który zerwał się w pewnym momencie i zatrzasnął gdzieś jakieś drzwi, co wprowadziło Lebus w stan paniki i błyskawicznej próby ucieczki praca przebiegała całkiem spokojnie, nikt nam nie przeszkadzał, parę razy przejechałyśmy przez trzy drążki, nad którymi starałam się zmotywować Złotą do opuszczenia głowy i większego zaangażowania grzbietu. W końcu przeszłam do stępa odpocząć. Stat dużo luźniejsza szła obszernym stępem dalej jednak rozglądając się czujnie po okolicy.
Przyszedł czas na galop. Ruszyłam kłusem na lekkim kontakcie, wzięłam klaczkę na duże koło i tam, po uprzednim przygotowaniu zagalopowałam. Wielkopolska spięła się i zaczęła iść sztywnym, niezbyt urokliwym chodem. Znowu zaczęła się zabawa w otwieranie konia. Jazda do przodu, najlepiej z głową w dół, ale najważniejsze, by nie drobiła, nie zacieśniała się na nowo. W tym celu wyjechałam na ślad i tam galopowałam do przodu, zamiast się kręcić po kółeczku, gdzie koń ma nieco jednak utrudnione zadanie jeśli chodzi o solidne wydłużenie fuli. Pogalopowałam tak na prawo - trochę puściła. Pochwała, zmiana kierunku, na lewo. Ponownie po chwili trochę się poprawiła, więc do kłusa, chwila kłusa i galop. Otwieramy się, nie chowamy w głąb siebie, jesteśmy piękne, zdolne i.. i coś tam jeszcze. Spróbowałam pogalopować w lekkim siadzie - praktycznie bez różnicy, ale przynajmniej odciążę kobyłce trochę grzbiet, a co. Ponowna zmiana kierunku i na prawo. Pozwoliłam sobie spróbować ją naprawdę mocno rozjechać na długich prostych, takie prawdziwe dodania z ikrą. Z początku Stat reagowała na to bardziej nerwami niż ruchem naprzód, jednak w końcu podchwyciła wątek i jak nie wciągała fuli... Okazało się, że ma czym galopować kobita Wink Uspokoiłam ją po chwili i jeszcze jedna zmiana kierunku. Zagalopowanie w lewo, półsiad i dodania. Już nie takie fajne, ale jak na Statue naprawdę mogły być. Kiedy w końcu ją z lekka wyciszyłam po takim szaleństwie, usiadłam w siodło i od razu poczułam, ile taka zabawa dała. Galop był dużo lepszej jakości, fakt faktem - koń cały mokry, ja prawie też, ale sport to zdrowie Very Happy W galopie spróbowałam wypuścić ją chociaż trochę w dół - coś tam się udało, ale malutkie i długo trzeba było prosić.
Kiedy uzyskałam zadowalającą odpowiedź przeszłam do kłusa i rozkłusowujemy. Najpierw na lekkim kontakcie - Lebus ku mojemu zaskoczeniu sama zaczęła delikatnie ciągnąć nosem w dół i do przodu, angażując grzbiet do solidnej roboty, więc oddawałam jej wodzy tyle, ile chciała, utrzymując dalej ten sam, delikatny kontakcik. W końcu przeszłyśmy do stępa, luźna wodza, popuszczony popręg i do ochłonięcia. Zgarnęłam porzuconą tu derkę polarową i przykryłam nią spoconą izabelkę i stępowałyśmy sobie spokojnie (prawie) no... z 15-20 minut.
Kiedy Wielkopolka napewno ochłonęła zsiadłam z niej, poprawiłam derkę, zawinęłam strzemiona i do stajni. Szybko ją rozsiodłałam, ubrałam w polar by wchłonął trochę jej potu i na myjkę marsz. Woda była straszna, sama myjka też budziła grozę, ale jakoś się w końcu udało. Izabelowata solidnie wybiegana, zmęczona nie miała też tyle siły, by stawiać opór i uciekać, więc można rzec, że podświadomie "dała mi fory". Gdy wróciłyśmy do boksu zaserwowałam jej krótką sesję masażu na intensywnie pracujące dziś mięśnie, do tego wrzuciłam do żłoba solidną porcję naturalnych witamin pod postacią marchewek, buraków, jabłek i innych pyszności, aż w końcu zamknęłam drzwiczki na zasuwę, pozbierałam sprzęt i ruszyłam dalej.
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|