13.08.2010- skoki i pierwsza poważna kontuzja

Przyjechałam do stajni ok 17 z zamiarem pomęczenia Foxa.
Zaparkowałam samochód przed bramą i ruszyłam do placówki. Nikogo nie było widać na horyzoncie więc poszłam od razu do stajni. Przywitałam się z Foxem głąskając go po białej łepetynie i dając smakołyka.
Popatrzyłam na jego sklejoną sierść i już mi się wszystkiego odechciało.
Doprowadź albinosa do porządku...
Poszłam po szczotki i zabrałam się za czyszczenie. Nie powiem, długo mi zajęło zanim doprowadziłam ogiera do stanu używalności.
Następnie poszłam po sprzęt do siodlarni. Przytachałam pod bosk siodło, ogłowie, czaprak z podkładką i owijki.
Osiodłałam szybko ogiera, był spokojny, nie było problemów. Założyłam czapkę z daszkiem i palcat i ruszyłam na wcześniej przygotowaną już halę. Ustawiłam tam kilka przeszkód tworzących mini parkur:
1. Stacjonata 60cm
2. Okser 70cm
3a. Stacjonata 80cm
3b. Doublebarre 80/90cm
4. Stacjonata 90cm

Nie był trudny, ot tak na rozruszanie się bo dawno już nie skakaliśmy.
Najpierw zaczęłam rozgrzewkę. Standardowo w stępie na trochę mocniejszym kontakcie kręcenie figur takich jak wolty, serpentyny i takie tam. Koń już ładnie wyjeżdżał zakręty, bardzo dobrze się wyginał i byl nieźle uelastyczniony. Widać trening pod okiem mojego wykwalifikowanego kumpla trenera ujeżdżeniowego coś dał w końcu ^^
Po kilkunastu minutach dałam sygnał do kłusa. Jednak zamiary Foxa były inne, zaparł się przednimi nogami i tym samym powiedział mi, że nie ma zamiaru nic robić. Dałam mocniejszą łydkę jednak to poskutkowało kwiknięciem i wybiciem z zadu. Chwyciłam więc palcat na wędkę i łupnęłam ogiera po zadzie. Wie przecież jak bardzo nie lubię tego robić...
Albin wyrzucił tylko tylną nogę w bok ale ruszył na przód. Pochwaliłam go za to i dałam sygnał do kłusa. Posłuchał ale jednocześnie bardzo się usztywnił. Zaczęłam więc kręcić wolty i ósemki w kłusie aby się rozluźnił. Jednocześnie bawiłąm się węzidłem aby ogier je zaakceptował. Nie musiałam długo czekać. Odpuścił w potylicy i ładnie zaangażował zad. No to zagalopowanie. Wjechałam na woltę i dałam sygnał do galopu. Koń łądnie zagalopował, na prawidłową nogę. Zrobiłąm po dwa kółka w każdą stronę i skoczyliśmy sobie na rozruszanie stacjonatę z dwóch stron. Całkiem nieźle aczkolwiek nie mogę powiedzieć tutaj że świetnie.
Przeszłam na chwilę do stępa by zaraz znowu zagalopować i przejechać parkur. Wszystko szło świetnie aż do ostatniej przeszkody. Wyczułam u konia zawachanie, wyłamał. Zrobiłam kółko i najechałam raz jeszcze. Znowu się zawachał. Ja go przycisnęłam. Koń skoczył z tzw. "piątej nogi", zachaczył o drążek, zaplątał się w niego i upadł. Krzyknęłam, przygnieciona cielskiem folbluta. Udało mi się uwolnić. Koń ledwo wstał, prawą przednia nogę trzymał w powietrzu, oczy miał wielkie i przerażone...
-Mój Boże... Foxy...- szepnęłam i podeszłam do ogiera. Wyciągnęłam telefon komórkowy z kieszeni bryczesów i zadzwoniłam do Deidre aby przyszła mi pomóc a następnie wykręciłam numer do Karuchny.
Po chwili przybiegła zdyszana Deidre. Razem wzięłyśmy ogiera za wodze i poprowadziłyśmy go powolutku przed stajnie. Tam rozsiodłałam go i pozostało mi tylko czekanie na weterynarza...