Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
29.03.11r. - bieżnia, basen, 1200 m

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Zenyatta [*] / Treningi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Deidre
Właściciel Stajni
PostWysłany: Śro 0:32, 30 Mar 2011 Powrót do góry


Dołączył: 21 Gru 2009

Posty: 676
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Wstałam dzisiaj rano z entuzjazmem wyglądając na słoneczny dziedziniec. Szykował się kolejny, pogodny wyścigowy dzionek ^^
Szybko wbiłam się w zużyte bryczki, który ewidentnie potrzebowały zamiennika, bluzkę na ramiączka i rozsunięty polar, po czym stuptałam na dół. Z drzwi wypadłam prosto na Maksa, który jakoś fartem uchronił mnie przed wyrąbaniem się łapiąc w talii.
-No proszę, kogo my tu mamy ..
-Ajjj, mój hero <3 -Uśmiechnęłam się tulając do niego.- No, a teraz mnie puść, mam robotę ^^'
-Nie puszczę. -spojrzał na mnie cwaniacko, unosząc brew. Westchnęłam lekko, zarzucając mu ręce na szyję i cmoknęłam go w usta. -No dawaj, no. xd
-No teraz to tym bardziej nie mam ochoty -wyszczerzył się i przeciągnął mnie kilka kroków w stronę drzwi.
-Oj no Maaaks, kobyła mi się przez Ciebie roztyje, do bramki się nie zmieści, formę straci, znowu będzie na dead endzie, płatnych miejsc nie będzie, w rankingach sie posypie, dopiero co z dołka wybrnęłyśmy nooo -biadoliłam, robiąc błagalną minkę.
-No dobra, ale po treningu już się mnie tak łatwo nie pozbędziesz -ostrzegł lojalnie, luzując uścisk i pozwalając mi się z niego wyślizgnąć.
-Jasneeee -rzuciłam z zawadiackim uśmieszkiem, po czym tyłem zawędrowałam do siodlarni, wciąż patrząc na blondyna. Potem znikłam za drzwiami i dopadłam szczoty klaczy i lonżę. Dzisiaj trochę pracy nad muskulaturą. Wyszłam na korytarz i przygotowałam wszystko na przybycie Zenki. Nie miałam dość odwagi, by pojechać na tym czołgu w teren na piaszczyste górki, no a mięśnie od samego biegu jakoś specjalnie jej się nie wykształcą. Musimy być lepsze niż do tej pory, jeśli ta szczęśliwa passa ma trwać dalej.
Podążyłam na okólnik po moją ciemną bestyjkę. Zeniszcze właśnie tarzało się z błogością w piachu, przerzucając długie szkity z jednej strony na drugą. Ocierała przy tym szyję i łeb o ziemię, przybierając wniebowzięty wyraz pyska, a jej zgrabny brzuszek wystawiał się do słońca.
-Te, laska, robota czeka, podnoś zadek -rzuciłam, opierając się o ogrodzenie i czekając aż kobyła skończy. Uśmiechałam się przy tym lekko - miałam dzisiaj dość powodów, by być zadowoloną.
Zenyatta potrzepała łbem, przekręcając się na brzuch i spojrzała leniwie w moją stronę, memłając jęzorem.
-No come one babe -ponagliłam ją, otwierając bramkę. Podniosła się z łachą, parskając i podeszła w moją stronę cała obpiaszczona.
-No i co ja tera z tobą poczne? wykąpać się trzeba brudasie -podpięłam uwiąz do kantara mojego 'małego' dałna i wyszłyśmy w stronę stajni. Mondzia oczywiście musiała odstawić swój dance, zniżając łeb na wysokość piersi i wymachując przednimi szkitami. Ja na chillu prowadziłam ją ku miejscu docelowemu, jakim była myjka. Tam przypięłam ją dość krótko, znając jej adhd, po czym zaczęłam wymiatać z niej cały ten mozolnie nanoszony piach. Po jakichś 15 minutach była czysta, a ja z zadowolonym westchnieniem mogłam zabrać się za pracę. Najpierw udałyśmy się na karuzelę, gdzie rozgrzałam ja nieco wstępnie. Przyczepiłam lonżę do jej kantara, po czym wyszłyśmy w stronę budynku basenu. Tam też swoje pomieszczenie miała bieżnia. Na całe szczęście Zenka we wczesnej młodości miała już do czynienia z takim 'stworem', więc należało jej tylko odświeżyć co i jak. Najpierw włączyłam maszynę, żeby sprawdzić jak klacz reaguje na jej dźwięk i ogólne nietypową sytuację.
Zen jak zwykle trochę się wierciła, ale nie widziałam, żeby się stresowała. Zerkała kątem oka na przesuwający się pas bieżni. Była totalnie nowa, tak więc chodziła cichutko i sprawnie. Wyłączyłam ją i przystąpiłam do umieszczania Smoka wewnątrz maszynerii. Ścianki bieżni były przeźroczyste, więc prawdopodobnie kobył nie czuł się klaustrofobicznie. Poza tym dużo od bramki startowej by się to nie różniło.
Zena wlazła na pas z ociąganiem, zerkając na około z delikatnym wypłochem. Przeprowadziłam ją tak kilka razy po pasie, aż w końcu zamknęłam przód bieżni aby rozpocząć pracę. Lonżę trzymałam w dłoni.
Poklepałam klacz uspokajająco po łopatce, przemawiając cicho, po czym włączyłam bieżnię na stępa. Klacz drgnęła i odruchowo ruszyła w przód, kiedy taśma się przesunęła. Skuliła uszy, jednak szła do przodu. Kiedy już się trochę oswoiła z sytuacją, włączyłam na kłus. Ładnie, w porządku, nie miała ochoty zostać 'zwianą' z taśmy. jeszcze chwila na rozgrzewkę. Po jakichś 10 minutach włączyłam na delikatny galop. Zenkę drażniło takie tempo, tak więc po chwili na rozgrzewkę dałam jej się porządnie wyciągnąć. Maszynę ustawiłam na mniej więcej 3/4 mocy. Kiedy już się trochę rozruszała, wrzuciłam najwyższy bieg. To było tooo!
Chyba nawet jej się spodobało, chociaż na pewno było to mniej ekscytujące niż galop po torze. Patrzyłam się zafascynowana, obserwując jej motorykę ruchu. Na żywca rzadko kiedy miałam ją okazje oglądać w wyciągniętym kentrze, bo przeważnie siedziałam na jej grzbiecie. Pozachwycałam się trochę. Następnie zwolniłam nieco tempo i zmieniłam kąt nachylenia bieżni na 2. Teraz stopniowo, powoli zwiększałam tempo. Co jakiś czas robiłyśmy chwilę odpoczynku, jednak w ciągłym ruchu. a to stęp, a to kłus, ale pochyło. Pomęczyłam ją tak z 25 minut - jak na pierwszy raz po długiej przerwie powinno starczyć. Nie chcę jej nadwyrężyć. Wyprowadziłam zdezorientowaną nieco Zen w stronę basenu. Na szczęście Maksiu był przewidujący i już czekał na nas ze swoim własnym uwiązem. Podczepił się z drugiej strony kantara Z, i wprowadziliśmy ją wspólnie do wody. Potem chłopak szybko wskoczył na wysepkę, odsuwając trap nogą aby nie blokował trasy kobyle. Uwiązami staraliśmy się pomóc wielkiemu babsztylowi utrzymać łeb nad powierzchnią i kierowaliśmy ją w odpowiednim kierunku. Trzy okrążenia na prawo, po czym wyjście z wody. Pozwoliłam jej odpocząć, postępowałyśmy chwilę po czym znów do wody i tym razem w lewo, tyle samo razy. Zeniuch już ciężko oddychał przez chrapiszony, tak więc nie męczyliśmy jej więcej i wyprowadziliśmy z wody. Szybko ściągnęłam wodę z Zen, wstawiłam ją na solarium i poczekałam aż wyschnie. Dopiero potem zabrałam się za siodłanie kobyły.
-Dzisiaj nie ma lekko moja droga. Ale tylko 1200, zamieciemy trochę tor i masz labę do jutra - Gadałam, podciągając popręg Smoczycy. Zen parsknęła, mrużąc oczy i odchylając uszy na boki. Kiedy obok nie było koni, była całkiem spokojnym koniskiem. Przy kopytnych się popisywała, charakterny z niej był stwór.
Wyprowadziłam gniadą przed stajnię, gdzie już dość sprawnym, aczkolwiek nadal komicznym dla widzów susem wbiłam na 187 cm grzbiet. Szybko się ogarnęłam i mogłyśmy ruszać.
Po pływaniu konisko było fajnie rozluźnione, miękko nosiło. Czuło się w niej taką 'lekkość'. Najwyraźniej jej mięśnie wiwatowały, że znów mogą działać z normalnym natężeniem. Po ok. 8 minutach dostępowałyśmy na tor. O dziwo był pusty. Nie narzekałam z tego powodu i zabrałam się niezwłocznie za rozgrzeweczkę.
Rozruszana już była, wybiegana całkiem też, więc nawet przyjemnie nam się współpracowało. Ładnie reagowała na pomoce, nawet te 'zwalniające' (!). Stęp, kłus, rozciąganie, wygięcia, pełen serwis. Oczywiście do czasu jak nie zagalopowałyśmy, potem było już dość hardkorowo. Wieszamy się na wędzidle, bo przecież trzeba gnać!
Udało mi się jakoś ją przystopować i wjechałam na niej do otwartej bramki startowej. Nie miał nas kto zamknąć, ale za to przy okazji mogłam poćwiczyć start z zaskoczenia, ha!
Zeniuch był zdezorientowany, kiedy bez charakterystycznego trzasku kazałam jej wybiec z bramki. Nieco mozolnym galopem wybiegła przed siebie, a czując luz w pysku ochoczo podjęła bieg. Cięła kopytami tor, rozrzucając biedną powierzchnię Deanowego racetracku we wszystkie strony. Mknęła z taką siłą, że właściwie nogami tylko przebierała po to, aby utrzymać równowagę. Prędkość sama się wywiązała.
Uśmiechnęłam się, zadowolona, że mimo tego porannego katowania kobyła dalej z determinacją gotowa jest dać z siebie wszystko. Nie szczędziłam jej wysiłku i posyłałam kiedy tylko natrafiała się okazja. Dystans był krótki, tak więc po minucie z minimalnym kawałkiem wpadłyśmy na celownik. Trudno było mi wyhamować rozpędzoną gniadkę, jednak po 1/3 okrążenia mi się to udało. Podziękowałam jej za ten bieg, klepiąc ją po szyi i przytulając łagodnie. Z postawiła uszy, patrząc pozytywnie na tor. Była zadowolona, to aż z niej promieniowało. Ja również byłam dumna, ha. Rozstępowałyśmy się porzadnie, dokańczając te 2/3 okrążenia powolnym stępem i wygrzewając się w słoneczku. Potem wróciłyśmy do budynku stajni. tam rozsiodłałam klaczkę, wyczyściłam, wymasowałam szczotami poprawiającymi krążenie i dałam cuksa za świetną pracę. Potarmosiłam jej grzywkę, cmoknęłam w chrapy i dałam jej wreszcie spokój, zostawiając na jej ukochanym okólniczku, a sama czmychnęłam na górę poszukać mojego boja.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Zenyatta [*] / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare