Zwlokłam w końcu swój szanowny zadek do stajni i poszłam do siodlarni. Trzeba było dziś wymęczyć trochę Don’ta. Wzięłam cały sprzęt wyścigowy blondyna pod boks. Przeklinając cicho w duchu ukrop na dworze poszłam po ogra. Ten jak zwykle fruwał po padoku zamiast stać w jednym miejscu i żreć trawę. Chyba trzeba mu owsa obciąć. Złapałam Blondyna za kantar i zaprowadziłam go na myjkę. Doncisz jak zwykle tańcował nieco przy czyszczeniu i siodłaniu. Sprawdziłam go całego, wyjęłam ze dwa kleszcze ale raczej poza tymi małymi, wrednymi krwiopijcami nie było mu nic więcej. Założyłam mu ogłowie i posmarowałam chrapy olejkiem do opalania na wszelki wypadek. On miał tendencję do przypalania sobie chrap na słońcu. Zastanawiałam się jak Deiec sobie radzi z Sherlockiem przy takim słońcu. W końcu zawinęłam Donciszowi nogi, założyłam derkę i siodło. Przed wyjściem splotłam mu jeszcze grzywę. Trzeba ją w końcu ściąć. Zostawiłam sobie parę kosmyków na start żebym mogła się przytrzymać by nie zmiotło mnie z siodła. Na koniec jeszcze wypsikałam go mucho zolem dla świętego spokoju. Z tak przygotowanym ogrem poszłam piechotą na tor. Młody już zaczął się napalać. Dlatego właśnie nienawidziłam wiosny - hormony w nim buzowały. Zimą bynajmniej był spokój. Weszłam z Dontem na tor i porozciągałam go trochę za pomocą miętusów oraz porozciągałam mu nogi. Z trudem dopięłam popręg na tym tłuściochu i wdrapałam się z ogrodzenia na siodło.
Jazda w tępie przypominała jazdę na chodzącym wibratorze. Dont cały czas głośno oznajmiał światu swoją obecność tutaj i ogierzył się mimo braku klaczy. Dopiero później dotarło do mnie ze Deicu zapewne niedawno był tu z Zenią a ta właśnie się grzeje. Cudownie. Cały czas musiałam pilnować by ta małą testosteronowa bomba nie wyprysnęła mi spod siedzenia. Nie miałam ochoty dzisiaj lądować na glebie. Po długim i męczącym stępie w którym usiłowałam choć trochę złapać kontakt z Blondynem pozwoliłam mu na kłus oddając lekko wodze i cmokając cicho. Dont jak zwykle zaczął swoim mega sztywnym zapindalajacym kłusem który dało się usiedzieć jedynie w półsiadzie. Zwolniłam go do stępa i znów kłus. Musiałam to powtórzyć ze trzy razy nim Doncisz odpuścił nieco i teraz zamiast chować się przed wędzidłem zaczął je memłać i podgryzać. Rozglądnęłam się szukając znacznika. Na naszym torze było tylko 3400 zamiast 3200 ale to była niewielka różnica. Po dojechałam do znacznika robiąc serpentynę w kłusie by jeszcze trochę rozgrzać młodego. W końcu ustawiłam go w kierunku biegu.
Musiałam startować ‘z dojścia’ bo nie chciało mi się organizować bramek. Zegar też miałam kiepski bo tylko tego wielkiego, ledowego cyfrzaka na którego ostatnio naciągnęłam Deica. Podawał z dokładnością do setnych sekund ale i tak samemu ciężko było trafić to idealnie. Podniosłam lekko siedzenie tak by usiąść w półsiadzie i przytrzymałam się grzywy. Patrzyłam kątem oka by trafić na w miarę pełną minutę. W końcu dałam Donciszowi sygnał do startu. Blondyn wystrzelił jak dobre gazy po grochówce i od razu zaczął się rozpędzać. Musiałam go przytrzymać delikatnie by starczyło mu sił. Ogier szedł równo choć trochę mocował się z moją ręką, najpewniej przyzwyczajony do krótkich dystansów gdzie od początku mógł iść na wysokich obrotach. Lekki przechył w zakręcie i dobra zmiana nogi. Po wyjściu z zakrętu znów zmiana i lekkie dodanie. Doncisz Zasze lepiej biegł na prostej a w zakręcie tracił ułamki. Wolałam jednak by zwolnił niż wpadł w zakręt z pełną prędkością i zaplątał się o własne nogi. Trzymałam go na trzecim śladzie od barierki. Przez zakrętem znów odrobina przytrzymania, zmiana nogi i zakręt. Wyjście z zakrętu, zmiana nogi i lekkie przyśpieszenie. Doncisz zaczął się trochę pienić na szyi ale nie słyszałam w jego oddechu niczego niepokojącego. Bardziej dziwiło mnie to że nadal napierał na wędzidło chcąc lecieć szybciej. Minęliśmy celownik ale w naszym wypadku to było dopiero koło 2000m. Pilnowałam by zakręt znów był wyjechany na dobrą nogę. Blondyn pod koniec przed ostatniej prostej zaczął głośniej oddychać. Przy wyjsciu z zakrętu zaczęłam posył. Było to około 700m przed celownikiem. Popuściłam wodze i machnęłam Dontowi batem obok pyska by zauważył sygnał. Blondyn wyrwał do przodu na tyle wyraźnie że nieco straciłam równowagę ale zaraz to skorygowałam i schowałam się bardziej za jego szyją kuląc się mocniej. Widziałam dokładnie sieć żyłek na jego szyi które wyszły z wysiłku. Ledwie wypatrzyłam moment kiedy wpadłam na celownik i zerknęłam na zegar. Matematykę zostawiłam sobie na później i zajęłam się zwalnianiem Blondyna. Doncisz chyba zapomniał że istnieje coś takiego jak zwalnianie i nadal parł do przodu mocując się z wędzidłem. Udało mi się go wyhamować do kłusa dopiero pod koniec drugiej prostej. Ogier oddychał ciężko przebierając szkitami w kłusie bardzo chętnie przyjmując dłuższą wodzę i sunął niemal z nosem przy ziemi. Poklepałam go po mokrej szyi. Z moich obliczeń wynikało ze czas wyniósł około 3,25’19 co dawało całkiem niezły wynik jak na ten dystans. W sumie co się dziwić. Zarówno Summer jak i Ophelie były to wspaniałe konie długodystansowe. Najwidoczniej Doncisz otrzymał sporo genów za to odpowiedzialnych.
Po dłuższym kłusie i okrążeniu stępem zabrałam Donta do stajni gdzie go rozsiodłałam i na ogłowiu poszliśmy na długi spacer dla porządnego występowania i relaksu. Gdy wróciłam zrobiłam mu szpryckę wodną na nogi i umyłam z zaschniętego potu przy okazji robiąc mu rękami masaż. Na zakończenie Spa przycięłam mu grzywę i wyrównałam ogon. Doncisz stał przez ten czas bardzo spokojnie ale gdy wypuściłam go na padok znów zaczął odstawiać swoje tańce do Zeni. Niewyżyta bestia…
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach