Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
23.03.11 - Lonża i wsiadanie na rozruszanie by Noj

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / White Demon Love Song [*] / Treningi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Nojec
Pensjonariusz
PostWysłany: Śro 19:20, 23 Mar 2011 Powrót do góry


Dołączył: 27 Maj 2010

Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Chcąc odciążyć troszkę Saya, pomyślałam, że wpadnę do Deandrei i wezmę któregoś z koni w obroty. Zaczęłam chadzać po stajni, szukając tabliczek gdzie w polu „właściciel” jest wpisane Sayuri. Don’t. Niee, jest jeszcze łamane przez Arryj poza tym jakoś nie ufam temu ogierzysku xd Czar? O, znam kolegę, jeździłam nawet na nim. Bardzo przyjemny konik. Jednak przeszłam trochę dalej. White Demon Love Song, to jest to! Trzeba Młodego ruszyć troszkę, niech pracuje pod obciążeniem. Poszłam do Dejca by spytać się czy mogę, co i jak. Uzyskałam odpowiedź, dowiedziałam gdzie jest sprzęt CKP, więc migiem po niego ruszyłam. Musiałam oczywiście potknąć się na schodach i o mały włos, a straciłabym zęby. Cała ja – nogi tak długie, że zawsze istnieje zagrożenie, by się o nie potknąć. Do ziemi daleko, więc upadek groźniejszy. No i ciało jak kłoda. A jak spadnę to już nie wstanę x.x
Dobra, złapałam równowagę i już powoli, powolutku zeszłam po ostatnich trzech schodkach. Potem pobiegłam do siodlarni i oczywiście co? Wpadłam na taczkę. Super się zapowiada, nie ma co. Trafiłam do siodlarni (alleluja!) i zabrałam co potrzebne. Było tego sporo, zawlokłam wszystko do wałacha. Dobra, no to wypadałoby się przedstawić.
Wlazłam do boksu, stanęłam w progu. Trochę czekałam aż pan karo-złoty odwróci się i podejdzie. Pogłaskałam go po łebku, kiedy mnie zaakceptował, zaczełam głaskać po szyi, grzbiecie, nogach. Po chwili zajął się jedzeniem (dlatego jesteś taki wielki!), a ja głaskałam dalej. Po przywitaniu się, możemy zaczynać działać.

Wyciągnęłam go, wyczyściłam kopyta, następnie zgrzebło, szczotka, wyczesujemy grzywę. Dooobra. Na nogi ochraniacze, mam nadzieję, że jest przyzwyczajony. Ale nie wzdryga się jakoś specjalnie, dobrze. Ogłowie, chlast wędzidło do pyska. Delikatnie czaprak, siodło. Delikatnie zapięłam, trochę pozgrzytał zębami, ale ok. Podwinęłam strzemiona, pozapinałam ogłowie, przyczepiłam do niego mostek z lonżą, a na konia założyłam derkę. Przy wychodzeniu ze stajni musiał mnie nadepnąć, super.
Nie wzięłam ze sobą bacika, toteż na hali koń szedł leniwym tempem, a ja rozpaczliwie szukałam palcata czy choćby gałązki. W końcu, po wielu poszukiwaniach znalazłam zakopany bacik ujeżdżeniowy. To teraz sobie mogę machać.
Po rozstępowaniu i przejściu z wałachem kilku kółek w ręku, zdjęłam z niego derkę i zaprowadziłam na koło. Pomachałam moim super bacikiem, ale nie zdało to egzaminu. Cóż.. Machnęłam lonżą. Echee. Podeszłam, pomachałam bacikiem za zadem. Mały bryk, pociągnięcie, galop. Hooola. Zaraz się wybiegasz. Jeszcze raz. Do stępa, bacik. Kłus, szybki. Kuurczę, nie. Prr, do stępa. Tak, dobrze. I trooochę szybciej. Dobra, uznałam, że prędkość żółwia lądowego jest lepsza od prędkości ślimaka, więc na razie dałam sobie spokój. Wypuściłabym Demona po prostu na halę, by się wybiegał, ale znając moje szczęście, nie złapałabym go potem. Głupio byłoby się kompromitować przed całą wielką stajnią Dejca.
Dobra, podeszłam do konia uprzednio chowając bacik. Podciągnęłam troszkę popręg, sprawdziłam czy strzemiona dobrze się trzymają, odeszłam i pogoniłam konia. Znów chciał polecieć galopem, ale po chwili zdołałam go przekonać, że kłus to fajniejszy chód. Szedł dość energicznie, dobrze. Chciałam żeby rozładował energię na lonży, bo pod siodłem wolałabym żeby był rozluźniony i chętny do współpracy. Po kilku minutach kłusa, chwilka stępa. Ustawiłam drągi, z cztery. Zmiana kierunku. Machnięcie bacikiem. Nic. Podeszłam, sruuu. Trochę pojechałam piętami po ziemi, zatrzymałam go. Jeszcze raz. –Poproszę KŁUS – powiedziałam głośno. I poszedł. Ha, voila. Prawdziwy zaklinacz koni. Pokusił trochę na drugą stronę, więc na drągi. Na początku dość mocno plątały mu się nogi.. Nie, nogi plątały mu się tak, że stwierdziłam, że wystarczy, jak zabiję Sayowi konia to będzie bardzo źle. Odpuścimy sobie dziś drągi. Po wielu kółkach kłusa, stwierdziłam że koń spuścił trochę pary i jest nieźle. Teraz będzie mu się łatwiej rozluźnić. Poprosiłam go o stęp i tak dałam mu czas na odpoczynek.
Po występowaniu, podeszłam do schodków, spuściłam strzemiona, podciągnęłam popręg. Matko, ale bydle! Z bliska jest jeszcze straszniejszy. A jak wsiadłam! Hm, może jednak Don’t to byłby lepszy wybór? Usadowiłam się wygodnie, ułożyłam strzemiona, wydłużyłam je dość. Ok., stoi. Łydka. Niic. Mocniejsza łydeczka? Niic. Bacik z łydeczką? A może się ruszę.. Trochę mocniejszy bacik? Zarzucił głową. –EJ! – ok., ruszył stępem, pochwaliłam go zatem. Skróciłam trochę wodze. Tak, tu na górze było strasznie. Czy Say skacząc nie będzie zahaczać o dach?
Po wyczuciu konia w stępie, wjeżdżałam na wolty, napychając go na wędzidło. Kiedy nie rozumiał o co mi chodzi, frustrował się. Starałam się mu przekazać idee zbierania się jak najbardziej prosto i po końskiemu. Wjeżdżałam więc na wolty, byłam delikatna na wędzidle, działałam łydką. Każdy przejaw dobrego zachowania chwaliłam, złych zachowań nie karciłam. Więc kiedy wałach był chwalony, nie karany, rozluźnił się i mi bardziej zaufał. Wtedy dałam mu luz na wodzy.
Po jakimś czasie znów trochę pobawiłam się wędzidłem i kłus. Praca na woltach, wygięcia tego bydla(wybacz). Jeszcze brakowało by był fajnie rozluźniony, przez co i jego kłus był niezbyt wygodny. Robiłam serpentyny, zmiany kierunku. Także zmiany tempa, takie wdrażanie do pracy ujeżdżeniowej. Przy zakręcie usiadłam siodle, pomoce odpowiednie i sygnał do zagalopowania. Skok i jak wyrrrwał. Dudniło, gdy uderzał kopytami o ziemię, a my nieuchronnie zbliżaliśmy się do zakrętu. Opamiętałam się, skróciłam wodze, pobawiłam się wewnętrzną wodzą, łydkami kierowałam konia w zakręt. Cóż, jakoś się wyrobiliśmy, ale nie powiem, by było to specjalnie piękne. Wjeżdżałam więc na wolty, na których czasami koń się potykał o własne nogi (on mnie zabijee!). Po chwili stwierdziłam, że mam dość. Miałam nadzieję, że może na drugą stronę będzie trochę lepiej. Zmiana kierunku i już wiedział co robić. Zaczął tak samo, ale ja za to od razu skierowałam Malca na woltę. Z każdą kolejną poprawiał swoją równowagę o 0,01%. Mało, ale zawsze. Robiłam więc te wolty, a kiedy zakręciło mi się w głowie, i jemu pewnie też, przeszłam do kłusa. Kusiło mnie, by najechać na drągi, ale życie było mi miłe, więc po prostu na luzie go rozkłusowałam, a potem przeszłam do stępa. Po jakimś czasie zlazłam, podwinęłam strzemiona, poluźniłam popręg i założyłam mu derkę. Stępowałam go w ręku, a potem wyszłam z hali. W drodze do stajni trochę potańcował (matko, on chce mnie zabić!), ale nie było źle i doszliśmy w jednym kawałku. Zaraz go rozebrałam, rozczyściłam, choć nie było czego, bo się nawet nie spocił. Wpuściłam go do boksu i zajęłam się sprzętem.
Wędzidło umyłam, ochraniacze przeczyściłam szczotką, schowałam. Czaprak na miejsce, derka to samo. Ogłowie przetarłam szmatką. Siodło umyłam mydłem glicerynowym, zostawiłam do wyschnięcia w siodlarni Dean. O, szczotki odłożyłam. Wydaję mi się, że wszystko. Koń zamknięty? Super. Pił właśnie wodę, wszystko w jak najlepszym porządku, więc mogę wracać do Star Horses. Wychodząc, wspominałam piękną karą diablicę, której już tu nie zobaczę.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / White Demon Love Song [*] / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare