Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ev Pensjonariusz
|
Wysłany:
Pią 18:25, 25 Mar 2011 |
|
|
Dołączył: 07 Mar 2011
Posty: 70 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Przed stajnią siedziała Asia czytając jakiegoś szmatławca. Kiedy przechodziłam obok niej zdawało się, że chce się przedemna schować. No tak, ja się jej wcale nie dziwię, tak wykorzystuję biedną dziewczynę na każdym treningu. No, ale niech się dziecko cieszy, że może przez chwilę nie przerzucać gnoju.
- Wstawaj – mruknęłam wyrywając jej gazetę. Szybko ją przekartkowałam. Nie było nic interesującego oprócz sprawozdania z ostatnich zawodów i ogłoszeń. Znalazłam nawet coś dla siebie. Kolejna gonitwa. Zastanawiałam się dlaczego nikt mi nie wysłał emaila albo smsa żeby mnie o niej poinformować, no ale ok.
- Nie – założyła ręce na piersi.
- Idź mi konia przygotować i nie marudź mi tutaj – mruknęłam wyciągając sobie landrynkę. – i nie zapomnij mi jej w boksie rozgrzać – zawołałam za nią. Blondyna zatrzymała się w pół kroku i spojrzała na mnie jak na kretynkę.
- Jak to, w boksie rozgrzać?
Zaliczyłam mocnego facepalma.
- Dobra, tylko mi ją przygotuj, z rozgrzewką jakoś sobie poradzę sama – syknęłam opierając się plecami o ścianę.
Po jakimś czasie wyszła Asia dosłownie ciągnąc za sobą Sonador. Nie wiedziałam co tej rudej bestii znowu się zrobiło, ale nie wyglądała na zbytnio zadowoloną faktem, że znowu musi wychodzić z boksu i ciężko pracować. Cóż, niech się w koncu przyzwyczai, że wygrywając zarabia kasę.
Oczywiście wiedziałam, że Asia nie porozciągała Sońki tak jak należy, ale mi się po prostu nie chciało bawić w czyszczenie i siodłanie. Teraz nie było sensu robić skłonów itp. Uznałam, że to będzie po treningu też dobre. Lekko zniecierpliwiona zaprowadziłam rudą na karuzelę. Mała rozgrzewka nie powinna jej zaszkodzić. Stępowała więc sobie jakieś 15 minut, a ja w tym czasie usiłowałam ułożyć sobie plan treningu. Dzisiaj chciałam z nią poćwiczyć jak zwykle 1200m. Jednak chciałam powtórzyć bieg po jakiejś krótkiej przerwie, żeby chociaż zacząć wyrabiać w niej wytrzymałość. Rozpoczął się sezon i musimy się bardzo starać żeby być najlepsze. I to na każdy dystans! A to jest piekielnie trudne zadanie. Jednak odsunęłam od siebie jakiekolwiek myśli, że może nam się nie udać. Wierzę przecież z całego serca w jej talent i w moje samozaparcie XD Zresztą, ruda też kocha wygrywać.
Wypięłam ją z karuzeli i z pomocą Aśki wdrapałam się jej na grzbiet. Dziewucha pobiegła po rower i oznajmiła, że będzie czekała na nas już na torze. Pozwoliłam więc jej jechać przodem, a my z Sońką podreptałyśmy żwawym stępem przez pole do na nasz kochany treningowy tor. Robiło się już ciemno, ale to nawet dobrze. Wątpiłam, by kiedykolwiek przydarzyła nam się jakaś nocna gonitwa, ale trenowanie w dziwnych warunkach przecież tylko dobrze służy wszystkim. Kiedy dojechałyśmy na miejsce pogoniłam rudą do kłusa. Zrobiłyśmy ze dwie wolty i jechałyśmy dalej. Trochę mi łbem rzucała i zjeżdżała na boki. Nie lubi kłusa, no ale co ja jej na to poradzę? Za wszelką cenę chciała mi wyrwać do przodu, no ale nie pozwoliłam jej na to. Znowu przeszłyśmy do stępa. Zmieniłam kierunek i ustawiłam się na linii przy celowniku. Tam też rozsiadła się już Asia ze stoperem w rękach.
- Znowu masz zamiar męczyć się ze startem z miejsca? – zpytała wyciągając ni z tąd ni z owąd wielgachny budzik, który miał nam posłużyć za dzwonek startowy.
- Trzeba przecież pracować, prawda? – spytałam obojętnie dopinając sobie porządnie puśliska i wsadzając stopy w strzemiona. Poprawiłam sobie rękawiczki, założyłam gogle na nos i złapałam jak należy wodze. Miałam nadzieję, że Sonador wystartuje bez odprawiania żadnych cyrków.
- No przecież – mruknęła Asia.
Już jej nie słuchałam. Teraz jedyny dźwięk na który czekały moje uszy był odgłos dzwonka. Miałam zamiar zrobić to co ostatnio, czyli jednocześnie dać jak najwięcej sygnałów, żeby ruszyć kasztankę z miejsca.
Była skupiona. W powietrzu czuć było napięcie jak przed prawdziwymi zawodami, mimo, że nie było konkurencji. Tylko tor i my. Ponad kilometr do przebiegnięcia. Ale spokojnie, powinno to zabrać mało czasu. Zbyt mało, żeby pozbierać myśli. Ale ok, przecież to nie pierwszy raz.
Przygotowałam się. Oczyściłam umysł ze wszystkich zbędnych myśli. Zrobiło się już całkiem ciemno, prawie nic nie widziałam bo oczywiście Asia nie włączyła wszystkich świateł. Musiałam więc wierzyć, że Sonador widzi więcej niż ja.
Dzwonek. Odruchowo dałam łydkę i trzasnęłam ją batem. Jednak czułam, że ona sama się wybija. Miałyśmy świetny start. Cały czas przyspieszała. Dopiero na zakręcie ją przytrzymałam, żeby mnie nie zrzuciło z siodła i żeby mi się nie wyglebiła. Poszło gładko. Kolejna prosta. Ruda wyciągnęła się jak długa i pokonywała tor wręcz skacząc. Chód cały czas stara się wydłużyć, nie bronię jej tego. Kolejny zakręt. Lekko się potknęła, ale dzisiaj przecież na żadnych setnych sekundy mi nie zależało. Wyszłyśmy na prostą. Klacz ruszyła z kopyta, jakby dopiero wystartowała. Dałam jej luz, żeby mogła swobodnie wyciągnąć szyję. Biegła tak, jakby obok nas cwałował najszybszy koń świata. Tak, jakby chciała za wszelką cenę go wyprzedzić. Ostatni zakręt. Widziałam w oddali łunę światła otaczającą Asię. Popędziłam kobyłę. Tak bardzo pragnęłam znaleźć się już tam, w świetle. A mówią, żeby nie iść w stronę światła. Cóż, myśmy biegły. I już. Koniec. Ta to by jeszcze biegła lecz zwalniam ją do kłusa. Robimy okrążenie kłusem. Tuż przy Asi zwalniamy. Chciałam wiedzieć jak pobiegłyśmy. Poklepałam poraz kolejny kasztankę po szyi. Za chwilę znowu ruszamy. Ta była jedynie wilgotna, troszkę szybciej oddychała, ale to nie jest zły znak.
- Możecie więcej – usłyszałam tylko.
- Nie masz zamiaru podać mi czasu? – warknęłam machając na boki nogami wyciągniętymi ze strzemion.
- Nie. Sama mówiłaś, że biegniecie jeszcze raz.
- Ale…
- Mówiłaś?
- Mówiłam.
- To pobiegnijcie szybciej.
- Trenerka się znalazła – mruknęłam pod nosem i znowu ustawiłam się na linii startu.
Wsadziłam obolałe stopy w strzemiona, mocno zacisnęłam palce na wodzach i czekałam. Sonador trochę się wierciła, jednak po chwili uspokoiła się. Wiedziałam, że tym razem musimy się postarać. Sońka biega o wiele lepiej na zmęczeniu niż zaraz po rozgrzewce, więc teraz powinno być lepiej. Robiło się chłodniej. Ale po co o tym myśleć? Ostatnia minuta tego wieczoru. Tylko na dzwonek czekać. Zupełnie jak w szkole. Znowu przestałam myśleć o wszystkim innym. Był tylko tor i my. Dzwonek. Sonador wystrzeliła zupełnie jak z braki. Aż chciało się ją poklepać po szyi, zamiast tego dostała po dupie, żeby przyśpieszyła. Pierwszy zakręt. Trochę nas wyrzuciło, ale co tam. Biegłyśmy dalej. Cały czas przyspieszając. Widać było, że dopiero teraz zaczął się trening. Ruszałam się w jej rytmie, tak diabelnie szybkim, że uda mi już odpadały. Niepewnie czułam się w strzemionach, wydawało się tak, jakby miały zaraz odpaść. Miałam już kilka takich wypadków, nie jest to wcale przyjemne.
Znowu zakręt. Tym razem zrobiony nawet dobrze technicznie. Starałam się nie zjeżdżać całkowicie do płota, bo na normalnej gonitwie mogliby mnie przywoździć. Jednak nie jechałam też niewiadomo jak od niego oddalonym, przecież tylko debil nadrabiałby drogi. Znowu wyszłyśmy na prostą. Znowu bat. Jednak zaczęłam się też wydzierać. Skuliłam się na jej grzbiecie i usiłowałam poganiać ją jak tylko się dało. W zakręt znowu weszłyśmy prawie perfekcyjnie. Minimalnie straciłyśmy na prędkości jednak po chwili już finiszowałyśmy. Kasztanka wyciskała z siebie ostatki sił. Maksymalnie wydłużyła krok. Wyciągała jak najdalej przed siebie szyję. Zaczęła się mocno pienić. Mignęła mi tylko uśmiechnięta Asia siedząca na ogrodzeniu. Zwolniłam do kłusa i poklepałam ruda szyję. Dobrze się spisała, nie ma co. To były sprinty, a jutro postaramy się przebiec więcej niż te durne 1200m za jednym zamachem. Przekłusowałyśmy spokojnie całe okrążenie, potem przeszłyśmy do stępa. Często mam wrażenie po treningu, że gdy biegniemy, to jesteśmy całkiem gdzie indziej. Przecież to jest niemożliwe, że pokonujemy takie odległości w takich czasach, a potem gramolimy się stępując tam. Dziwne trochę.
W końcu podjechałyśmy do Asi majstrującej przy tym swoim wypasionym stoperku.
- Powiesz mi w końcu jakie miałam czasy? – warknęłam roztasowując łydki.
- Jak ładnie poprosisz – uśmiechnęła się szeroko.
- Nie mam zamiaru o nic cię prosić.
- Ależ ty jesteś wredna dzisiaj, wiesz?
- Skoro Sońka nie jest, to ktoś musi za nią – powiedziałam obojętnie ściągając gogle.
- Ale było lepiej niż za pierwszym razem.
- przestań mnie wkurzać. Nie jesteś moim trenerem, to oczywiste, że było lepiej, bo ona nie lubi sprintów – warknęłam omal nie wyrywając jej tego stopera.
- No weź, nie denerwuj się – zamachała rękami.
- To powiesz?
- Za pierwszym razem 1’30’20 – mruknęła. Nie było przecież aż tak źle. Czego ona nie chciał mi tego wczesniej powiedzieć?
- A drugi bieg miałaś 1’25’01 – łał. Aż pięć sekund różnicy? SUPER!
Wróciłyśmy stępem do stajni. Drżałam z zimna i obawiałam się, że Sonador pomimo tej derki na dupie mi się rozchoruje. No, ale spokojnie, nie może. Musimy przecież biegać. Obie umrzemy z nudów jeżeli przestaniemy startować w gonitwach, a przynajmniej zaniechamy treningów.
Wpadłyśmy do ciepłej stajni. Przy rozsiodływaniu trochę pograłam z nią w friendly. Potem rozmasowałam z pewnością zmęczone nogi, natarłam i owinęłam w owijki. Nakryłam ją derką stajenną i prowadząc do boksu sprawdzałam czy mi nie kuleje. Była jedynie zmęczona, nic więcej. No, wcale jej się nie dziwię. O wiele łatwiej jest pokonać dużą odległość za jednym zamachem niż z przerwą w połowie. Byłam z niej naprawdę dumna.
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|