Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
24.03.11 - znowu wytrzymałość, 1800m

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Sonador [*] / Treningi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ev
Pensjonariusz
PostWysłany: Pią 18:26, 25 Mar 2011 Powrót do góry


Dołączył: 07 Mar 2011

Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Trochę wypluta weszłam do siodlarni i zaczęłam rozglądać się za moim siodłem. Oczywiście było tam gdzie zostawiłam je ostatnio, potem jeszcze wzięłam ogłowie i pomaszerowałam na myjke. Tam pozbyłam się sprzętu i powlokłam się do boksu Sonador. Tak strasznie nie chciało mi się dzisiaj jeździć, no ale cóż, ważne zawody przed nami, trzeba pracować ciężej niż zwykle. Takie już życie, co nie?

Kasztanka stała w boksie i bawiła się wiszącą pod sufitem lizawką. Przynajmniej szyję już sobie naciągnęła, teraz czas na resztę rozgrzewki. Ostatnio Asia oczywiście zaniedbała nasz rytuał, ale to nic. Przywitałam się z rudą i jak zwykle poczęstowałam ją marchewką. Potem otworzyłam bramke i weszłam do boksu. Znowu pogłaskałam ją po chrapkach i tak ogółem. Pobawiłam się z nią jeszcze w friendly, przy pomocy naszego ukochanego bata. Tak, wiem, że go nie lubi zbytnio, ale niech się wreszcie przyzwyczai, że jest koniem wyścigowym i bez bata ani rusz. I tak muszę przyznać, że reaguje na niego lepiej niż dawniej. Już nie mam obaw, że kiedy podczas biegu walnę ją kilka razy w zad, to mi będzie robiła niewiadomo jakie cuda na kiju. Pilnuję się tylko, żeby jej go nie pokazywać, bo wtedy faktycznie mogłaby mi zacząć cyrki odprawiać. Tym razem poszło spokojnie. Jedynie kiedy doszłam do nóg lekko się speszyła. Bardzo nie lubi kiedy jej się grzebie przy nogach, wcale jej się nie dziwię, przecież to najważniejsze co ma.
Poklepałam Sońkę po szyi i poczęstowałam znowu marchewką. Kurczę, przeze mnie to jej się przytyje, ale mniejsza o to. Zaczęłyśmy nasze tradycyjne ćwiczenia rozciągające. Ruda ładnie ostatnio się naciąga. Teraz, przy naciąganiu na boki, potrafi dorwać marchewkę przystawioną coraz bliżej zadu. Schyla też się ładnie. Dzisiaj wykonałyśmy po 10 powtórzeń, a nie po pięć jak ostatnio. Pogłaskałam ją po chrapkach, przypięłam uwiąz do kantara i wyprowadziłam klacz. Podreptałyśmy na myjkę. Sońka zdawała się zadowolona z tego, że dzisiaj będzie coś robić. Cóż, przynajmniej ona.

Przy czyszczeniu jak zawsze bawiłyśmy się we friendly, jednak postanowiłam spróbować jeszcze gry w jeża. Z początku Soń się strasznie opierała mojemu naciskowi, jednak potem chyba zajarzyła o co chodzi i ładnie ustępowała. Za każdym razem dawałam jej luz i głaskałam w miejscu nacisku. Przecież czyszczenie jest taaakie nudne.
Rozczesałam grzywę, a potem zaplotłam jej ładne koreczki, żeby mi się znowu nie splątała podczas biegania. Ogon zaplotłam do połowy w warkocz, też głównie z tego powodu. Szczotą ryżową wytrzepałam ją z piasku, widać było, że dobrze bawiła się dzisiaj na pastwisku. Machnęła mocno ogonem kiedy doszłam do brudnego zadu i oczywiście twarde włosie trafiło mnie w rękę pozostawiając czerwony ślad. Jednak to raczej nie była agresja tylko przypadek. Teraz złapałam za moje kochane gumowe zgrzebło. Oczywiście ruda stała grzecznie, nawet nogi mogłam jej wyszczotkować. Kichałam i parskałam wśród unoszącej się w powietrzu sierści, no ale cóż, wiosna przyszła. Nie miałam zbyt dużo pracy przy zaklejkach. Potem małym zgrzebłem wyczyściłam jej delikatnie łeb. Nawet nie zdziwiła co ją po łepetynie drapie.
I przyszła kolej na miękką szczotę, w zasadzie jej ulubioną. Poszło szybko chociaż nie było tego reklamowanego efektu lśniącej sierści. Najwidoczniej musiałam coś zrobić nie tak, ale nie przesadzajmy to trening a nie wystawa. Starałam się dokładnie wyszczotkować miejsca gdzie leży siodło i popręg. Nie chciałam, żeby Sońka nabawiła się jakiś nieprzyjemnych obtarć, a potem by nie chciała biegać bo by bolało. Na koniec jeszcze zajęłam się kopytami. Nogi podawała ładnie, chociaż jakbym zaczęła z nimi robić coś nie po jej myśli, pewnie by mnie potraktowała ostro. Tak samo z kopytami. Jak już mówiłam, wcale się jej nie dziwię, sama bym nie pozwalała sobie ich dotykać gdybym była tak znakomitym wyścigowcem.
Przy siodłaniu nie było żadnego problemu. Zapięłam porządnie popręg, sprawdziłam paski przy uździe i zawinęłam nogi klaczy. Złapałam mocno wodze i wyszłyśmy przed stajnię.

Miałam zamiar ją trochę polonżować przed jazdą, ale oczywiście wpadłam na ten pomysł za późno. Jednak aby przejechać się na tor też potrzebujemy trochę czasu, więc potraktowałam to tak jak zwykle, czyli jako te programowe 15 minut stępa. Na ostatnich metrach popędziłam rudą do kłusa. Tak dojechałyśmy na tor gdzie nie musiałyśmy się już dużo rozgrzewać. Tylko tradycyjna, ciągnąca się w nieskończoność, rundka po torze kłusem.
Potem przyspieszyłam do galopu. Tu już w półsiadzie jechałam, jednak nie pozwalałam się klaczy dobrze rozpędzić. Znowu przejście do kłusa, potem do stępa. I znowu ze stępa do kłusa, kawałek kłusem i popędzenie do galopu. Tym razem na chwilę pozwoliłam jej nabrać prędkości i znowu ją zwolniłam. Powtórzyłam tak przejścia kilka razy. Za każdym razem wydłużając każdy chód, nawet ten szaleńczy galop jaki usiłowała rozwinąć.
Dzisiaj miałam zamiar przebiec ze dwa razy te podłe 1800m. Nie jest to wg. Mnie ani dużo ani mało, więc powinnyśmy dać radę. Na szczęście nic mnie nie bolało, nie zapowiadało się na jakieś bunty ze strony mojego organizmu, a Sonador była w znakomitym humorze. Wszystko powinno pójść dobrze.

Startowałyśmy z bramki. Spokojnie weszła do środka i czekała w skupieniu aż się otworzy. Czułam jak napięła wszystkie mięśnie, dobrze wiedziała jaki dystans ją czeka. To już nie był typowy sprint, na nasze szczęście. Musiałyśmy dobrze rozłożyć siły, choć to nie znaczy, że start miał być badziewny. Zwykle nadrabiałyśmy na finiszu, traciły na zakrętach. Jednak nie mam zamiaru jej na siłę zmuszać do przyspieszania akurat przy skręcie, bo ja chce jeszcze trochę pożyć i myśle, że ona też. Ruszyłyśmy. Start prawieże doskonały. Mocne wybicie i od razu zaczeła nabierać prędkości. Nie poganiałam jej, szkoda mi było ręki. Jedynie darłam się wisząc jej nad szyją. Złapałyśmy dobry rytm. Pierwszy zakręt. Jak zawsze zwolniłyśmy jednak po wyjściu na prostą trzepłam ją odruchowo batem. Wyciągnęła się jak długa. Doskonale wydłużyła krok i mocno się wybijała. Sprawiała wrażenie, że wręcz leci nad ziemią, jednak latające wkoło błoto dawało do zrozumienia, że jednak rwie kopytami ziemię. Przytrzymałam ja przy wejściu w kolejny zakręt. Zniosło nas trochę na zewnętrzne koło, jednak to niczemu nie przeszkadza. Zawsze po zewnętrznej łatwiej jest wyprzedzić grupę koni, niż biegnąc cały czas przy płocie.
Wychodząc na prostą lekko się potknęła, ale na szczęście złapała równowagę. Nie straciłyśmy nawet dużo na prędkości. Pogoniłam ją trochę. Nachyliłam się bardziej nad jej szyją i zaczęłam popędzać ją głosem. Znowu zakręt. Tym razem pokonany płynnie i sprawnie. Ostatnia prosta. Kasztanka miała jeszcze sporo sił i na ciągłym posyłie zaczęłyśmy nasz finisz. Wypruwała z siebie flaki i wyciągała w nieziemskim tępie, daleko nogi. Przebiegłyśmy koło celownika i zaczęłyśmy rozkłusowywanie. Przecież miałyśmy przebiec jeszcze raz. Drobiła strasznie. Nie widziałam jeszcze u niej tak charakterystycznego dla wyścigowców kłusa. Całkiem możliwe, że wiedziała, że za chwilę będzie musiała znowu biec. No bo bez przesady, żeby trening składał się jedynie z 2 minut biegu i godziny rozgrzewki. Przeszłyśmy do stępa. Ale tylko na chwilkę, tylko po to, żeby dać jej chwilę na złapanie oddechu. Obie bowiem doskonale wiemy, że Sońka jest wytrzymała i da radę pobiec ten dystans jeszcze raz. Nawet jeżeli czas miałby być gorszy niż poprzedni bieg, to i tak trochę popracujemy nad kondycją.

Weszłyśmy znowu w bramki startowe. Rudy paszczak zarzucił mocno łbem, jakby chciała powiedzieć: „Przecież jestem zmęczona, ja już nie biegnę”. Trochę się powierciła, ale coś tam do niej poględziłam i się uspokoiła. Zaczęłam powoli i cicho odliczać. Sońka stanęła w skupieniu. Tak jak miała w zwyczaju wbiła wzrok w tor i napięła mocno rozgrzane mięśnie. Huk otwieranych bramek wyrwał nas z zadumy. Ruszyła pełną parą. Zebrała się sama w sobie i zaczęła mocno przebierać nogami. Kilkadziesiąt metrów przed pierwszym skrętem rozciągnęła się jednak po chwili zwolniła. Nie wypadłyśmy zbytnio z rytmu. Kolejna prosta. Mocno trzepnęłam ją w zad. Wyrwała do przodu. Cały czas przyspieszała. Skuliłam się na jej grzbiecie i złapałam rytm. Popędzałam ją głosem. Dobrze wiedziałam jak może zareagować na zbyt mocny posył. Teraz nie były mi potrzebne żadne wierzgania i bunty.
Kolejny zakręt. Znowu zwolniłyśmy. I bardzo dobrze, bo Sonia znowu robiła niewiadomo co z nogami i zaczęła się potykać. Jednak opanowałyśmy sytuację i na ostatnią prostą weszłyśmy już na pełnym gazie. Zmęczona śmiertelnie, pieniąca się jak dobrej jakości gąbka, wyciągnęła szyję, wydłużyła krok, mocno rwała ziemię, a błoto latało naokoło nas. Włączyłam odruchowo posył, tak dla zasady. Byłyśmy coraz bliżej mety. Ostatnie metry. Ona cały czas przyspieszała. Ja się darłam chociaż brakowało mi tchu. Przebiegłyśmy obok celownika. Przestałam machać batem, jednak ruda cały czas biegła. Stopniowo zwalniała. W końcu przeszła w szybki kłus. Poklepałam ją z ochotą po szyi i po przekłusowaniu połowy okrążenia przeszłam do stępa. Puściłam wodze i zaczęłam się rozciągać, bo znając życie jutro nie wstanę z łóżka bo mnie wszystko będzie bolało. Stępowałam tak dobre 20 minut wystawiając twarz do słońca i pozwalając odpocząc swoim biednym nogom. Do tego Sońka trochę przeschła i mogłyśmy na spokojnie wrócić do stajni.

Zanim nakryłam ją derką, przejchałam jeszcze zgrzebłem, żeby pozbyć się świeżych zaklejek, a potem jeszcze ręcznikiem, żeby szybko ją wytrzeć. Tak, wiem, że powinnam ja wymyć jednak nie miałam do tego zbytnich warunków. Warunków. Oglądnęłam jej nogi. Trochę się obawiałam o te przednie, o które dzisiaj tak mocno zachaczała, jednak nie widziałam ani zranień ani opuchlizny. Cieszyłam się, że założyłam jej te ochraniacze badziewne. Wtarłam tradycyjnie wcierkę po czym owinęłam je świeżymi bandażami. Nakryłam ją derką i powoli poszłyśmy do boksu. Sprawdzałam po drodze czy nie kuleje. Szła zgrabnie, ze spuszczoną głową i powoli stawiając nogi. Widać było, że jest zmęczona. Rozbudziła się trochę kiedy zobaczyła że wyciągam z kieszeni kawałeczek marchewki. Ona też potrzebuje trochę się ponaciągać po treningu więc powtórzyłam nasze ćwiczenia, które zwykle wykonujemy przed jazdą. Tyle, że tym razem było tylko po 5 powtórzeń każdego ćwiczenia, żeby czasu i sił zbytnio nie marnować.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Sonador [*] / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare