Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
25.04 - 3600m kondycyjny

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Sonador [*] / Treningi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ev
Pensjonariusz
PostWysłany: Pon 15:44, 25 Kwi 2011 Powrót do góry


Dołączył: 07 Mar 2011

Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Weszłam do siodlarni i od razu pokierowałam się do mojego wieszaka, na którym wisiało kochane siodło wyścigowe. Potem jeszcze ściągnęłam z haczyka ogłowie, wzięłam ze skrzynki ochraniacze i wydreptałam zadowolonona na korytarz. Szybko podeszłam do boksu Sonador i rozwiesiłam wszystko na bramce po czym wróciłam jeszcze się po wielgachną skrzynkę na szczotki. Nie pytajcie ile ja tych szczotek mam, ok?
Kasztanka wyjrzała zaciekawiona i zaczęła badać chrapami co ja jej tam przyniosłam. Zenyatta z boksu obok też zaczęła mnie trącać pyszczkiem. Obie klacze dostały po cukierku i otworzyłam bramke Sońki.
Czyszczenie było czymś okropnym i nudnym. A jeszcze jak zobaczyłam ile to bydle ma zaklejek to miałam zamiar od razu na wejściu się poddać i zrezygnować. Ale nie mogłam. Wystarczy tego obiboctwa i trzeba znowu zabrać się do pracy.
Szybko uporałam się z brudem i po zapleceniu prowizorycznych koreczków zaczęłam siodłanie. Było trochę problemu przy wędzidle, ale po prostu źle je trzymałam o.O
Jeszcze tylko siodło. Przesunęło mi się wszystko pod nim i musiałam je ściągnąć, poprawić wszystkie podkładki i na nowo je założyć. Złapałam popręg i zaczęłam zapinać. Kiedy go podciągnęłam ruda wydała z siebie pisk i położyła po sobie uszy. Aż się zdziwiłam. Nigdy nie robiła problemów, a popręg zapięłam tak jak zawsze. Może zgrubła?
W końcu wyprowadziłam ją ze stajni i wesoło podreptałyśmy do schodków.

Starałam się usiąść wygodnie i pewnie. Przyłożyłam łydki po bokach klaczy, pięty dałam w dół, złapałam wodze i dałam mocną łydkę. Ruszyłyśmy wolnym stępem w kierunku toru. Z początku trochę bujałam się na boki jak jakiś pijak usiłujący złapać równowagę. Potem wyobraziłam sobie, że przykleiłam se tyłek do siodła kropelką i jakoś tak poszło. Po drodze zrobiłam rozgrzewkę i sobie i rudej. Oczywiście nie obyło się bez rozciągania i leżenia to na zadzie to na szyi. Obawiałam się trochę o swoje nogi. Ostatnio często łapały mnie kurcze i nie umiałam sobie z nimi poradzić. Najgorsza była jednak wizja przyszłej gonitwy, którą mogę zawalić właśnie przez taką głupotę.
Na tor wjechałyśmy kłusem. Oj, Sonador cały czas usiłowała pokazać mi, że wcale to nie jest jej ulubiony chód. Doskonale o tym przecież wiem! No ale mus to mus. Trudno jest ją utrzymać. Bo albo wyrywa do galopu albo zwalnia do stępa i ma w nosie moje łydki i wszelkie inne sygnały. Kiedy robiłyśmy wolty to jak na zawołanie przechodziła do szybkiego stępa, a potem rozciągała się jak krowa na pastwisku. Do tego ja latałam w siodle jak żyd po pustym sklepie, nie potrafiłam złapać kontaktu i w ogóle kiepsko widziałam dzisiejszą jazdę.

- Na ile dzisiaj? – Gniada stała oparta o barierkę i śledziła mnie wzrokiem.
- Na 3600m – odkrzyknęłam klepiąc rudą po szyi.
- heh – nie bardzo rozumiałam o co jej chodzi. – Nigdy tak chyba nie biegłyście, co nie?
- Gdyby pododawać niektóre dystanse jakie przebiegłyśmy jednego dnia to wychodzi koło tego – odparłam spokojnie i uśmiechnęłam się.
- Jasne, jasne.
- Masz zamiar mnie pouczać?
- To twój koń – podniosła obronnie ręce.
No właśnie, mój. Dałam łydkę i znowu poszłyśmy kłusem. Jednak po chwili ruszyłyśmy już galopem. Nie chciałam jej teraz męczyć, długa droga jeszcze dzisiaj przed nami. Jednak wiedziałam, że to jest jedyna szansa, żeby porządnie rozgrzać klacz i trochę rozbudzić.
Tylko jedna prosta. Tak, dla rozbiegu i pokazania, że wracamy. Była strasznie zła, kiedy przed zakrętem siadłam w siodło i usiłowałam ją zwolnić. Zaczęła się buntować.
- Hej! – krzyknęłam i położyłam jej się automatycznie na szyi kiedy usiłowała stanąć dęba. – Odbiło ci czy co?
Zawróciłam i podjechałam do bramek startowych. Tak, dzisiaj start normalny. Dzięki kochanej obsłudze toru mogłam sobie korzystać z maszyny do woli.

Miałam prosty plan. Pierwsze 1000m przyspieszenie i wyrobienie pozycji, potem kolejne 1500m chciałam trzymać jedno tępo i na końcu znowu zacząć przyspieszać. Wiedziałam, że to trudne zadanie, ale paszczak jest wytrzymały i byłam pewna, że nie padnie mi gdzieś po drodze, a tym bardziej nie zwolni. Nie mogło być takiej opcji.

Bramki otworzyły się z trzaskiem i od razu wyskoczyłyśmy jak z procy. Skuliłam się nad jej szyją i zaczęłam wrzeszczeć. Nie wiedziałam czy moje gardło wytrzyma to wszystko, no ale ok.
Ruda machała giczołami jak należy. Starałam się ją przytrzymywać, żeby nie rozkręciła się zbytnio, ale wydawało się, że ona doskonale wie o co mi chodzi i sama szła w miarę przyzwoitym tempem.
Przed zakrętem zwolniłyśmy i zmieniły ładnie nogę. Super! Kurczę, nie sądziłam, że do tego czegoś sygnały w ogóle dochodzą. No, ale mniejsza z tym.
Przytrzymałam ja, trochę skróciłam i zmusiłam do lepszego podstawienia zadu. Usiłowała się bardziej rozciągnąć, ale nie chciałam, żeby straciła w połowie siły. Trzeba było zostawić coś na potem.
Znowu zakręt. Wyrzuciło nas gdzieś na zewnątrz, ale nie przejęłam się tym. Na chwilę dałam luz, żeby nadrobić zaległości w prędkości. Szła wyjątkowo rytmicznie. Podobało mi się to. Na dodatek nie musiałam machać zbytnio ręką z batem. Zaczęłam odzwyczajać się od tej pomocy.
Kolejny zakręt. Lekko się potknęła. Wiedziałam, że zaraz zacznie ostro przyspieszać. Nawet dobrze złapała moment. 2800m. w zasadzie jeszcze dużo do tego celownika, ale niech jej będzie. Prosta. Popuściłam lekko i zaczęłyśmy przyspieszać. Celownik zaczął zbliżać się nieubłaganie. Kolejny zakręt. Cały czas przyspieszała. Zaczęła się pocić. Słyszałam jak śmiesznie charczy przy oddychaniu. Miałam nadzieję, że da radę.
3100…3200…3300…
- NO DALEJ! – ryknęłam oddając wodze.
Nic tu przecież po mnie. Pozwoliłam jej się rozciągnąć jak długa. Nie czułam w ogóle żeby dotykała kopytami ziemi. Leciałyśmy w zawrotnym tempie. Jeszcze trochę…Wpadłyśmy na celownik.

Odetchnęłam z ulgą i zawyłam z radości, kiedy już zwolniłam i przeszłam do stępa. Pochwaliłam mocno klacz. Jejku, byłam naprawdę szczęśliwa! Przebiegłyśmy to…obie dałyśmy radę.
Wyciągnęłam nogi ze strzemion, rozprostowałam, wymasowałam łydki, które tak jak przypuszczałam, zaczęły mnie okropnie boleć. Na szczęście już na finiszu, więc zacisnęłam zęby i nie przejmowałam się skurczami.
- A nie mówiłam? – wyszczerzyłam się kiedy mijałam Gniadoszkę.
- A czy ja nie wierzyłam? – wzruszyłam ramionami.
Zaśmiałam się.
Przecież to oczywiste, że ona nie wierzyła. Jeszcze uzna, że jest moim trenerem i co? No tak…
Ale dobrze, że było dobrze. Przyniosła mi po chwili derkę i wróciłam wolnym stępem do stajni.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Sonador [*] / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare