Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ev Pensjonariusz
|
Wysłany:
Sob 14:45, 26 Mar 2011 |
|
|
Dołączył: 07 Mar 2011
Posty: 70 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Trzasnęłam łapą w dzwoniący od kilku minut budzik. Przekręciłam się na drugi bok i miałam zamiar znowu pójść spać. Wszystko mnie bolało. Dosłownie. Myślałam, że nie zwlokę się z łóżka, a przecież musiałam iść na trening. Dumałam chwilę nad plusami i minusami wczesnej jazdy, aż w końcu doszłam do wniosku, że trenować trzeba, bo fajnie by było utrzymać się w rankingach. Mamrocząc coś pod nosem wylazłam z łóżka i poczołgałam się do łazienki.
Ziewając zeszłam na dół, do jadalni. Tak jak się spodziewałam, nikogo tam nie było. Powoli powłócząc nogami poczołgałam się więc do stajni. Wcale nie uśmiechało mi się dzisiejsze bieganie, no ale mus to mus.
Wytargałam z siodlarni sprzęt Paszczęka i zaniosłam go na płot przed stajnią. Potem wróciłam do środka po rudą bestię. Stała w boksie i usiłowała ugryźć pręty. Wyglądała jak zwierzątko w zoo. Musi się księżniczka przyzwyczaić do nowego boksu.
- Cześć paszczaku – przywitałam się i otworzyłam drzwiczki boksu.
Ruda chciała od razu wypchać mnie na korytarz jednak poprosiłam ją żeby się cofnęła i wpuściła mnie do środka. Nie chciało mi się z nią bawić w przejściu. Zenyata kopnęła mocno w ściankę boksu. Sońka rzuciła łbem i zaczęła rżeć. Zepsuje mi się konisko w tym towarzystwie nie ma co.
- Głupolu, uspokój się – warknęłam głaszcząc ją po szyi. – Ona ci po prostu zazdrości – mruknęłam cały czas głaszcząc klacz. Kiedy przestała wariować zaczęłyśmy tradycyjną, poranną gimnastykę. Klacz była cały czas niespokojna, jednak po chwili dało się już nią pracować. Aż dziwne, przecież już kiedyś stała w tej stajni, powinna ją pamiętać. Po ostatniej serii naciągania podpięłam uwiąz do kantara i wyprowadziłam ją z boksu. Zen zarżała głośno kiedy wychodziłyśmy ze stajni, a w odpowiedzi usłyszała przeraźliwy, oburzony wrzask Sońki. Siłą wyciągnęłam rudą przed stajnię i upięłam na dwóch uwiązach przy ścianie. Kij z tym, że się obrazi.
- Nie cieszysz się, że idziemy biegać? – spytałam czyszcząc ją dokładnie szczotką ryżową. Widać było, że już zdążyła się upaprać i miałam trochę roboty z tym kurzem. Cały czas machała łbem i się wierciła. Przy rozczesywaniu grzywy cały czas się rzucała, ale w końcu udało mi się ją uspokoić. Aż rwała się do biegania.
- Spokojnie, bo zaraz kogoś uszkodzisz – mruknęłam czyszcząc jej kopyta. Na szczęście nie wyrywała nóg, chyba wiedziała, że mogłoby się jej coś stać. W końcu mogłam ją ubrać jak należy. Podpinałam porządnie paski przy ogłowiu i założyłam siodło. Stała już spokojnie, chociaż przebierała w miejscu nogami.
Odpięłam ją od tej ściany i poszłyśmy w kierunku toru. Tym razem na pichotkę, nie chciało mi się wdrapywać teraz na jej grzbiet. Chociaż prowadzenie jej dzisiaj też nie było zbyt dobrym pomysłem. A to przyspieszała, a to się zatrzymywała. Jednak to chyba nie było spowodowane moją osobą, a całym otaczającym ją nowym światem oraz świadomością, że zmierza właśnie na trening.
W końcu dotarłyśmy na tor. Wdrapałam się na grzbiet Soni przy pomocy kochanej barierki. Nie wsadzałam nóg w strzemiona tylko zabrałam się od razu za rozstępowanie. Rozgrzewkę postanowiłam przeprowadzić sobie na piaszczystym torze, biegać zaś będziemy na trawie. Mnie to ani boli ani swędzi na jakim podłożu biegamy, no ale skoro większość gonitw ma być na trawie to trzeba tak biegać.
Stępowałyśmy po całym okrążeniu toru. W między czasie porozciągałam się porządnie i miałam nadzieję, że nie złapie mnie żaden skurcz po drodze. Nie fajnie by było wtedy. Nudziło mi się jednak takie łażenie ciągłe w kółko więc popędziłam małą do kłusa. Ożywiła się natychmiastowo i chciała jak najprędzej wyrwać do galopu, jednak skutecznie jej to uniemożliwiłam. Przez całe kolejne okrążenie ćwiczyłyśmy przejścia kłus – stęp – kłus. Niezbyt chętnie przechodziła z kłusa do stępa, a gdy już to zrobiła, to szła tak szybko, że trudno było zobaczyć różnicę między chodami. Przy przejściu za to do kłusa robiła to co zawsze – czyli wyrywała się z nadzieją, że pozwolę jej biec dalej. Znowu zwolniłam ją do stępa. Szła cały czas szybko i w gotowości do przyspieszenia. Złapałam jedną ręką wodze, a drugą pomogłam sobie przy wciskaniu nóg w strzemiona. Kiedy usiadłam już po ludzku, ruda zaczęła się szarpać i wyczyniać różne dziwactwa. Strasznie jej się coś dzisiaj spieszyło. Ale wszystko pomału. Znowu przejście do kłusa. Wyrwała mi do galopu, jednak szybko ją zwolniłam i teraz szła szybkim, energicznym i wybijającem kłusem. Przejście do galopu. Od razu chciała przygrzać, jednak mocno ją trzymałam. Chciałam, żeby to było spokojne, umiarkowane tempo, a nie jakiś pościg za uciekającym promykiem słońca. Nie była zbytnio zadowolona z tej sytuacji. Machała łbem i cały czas chciala się wyżyć. Przejście do kłusa. Oj ileż buntów było! A kiedy przeszła do stępa to myślałam, że się na mnie obrazi. Jednak kolejne przejście. Tym razem w galopie pozwoliłam jej na trochę więcej. Zaczęła się mnie nawet bardziej słuchać. Przejścia robiła już ładnie. Stępem przejechałyśmy na tor trawiasty i tam z pomocą Asi władowałyśmy się do bramek startowych.
Dziwnie się stoi w maszynie kiedy nie ma obok rzucających się koni i drących się na całe gardło. Zwykle bramki traktowałam jako magiczne przejście między swiatami. Przed startem Soń była taka spokojna. Dzisiaj jednak nie. Może to dlatego, że ostatnio traktuje treningi bardziej na poważnie? Sama bym się buntowała gdyby ktos najpierw chciał bym biegła, potem nagle zmieniał zdanie. Teraz miałyśmy biec. Nie mało ani nie dużo. Dwa kilometry. Okrążenie i jedna czwarta toru. Powinnyśmy dać sobie radę.
Sonador tradycyjnie skupiła się jedynie na tym co ma robić. Zarówno ja jak i ona przygotowałyśmy się na mocne szarpnięcie.
Bramki otworzyły się z trzaskiem. Ruda wystrzeliła jak z procy. Od razu dodała gazu. Nie przeszkadzało mi to. Byłam pewna, że starczy jej sił na cały bieg. Zwolniła przed wejściem w zakręt. Wysunęłyśmy się trochę na środek toru, mną mocno przechyliło w siodle, jednak nadal prułyśmy do przodu. Wyszłyśmy na prostą. Dodała gazu, jednak nie rozkręciła się jeszcze do końca. Szła równo, bez żadnych większych zrywów. Cały czas trzymała jedno tępo, dopóki nie weszła w kolejny zakręt. Wydawało się, że bardzo ostrożnie stawia nogi, i tak się potknęła o przednie. Zachwiało lekko, przechyliła się do przodu, jednak utrzymała równowagę. Ostatnia prosta. Szła na mocnym posyłie, ale wydaje mi się, że nie był on aż tak bardzo potrzebny. Przygazowała. W pewnym momencie zaczęła poruszać się w bok, jakby chciała kogoś zablokować. Dałam jej luz na pysku, żeby mogła się bardziej wydłużyć. Finiszu może nie miałyśmy tak pięknie dopracowanego jak startu, ale też trzeba się do tego przyłożyć. Jest przecież tyle wspaniałych koni, które mają słabe starty a mocne końce. I z nimi trzeba nauczyć się ścigać.
Celownik zbliżał się do nas w zastraszającym tempie. 500m…400m…300m…na ostatnich 200m wyciągnęła maksymalnie krok. Popędzałam ją wszystkim co się dało. Automatycznie zaczęłam się wydzierać, a moje słowa zagłuszał pęd powietrza. Na celownik wjechałyśmy wyciągnięte jak tylko się dało. A ta biegła, biegła i biegła…W końcu siadłam w siodle, odchyliłam się do tyłu i usiłowałam zwolnić. Przeszła do drobnego kłusa. Poklepałam ją po mokrej szyi i kłusem przejechałam pół okrążenia. Potem zaczęłam ją rozstępowywać.
Podczas tego nudnego łażenia w kółko wyciągnęłam nogi ze strzemion i wyprostowałam kości. Byłam pewna, że ten sezon będzie męczarnią dla moich mięśni, no ale cóż, raz się żyje. Zaczęłam się rozciągać, żeby mieć chociaż cień nadziei na to, że rano dam radę samodzielnie wyjść z łóżka.
- No brawo! – Asia klasnęła w dłonie i przeskoczyła przez barierkę.
- Aż tak dobrze było? – zaśmiałam się klepiąc już poraz któryś klacz po szyi.
- No oczywiście! – powiedziała dziewczyna zarzucając klaczy na zad derkę treningową.
- A czas podasz? – spytałam z małą nadzieją.
- Sama se zobacz – zaświrgotała i podstawiła mi pod nos stoper. Oczywiście nic nie zobaczyłam, bo mi się cyferki zaczęły rozmazywać.
- Nic nie widzę – mruknęłam lekko oburzona. Chciało mi się piekielnie pić.
- Oj, no bez jaj – mruknęła.
- Nigdy po biegu nie widzę, nie możesz się do tego przyzwyczaić?
- 2’34’5 – powiedziała zadowolona. No, nawet ładny wynik. Do tego brak konkurencji. Ale ona już tak ma. Bez koni na torze biega świetnie, a z konkurencją wspaniale.
Powolnym stępem wróciłyśmy do stajni. Tam jak zawsze potraktowałam ja szczotą, pozbywając się zaklejek, wytarłam pożądnie ręcznikiem, nakryłam derką i po sprawdzeniu czy nie odniosła jakis poważnych kontuzji zaprowadziłam ją do boksu.
Zenkę chyba w końcu wziął w obroty, albo wypuścił na padok, bo przywitała nas grobowa cisza. I dobrze, bo kto wie jak wyglądałby boks gdyby to ciemne coś zaczęło na nim rozładowywać swoje pokłady energii. Jedynie Lady wystawiła łeb aby zobaczyć kto przyszedł. Zanim pożegnałam się z kasztanką porobiłyśmy kilka ćwiczeń, żeby jej jutro nogi nie bolały.
Ogółem uważam, że dzisiaj poszło nam świetnie. Zbliżają się w zastraszającym tempie terminy gonitw. Jedna goni drugą. Będzie bardzo ciężko utrzymać się w czołówce klasyfikacji ogólnej. Ale będziemy cały czas pracować i może nam się uda. Mam przynajmniej taka nadzieję
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|