Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
naut Pensjonariusz
|
Wysłany:
Śro 16:11, 06 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 04 Kwi 2011
Posty: 213 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Trener: Sara
Koń: Pearl Harbour
Data: 24.04.2008
Czas trwania: 10.00 - 11.00
Miejsce: teren
Pogoda: pochmurno, wietrznie, +13st. C
Z Pearlem rozpoczęłam już regularny trening - 6 dni w tygodniu, poniedziałek zawsze ma wolny. Pracuję z nim ok. 16.00 lub 8.00. Przywyknął już do tego i często w tych godzinach czeka już na mnie przy ogrodzeniu pastwiska, a na mój widok rży donośnie i biega jak szalony żeby do mnie wyjść. To dla mnie bardzo miłe, chociaż czasem entuzjazm źrebaka trzeba powstrzymywać żeby w jakimś porywie przyjaznych uczuć nie zrobił mi krzywdy, np. chcąc się ze mną bawić jak z innym źrebem. Uczę go, że musi mnie szanować. Nawet gdy już się z nim bawię i pozwalam mu za sobą biegać - mówię, że koniec zabawy, to koniec. Zawsze zresztą na koniec ja go trochę pogonię, żeby 'moje było na wierzchu' Wink Wydaje się być to dobrą metodą, źrebak nie rozbestwia się, tylko promienieje z każdym dniem coraz bardziej. A ja z nim.
Nasze treningi polegają wciąż na oprowadzaniu go na uwiązie po ujeżdżalni lub hali, zależnie od pogody. Na roundpenie jeszcze z nim nie byłam i na razie nie zamierzam. Postępów za dużych nie robi, ale jak na źrebaka to chodzi całkiem nieźle. Staram się urozmaicać mu te treningi nowymi 'figurami' czy dziwnymi zakrętami, co czasami się przydaje, chociaż zwykle jest pełen energii i chęci do współpracy. Myślę, że w tym wieku nic znaczącego już z nim nie osiągnę w prowadzeniu. Trzy razy byłam z nim w terenie i zawsze wyglądało to prawie tak samo jak w pierwszym. Nie było scen rodem z apokalipsy... No, może raz było groźnie gdy sama niechcący spłoszyłam Pearla. Pasł się na jakiejś łące, a ja stałam za nim. Rosła tam wysoka, sucha trawa. Coś w niej dostrzegłam i sięgnęłam po to. Pearl nie widział co się za nim dzieje i nie był przygotowany na straszliwy szelest trawy. Muszę przyznać, że szeleściła dość specyficznie. Zakwiczał, szarpnął się przewracając mnie przy okazji (poczułam, jakby rękę mi ze stawu wyrwał) wierzgnął parę razy (dostałabym prosto w twarz gdybym już nie leżała na ziemi) i przeciągnął mnie po trawie jakieś dobre 10 metrów zanim zdołałam się podnieść i delikatnie go wstrzymując, pobiegnąć obok niego. Oddaliliśmy się od kępy trawy na jakieś 100 metrów zanim Pearl zdecydował się zatrzymać i wtedy to co zwykle - zaparł się nogami i nie pójdzie. Prosiłam go chyba z 15 minut i nie było efektu. Wtedy wyciągnęłam z kieszeni woreczek foliowy z cukierkami dla koni. Wysypałam je z powrotem, wzięłam najbliższą giętką gałązkę i delikatnie przywiązałam woreczek na jej koniec. Odłożyłam to na ziemię i jeszcze 5 minut prosiłam Pearla, żeby ruszył na przód. Ciekawostką było, że nie ruszył w żadnym kierunku, nawet tym oddalającym go od szeleszczącej trawy. Najwyraźniej tu czuł się bezpiecznie i nie widział powodu, dlaczego musiałby się przemieszczać. Pełna obaw, stałam z nim tak pół godziny, kiedy on już pozbył się strachu. Było mu tu za wygodnie, więc zdecydowałam się użyć metody z foliowym woreczkiem. Wzięłam go z ziemi. Jeszcze raz poprosiłam o ruch na przód, a gdy nie otrzymałam żadnej odpowiedzi, dość energicznie potrząsnęłam torebką za zadem źrebaka.
Był do niej przyzwyczajony bo niejednokrotnie wybierał mi z niej cukierki, ale teraz zaskoczyłam go tym i zrobił kilka kroków. Pogłaskałam go i po kilku sekundach znów spróbowałam z nim ruszyć. Nic z tego, więc zaszeleściłam torebką i ruszył. Przestałam, pozwoliłam mu się zatrzymać, pochwaliłam i znów pociągnęłam za kantar. Zrobił niepewny krok i nagrodziłam go. Po kilku minutach dał już się spokojnie prowadzić. Przeszedł nawet obok tej strasznej kępy trawy, chrapiąc i łypiąc na nią kontem oka, ale przeszedł.
Podczas tych kilku terenów nie poszłam z nim dalej niż za pierwszym razem. Wciąż spacerowaliśmy po tych samych dwóch łąkach, w odległości jakichś 800 metrów od stajni. Nie było tak źle, nie czół się już zbyt nieswojo, ale bywały chwile gdy zbyt był podekscytowany i próbował mi wyrwać do przodu. Często też się płoszył, ale to już najmniejszy problem. Najlepsze jest, że przestał bać sie terenu samego w sobie. Teraz trzeba go tylko przyzwyczaić do tych wszystkich straszydeł i przypomnieć mu konieczność chodzenia gdzie i jak chcę. Nie mam złudzeń, że to potrwa i nie osiągnę zbyt wiele w jego obecnym wieku.
Dziś zdecydowałam się na trening poranny. Przyszłam do stajni o 8.30.
-Cześć, malutki! - dałam mu na powitanie buziaka w chrapki i zaczęłam go głaskać.
Konie stały w boksie i nudziły się niemiłosiernie. Nie jest dobrym pomysłem, by dwa młode i szalone ogierki zostawały w stajni... Stajenny dał im paszę prawie godzinę wcześniej. Skończyły już jeść, wiec mogłam wyprowadzić Sunny'ego na pastwisko. Ogier wyrywał mi się troszkę, ale był taki miły i pełen życia, że nie mogłabym się na niego gniewać. Ale przydałby mu się trening i trochę dyscypliny. Oj, Arryę czeka pewnie trochę pracy Wink Wróciłam do boksu Pearla i nie przywiązując go, zaczęłam dokładnie czyścić. Źrebak był już do tego przyzwyczajony i bardzo to lubił. Nie lubił za to stać długo w jednym miejscu, ale gdy czyściłam go w boksie z reguły nie było problemu. Usnęłam z sierści kilka zaschniętych łat błota i miękką szczotką wyczesałam kurz, nadając jej ładnego połysku. Delikatnie wyczyściłam łebek źrebaka. Nawet się nie szarpnął, przywykł do mojego częstego dotyku okolic jego oczu i uszu. Szczotka śmigająca mu przed oczami powodowała pewien dyskomfort, ale źrebak dzielnie uczył się z tym żyć. Zgrzebłem wyczesałam mu grzywę i ogon. Na koniec ostrożnie podniosłam mu nogi i popukałam w jego kopytka otwartą dłonią. Obserwował mnie ciekawie, bez niepokoju. Uważałam, żeby nie stracił równowagi, ale moje delikatne poczynania zdawały mu się nie szkodzić.
-Jesteś gotowy, mój śliczny, więc wychodzimy!
Wyprowadziłam go ze stajni i paskudny wiatr rzucił nam w oczy pyłem i kurzem. Poprowadziłam źrebaka wokół placu, z powątpieniem spoglądając na czerniące się nad nami chmurzyska. Chodziłam z nim 5 minut, zastanawiając się czy przypadkiem nie wrócić na halę, gdy zaczął padać drobny deszcz.
-O nie...
Wróciłam ze źrebakiem do stajni. Deszcz rozpadał się nieco bardziej. Było znośnie, ale nieprzyjemnie.
-Może to przejdzie, Pearl... Poczekajmy...
Wlazłam z nim z powrotem do boksu. Jemu też nie bardzo podobało się na dworze. Teraz z ulgą otrzepał się z pyłu i... zaczął sie tarzać. Uciekłam do kąta, z rozbawieniem go obserwując. Wreszcie położył się spokojnie, parsknął z zadowoleniem i przymknął powieki. Kucnęłam przy nim i zaczęłam go głaskać. Po 5 minutach zaczęły mnie strasznie boleć nogi. Oj, brak jazdy trochę zepsuł moją kondycję. Zerknęłam niecierpliwie na zegarek - 9.15. Na dworze nadal padało.
-No pięknie... Ale na halę dziś nie idę, mowy nie ma.
Usiadłam obok Pearla na świeżutkiej, czystej słomie. Po kilku minutach Pearl stwierdził, że niewygodnie jest trzymać głowę podniesioną, a nie potrafił jej dobrze ułożyć na słomie, więc położył mi ją na kolanach. Na początku niepewnie, później oparł się na mnie całym ciężarem. Byłam po prostu wniebowzięta, nie dam rady tu tego opisać.
-Oj, Pearluś... - wyszeptałam ze wzruszeniem, głaskając go po głowie. Zamknął oczy.
Siedziałam z nim jakieś dobre 10 minut, oparta plecami o drzwi boksu, kiedy oczy zaczęły mi sie zamykać. Na dworze nadal padało w najlepsze, szmer deszczu na dachu działał tak cudownie usypiająco...
Obudziłam się z bardzo głupim wrażeniem, że chyba zasnęłam. Naprawdę bardzo dziwne uczucie. Spostrzegłam, że Pearl podniósł się, przekroczył bezpiecznie moje nogi i teraz wylizywał coś jeszcze ze żłobu gdzieś nad moją głową.
-Uważaj, Pearl... - ostrzegłam spokojnie, by nie przestraszył go mój nagły ruch i podniosłam się.
Otrzepałam z włosów paszę. Pearl obrzucił mnie krótkim spojrzeniem i dalej spokojnie wyjadał resztki ze żłobu. Pogłaskałam go. Moje zaśnięcie było bardzo głupie i mógł zdarzyć się wypadek, ale trudno, zapamiętam to sobie i więcej tego błędu na pewno nie popełnię. Już lepiej spać na pastwisku.
Wyszłam ze stajni i zauważyłam dopiero po paru minutach, że nie pada. Chyba jeszcze się nie rozbudziłam. Przecierając zaspane oczy, wróciłam do Pearla. Niesamowite, człowiek zdrzemnie się pół godziny i czuje się, jakby nie spał cała noc. Paranoja.
-Wychodzimy, mój drogi. Przejdziemy się na spacerek i wracamy.
Przypięłam uwiąz do jego kantarka i wyprowadziłam z boksu. Zrobiłam z nim kilka kółek po placu, a gdy stwierdziłam, że wszystko gra, wyszłam poza teren stajni.
Pearl od razu się ożywił - czuje spojrzenie, szybsze ruchy i ten błysk w oczach. Poszłam z nim do końca ścieżki na dość luźnym uwiązie i idziemy dalej. Pearl przestraszył się lekko jakiegoś kamyka oO ale poszedł dalej, chrapiąc tylko odrobinę. Głaskałam go co jakiś czas po szyi lub kłębie. Pogoda się poprawiła, zza chmur wyjrzało słońce i ucichł wiatr. Przeszliśmy do końca tej drugiej drogi i skręciłam z nim jak zwykle na łąkę. Prowadziłam go wciąż stępem. Robiąc koła i serpentyny przyszło mi do głowy, czyby nie spróbować dzisiaj lekkiego kłusika. Nie chciałam przedobrzyć, lecz jednak to tak kusiło... Robiłam z nim zakręty w różne kierunki, chcąc go rozluźnić i wyciszyć, ale gdzie tam - nadal rozglądał się wokół z rozdętymi chrapami i wielkimi oczami. Grunt, że był posłuszny i nie próbował narzucić mi tempa czy kierunku (jak na razie). Po jakichś 10 minutach chodzenia po łące zatrzymałam się z nim przy 'naszym' drzewie i stojąc tam kilka minut, pozwoliłam mu się paść. Oczywiście podnosił głowę co 5 sekund. Jego wesoły wzrok uspokoił mnie. Miałam nadzieję, że dziś obędzie się bez żadnych zbędnych spłoszeń. Pogłaskałam go i ruszyłam, trzymając za sam koniec uwiązu. Źrebak szedł tuż obok mnie, stawiając długie, swobodne kroki, wciąż rozglądając sie z ożywieniem. Poszłam z nim na drugą łąkę i tam pochodziliśmy wokół niej, po takim dużym kole. Nie przepadałam za tym miejscem, nie wiem czemu, wiec zaczęłam z nim wracać i gdy dotarliśmy na skraj pierwszej łąki postanowiłam ostrożnie zakłusować. Przyspieszyłam kroku.
-Kłus... - powiedziałam spokojnie, by jeszcze bardziej nie ożywiać źrebaka.
Nie mogąc nadążyć w stępie, Pearl po prostu przeszedł do kłusa. Żadnych wybryków, skoków w bok, brykania, płoszenia - nic! Pogłaskałam go, usiłując sama sie rozluźnić by nie wyczuł mojego podekscytowania. Spokojnie kłusowaliśmy wokół tej dużej, zielonej łąki. Było po prostu pięknie! Pearl zaczął mi tu udawać araba, co może i dobrze by mu wychodziło, gdyby nie jego całkiem inny profil głowy ^^ Tak się arabiąc wyglądał nieco dziwnie, ale jak dla mnie najpiękniej na świecie. Po jakichś dwóch minutkach przeszłam z nim do stępa.
Postanowiłam dzisiejszy teren poświęcić na doszlifowanie tego kłusa. W pierwotnym założeniu miała to być pierwsza wyprawa do lasu, ale może to i lepiej że gdy tam następnym razem pójdziemy będę mogła kontrolować Pearla w dwóch chodach. Tak więc cały czas spędziłam na tej łące, trenując jak pierwszy kłus na ujeżdżalni. W stępie robiłam z nim wolty, koła itp., w kłusie z początku biegłam tylko wokół łąki. Zauważyłam, że czasem zaczął się ode mnie za bardzo oddalać gdy coś go zainteresowało, poświęcałam zatem czas by go tego oduczyć. Gdy chodził już w miarę grzecznie, spróbowałam kłusować z nim po kołach i na serpentynie. Po 15 minutach nauki (z przerwami stępa oczywiście) było bardzo fajnie. Energicznie, żywo, może nieco zbyt swobodnie, ale nie było kompletnej swawoli. Wracałam z Pearlem do stajni szczęśliwa i tak jak mój rumak 'wyleczona' z nadmiaru energii. Pearl obniżył głowę i stawiał już piękne, długie i spokojne kroki stępa, co jakiś czas parskając wesoło.
To był bardzo udany trening. Oprócz tego po prostu piękny spacer z ukochanym koniem, a gdy na dodatek jest się w cudnej okolicy i ma się płuca przepełnione czystym, górskim powietrzem, to tylko żyć, nie umierać!
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|