Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Tiara Pensjonariusz
|
Wysłany:
Pon 16:16, 21 Sty 2013 |
|
|
Dołączył: 13 Cze 2011
Posty: 385 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
|
Druga wizyta była zamówiona przez Tiara - dumną właścicielkę dwóch narwańców - Avka i Suna. Tknięta chęcią na mocniejsze wrażenia, wziełam siwego, a mojemu zapasowemu jeźdźcowi numero uno wcisnęłam Dancera. Gdy upewniłam się, że Damian już ogarnął co i jak, czyli w końcu znalazł siodlarnię, zabrałam się za szorowanie ogiera zgrzebłem. Miał okropną żółtą plamę na brzuchu ( Viva Las tarzanie się w kupie *-*) i sklejoną jedną półkulę zadu. Z pomocą trzech szczotek i pumeksu z trudem go ogarnęłam. Wyskrobałam kopyta i nawet wyszczotkowałam mu grzywę, czego zazwyczaj nie robię - a co, trzeba się pokazać na nie swoim koniu! Ponieważ Tiar nie szczędzi swoim Koniorom sprzętu do wyboru, ubrałam Avaniousa w siodło wszechstronne, komplet czaprak+ochraniacze+kaloszki i ogłowie rajdowe, bo zawsze lubiłam w nich jeździć. Doczepiłam po jakże krótkim namyśle napierśnik. Nie podczepiałam wytoku, bo nie chciałam go zarzucać masą sprzętu. Po dokładnych oględzinach i poprawieniu kaloszek, zawołałam mojego dżokeja żeby się pośpieszył i wsiadał. Miałam obawy przed braniem dwóch ogierzastych w teren, ale skoro Tyar mówi że będzie ok., to znaczy że będzie ok..
W każdym razie, Sun zmienił siodło na wszechstronne, a ogłowie na meksykańskie. Oczywiście, bezpieczeństwo przede wszystkim, więc zestaw ochronny nóg i piętek obowiązkowo założony. Siwy nie wykazywał jakiegoś wielkiego podniecenia wyjazdem, ale drugi ogier to co innego. Po wyjściu za stajni o mało nie stanął dęba z radości, ale udało mu się lekko unieść Damiana do góry. Szybko go jednak uspokoił (chwilowo^^) i zaczął podpinanie popręgu i resztę czynności związanych z jego nieudolnym wdrapywaniem się na grzbiet konia. Ja dość szybko znalazłam się na górze, ale chłopaczysko potrzebowało kilku minut. Gdy upewniliśmy się, że mamy komórki, konie, siebie itd.. Ruszyliśmy energicznym stępem na ścieżkę. Obydwa wyścigowce były podniecone wypadem do lasu, i co chwila podkłusowywały. Spokojnie jednak dawały się prowadzić w łydkach, więc nie było problemu z wyrobieniem normy czasowej dla rozgrzewki.
- Damian, uważaj na niego, bo to nie jest grzeczny dresażowiec, tylko koń wyścigowy z krwi i kości, i z niewielkiej warstwy tłuszczu i głupoty - ostrzegłam go. Wysforowałam się na przód, a Dancer poszedł na tyły. Skręciliśmy w lewo, na miękką piaszczystą, teraz błotnistą drogę. Wybraliśmy suchszą stronę ścieżki, po czym zarządziłam Baaardzo Wooolny Kłuus. Nie chciałam puszczać staruszka drugiego, bo wiedziałam, że zacznie się ścigać i wyprzedzać. Jednak, jeśli wyrwie, to kasztan i tak poleci za nim. Co tam. Mniejsze zło.
Wzięłam Siwca na mocny kontakt, i przycisnęłam łydki do jego boków. Widziałam tylko zastrzyżenie uszami i SRUU galopem. Kuźwa, koniu, masz 17 lat! Skąd ta siła, co? W każdym razie, Dancerowi nie odbiło, więc uspokojona tym faktem w szerszym miejscu usiadłam w siodło i wyhamowałam Oldenburga. Zakręciłam na wolcie, i grzecznym kłusem wróciłam do Damiana.
- CO TO BYŁO? - nawrzeszczał na mnie na powitanie. Wzruszyłam ramionami, i wykorzystując dobre zachowanie Avka, i znów wyprzedziłam angielczyka. Kłusem anglezowanym przebyliśmy prawie kilometr. Obydwa konie co rusz miały niewielkie odpały, galopowały na niewielkich odcinkach i wyprzedzały się nawzajem. Był to bardzo dobry teren kondycyjny. Avan czasem szedł bardzo ładnie, przeżuwał wędzidło i ustawiał głowę do pionu. Czasem mu odwalało, zadzierał zęby do góry, i w tej właśnie chwili bardzo żałowałam że nie wzięłam wytoku. W każdym razie, wpadliśmy na niewielką polanę po drodze. Przeszliśmy do stępa, by upewnić się że nie ma tam milionów kopców kretów i innych miejsc, na których łogierzaste połamią sobie swoje bezcenne nożyska. W każdym razie, nie miałam ochoty na dziki galop na niekończącej się drodze, bez gwarancji zatrzymania się, niekoniecznie na drzewie.
Ustaliliśmy dwa miejsca startu - moje, i Damiana, na początkach dłuższych boków prostokątnej łączki. Pierwszy galop na prawą nogę. Ustawiłam się, a po chwili dałam Avovi sygnał do galopu. Ruszył momentalnie, aż mną zachwiało. Nie lubiłam do końca koni wyścigowych, ale siwy był naprawdę świetny. Złożyłam się do szyi staruszka, by pęd powietrza mi nie przeszkadzał. Wzięłam szerszy zakręt. Nie chciałam, byśmy się poślizgnęli i obydwoje wylądowali u lekarza.
Sun Dancer gonił nas w świetnym tempie. Wyciągał nogi jak na wyścigu, a siedzący na jego grzbiecie chłopak, położony na rudej szyi profesjonalnie miarkował tempo. Pogłaskałam ogierastego po łopatce. Po trzecim okrążeniu przeszłam do kłusa, potem do stępa. Sun również zwolnił i oddychał spokojnie.
- Ej, Damian, zmieniamy kierunek, na lewo, trzy koła i na prawo, i po trzech na lewo. Stęp, dopóki nie umiarkuje dechu. ok.? - zawołałam. Blondyn pokiwał głową. Wsłuchałam się w powietrze wciągane do płuc konika, a gdy odstępy były w miarę równe, znów zagalopowałam. Miarowo skracałam i wydłużałam chód. Kasztan biegnący po równoległej stronie czerpał bardzo widoczną przyjemność z całego wyjazdu na ścieżki. Po skończeniu dystansu zarządziłam obowiązkowy odpoczynek. Był trochę dłuższy niż poprzedni. Gdy już spokojnie sobie spacerowaliśmy, wróciłam na ścieżkę w tym samym kierunku, w którym był pierwszy galop. Łydka, i ruszyliśmy. Staruszek trochę się zmęczył, więc wyrobiłam dwa koła i zjechałam do środka. Dałam mu dłuższe wodze, żeby mógł nabrać energii na dalszą drogę. Młodszy od niego kasztan spokojnie jeszcze biegł wokół nas. Wydeptaliśmy wąską ścieżkę wokół, więc wiedziałam gdzie nie wjeżdżać, żeby nie trafić pod nogi młodego. Chłopak fajnie sobie radził, i przyjemnie się na nich patrzyło. Gdy skończyli, ruszyliśmy w dalszą drogę. Stępowaliśmy na razie, jadąc obok siebie, Oba ogiery spoglądały na siebie, ale nie wyglądały na skore do walk. Zdarzyło się po drodze, że Avek albo Sun odskoczyli w bok i prawie zostawili by nas na gałęziach : ) W każdym razie niedaleko przed stajnią zaliczyliśmy ostatni kłus na dystansie trzystu metrów. Daliśmy chłopaczkom się powyprzedzać, by poczuli trochę chętki na porządny wyścig. Gdy przeszliśmy do końcowego stępa, konie były spocone. Wspierane łydkami doczłapały grzecznie do stajni. Na miejscu zsiedliśmy i rozebraliśmy maluchy, Podstawiliśmy obydwa pod solarkę, natarliśmy nogi wcierką i zapakowaliśmy w derki stajenne, by nie złapały katarku. Poczekaliśmy aż odpoczną, i poczęstowaliśmy je cuksami. Autem Damiana wróciliśmy do domu.
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|