Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
Teren wytrzymałościowy z Zeną, Zanzą i Wowem

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Sun Dancer [*] / Treningi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Skrzydlata
Pensjonariusz
PostWysłany: Wto 1:37, 10 Lip 2012 Powrót do góry


Dołączył: 27 Cze 2010

Posty: 152
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Do Dean wpadłam tym razem na trening z Wowem, na który umówiłam się z również z Dejcem, Tiara i Sayuri. Dziewczyny miały wziąć odpowiednio Zanzarę, Suna i Zensational. Z Wowem miałam tylko trzymac sie z tyłu i nie zostawać kilometru za nimi, długonogimi.
Dziewczyny wpadły w apopleksję (oprócz Tiary) kiedy zobaczyły przygotowane, osiodłane i na błysk wyczyszczone konie. Padły mi prawie na zawały.
- Co...?!
- Jak...?!
- Eeee... ?! - ostatnia samogłoska wyrwała się z gardeł obu dziewcząt, które włąśnie zbierały szczęki z zeimi.
- Jak już mówiłam wieeeeeeeeeele razy, nie mam pojęcia i nikt go razem ze mną nie ma. Pojawia się, gotuje konie, znika. Duszydło wstrętne, łazi za mną.
- Nie dociekam.
- Pochwalam postawę.
Wyprowadziłyśmy rumaki przed stajnię, gdzie wszystkie wsiadłyśmy i poprawiłyśmy to, co nam nie pasowało. Mój ogierzasty wybitnie interesował sie kobyłami, za to Sun studził jego zapały swoją ogierzą wyższością i wysokością – Wow pośród folblucich zwierząt wyglądał niczym kucyk przy arabach (taki falabella oczywiście). Nie przejmowałam się tym jednakże i już po chwili jechałam na końcu pochodu, wraz z Sunem, którego Wow trawił ze wzajemnością. Energiczne tempo nadwyrężało nieprzywykłe płucka mojego konika i po chwili zaczęliśmy specjalnie dla niego zwalniać.
Kobyłki zachowywały się nienagannie – Zensa co jakiś czas próbowała gryźć, jak Sun się zbytnio zbliżył, to i kopać, ale tak to przecież znała się doskonale z siostra i nie była wobec niej bardzo zgryźliwa. A nawet jeśli, to ta jej się odgryzała i były kwita – przez kolejne kilka minut był spokój.
Tempem wyścigowych koni stępujących przejechaliśmy spory kawałek lasami. Dalej kierując się w lasy ruszyliśmy kłusem po uprzednim sprawdzeniu popręgów. Wow stał całkiem grzcznie, czego nie można było powiedziec o reszcie świty – kręciło się to to i udawało, że jest fajne. W końcu jednak ruszyliśmy i tutaj Wow musiał się wykazac nielada umiejętnościami, aby dorównywać swoim rywalom. Chociaż bardzo chciał, ciągle byłgdzies w tyle, gdyż wyscigówki przed nim już spierały się o pozycję na samym przodzie.
Kłus był przyjemny, chociaż mi trochę tyłek wytrzęsło – te wielkoludy co jakiś czas potrafiły się spłoszyć mi przed nosem i tym samym łoś, na którym jechałam również wykonywał niekontrolowane uskoki, po których mój tyłem spotykał się niebezpiecznie szybko z siodłem.
A więc jak już wspomniałam, kłus był przyjemny i dosyć długi. Chciałyśmy porządnie rozgrzać rumaki przed galopem, zwłaszcza taka ja, która nie ruszałam galopem z miejsca i nie byłam stworzona do galopowania. A już mój koń na pewno nie.
- Trzymasz się?
- A wygladam, jakbym spadała?
- No nie. No to może galopada?
- Jak bardzo chcecie...
Niepewnie złapałam się grzywy i modliła o szczęście w tym biegu po zabicie. Gdy tylko poczułam, jak ta kupa mięcha skokowego rusza pełnym galopem za trzema miechami wyścigowymi, ogarnęło mnie przerażenie i całe życie przeleciało mi przed oczami niczym film w przyspieszonym ze cztery razy filmie.
Świadomość, iż będzie to długi galop, bo na taką trasę się wybraliśmy, nie dodawał otuchy – ścigi szły łeb w łeb, pchały się coraz to na pierwszą pozycję, a Wow starał się nie być im dłużny i gnał za nimi dając z siebie wszystko. I chociaż dziewczęta przytrzymywały swoje maszyny do przecinania, było ciężko. Nie poddałam się jednak i chociaż zwolniliśmy, dalej szliśmy galopem – miarowym i przyjemnym dla obojga.
Również ścigacze szły równo, o dziwo, raczej jedno przy drugim na szerokiej drodze. Wstrzymywane, jeszcze tak bardzo nas nie odstawiały, za to taka Zensa miała problemy i co rusz machała gniewnie ogonem. Zanza odpowiadała jej podobnie, co tam będzie dłużna. No a Sun... On po prostu biegł.
- Zwolnijcie, zaraz wypadniecie na otwartą przestrzen i klękajcie narody, ale koni nie zatrzymacie. - krzyknęłam do koni z przodu.
- Za późno! - to był Dej, który właśnie próbował szarpać się ze swoją kobyłą, która miała to w głębokim poważaniu. A gdy szła Zan, szła zen, a jak szły obie, to i Sun szedł z nimi. I tak oto nasza stawka wkroczyła na tereny równe i otwarte, na których konie dostały większego powera. Główny bohater spotkania jednak szedł dalej równym tempem, nieznacznie przyspieszył podczas wyjścia z lasów.
Musieliśmy wygladac nieco dziwnie – trzy wyścigowce wyrwane prosto z toru i wielkopolak, typowy skokowiec za nimi. Komedia, powiem wam, komediodramat. Albo jeszcze gorzej – komediodramat z elementami fantastyki i science fiction. Magia nie czarna, a tęczowa. Nie zdziwię się, kiedy dostaniemy telefon z najbliższego wariatkowa, że jakiś normalny człowiek dostał ataku drgawek, po których zamknął się w sobie i już nie otworzył, zaraz p otym, kiedy zobaczył trzy konie wyścigowe, które gonił koń skokowy.
Pomijając fakt, że Zanza nie miała ochoty na hamowanie, ja już niestety tę ochotę miałam – dupsko obite, koń podmęczony, a do domu trzeba wrócić.
- Dziewczęta, zawracamy, albo wracam sama! - rozdarłam się niczym stare, zszarzałe prześcierało.
- No, to zapieramy isę i zwalniamy! - odkrzyknęło mi której, chyba Sayu, p oczym momentalnie wszystkie trzy mocno zaparły się i prawdopodobniez z ich skóry rąk pozostały szczątki – trzy wyścigowe pysie zatrzymały się, a na nich ich wyścigowe zadki.
No i pieknie. - zatrzymałam się niedaleko.
Ruszyłśmy kłusem, na zupełnie luźnej wodzy, w stronę stajni. Konie, czując to, że kierujemy się do domku, szły spokojniej, ale nadal energicznie.
- Czy... Jak wy panujecie na tych machinach? - zapytałam ostrożnie.
- Jakoś próbujemy. - Tiar była cała czerwona, na jej twarzy było zmęczenie biegiem.
- Raczej nie inaczej. - Dej już tez tylko wydyszała te słowa.
Tylk oSayu nic nie odpowiedział, a gdy na nią spojrzałam, ujrzałam nadal skupioną twarz trenera-zwyciężcy. Każdy ma swoje problemy psychiczne.
Przed stajnią, jakiś kilometr albo więcej, zwolniłyśmy do kłusa. Chociaż konie co jakiś czas próbowały wyrwac do boksu, trzymałyśmy je solidnie.
Wjechałyśmy na teren stajni, gdzie pozsiadałyśmy. Większość złapała się na tym, że momentalnie chciała wsiadać z powrotem – grawitacja bolała.
Konie poszły do stajni, zostały rozsiodłane i wypuszczone na wybiegi, gdzie mogły hasać, na co większej ochoty nie wyrażały.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Sun Dancer [*] / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare