Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ev Pensjonariusz
|
Wysłany:
Nie 17:13, 26 Cze 2011 |
|
|
Dołączył: 07 Mar 2011
Posty: 70 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wyciągnęłam z siodlarni najzwyklejsze ogłowie i wyciągnęłam ze skrzynki ochraniacze. Spojrzałam z tęsknotą na zapakowane w pokrowiec siodło wyścigowe. Ale nie ma tyle dobrego. Dzisiaj, po wielu dniach pracy na lonży i bez niej, mogę wziąć kasztankę jedynie na oklep. Tak już jeździłyśmy, a z jakimkolwiek siodłem nie chcę na razie eksperymentować. Jednak mam nadzieję, że już niedługo będę mogła sobie normalnie pogalopować. Kurczę, jak ja tęsknię za torem!
Wytargałam jeszcze swoją ogromną skrzynkę ze szczotami i poszłam w kierunku boksu Samanthy. Minęłam Ekspres i postawiłam manele pod ścianą. Powiesiłam ogłowie na haku i wygrzebałam ze skrzyni kantar.
- Cześć ślicznotko – podeszłam do bramki i wyciągnęłam z kieszeni kawałek marchewki.
Kasztanka podniosła zaciekawiona łeb znad poidła i szybciutko obróciła się w moją stronę.
- Idziemy biegać? – zaśmiałam się otwierając bramkę.
Klacz łapczywie zjadła smakołyka i tym samym pozwoliła się pogłaskać za uszami. Uwielbiam jej uszy! Są takie delikatne, czujne, jak małe radary wyłapujące najcichszy szmer.
- Widzę, że się palisz – pocałowałam ją w chrapki i założyłam kantar.
Nie była zbytnio zadowolona, ale co tam. Przecież to tylko kantar! W końcu udało mi się ją wyprowadzić na przejście. Stanęła mi w połowie i nie chciała iść ani do przodu, ani do tyłu. Po prostu wspaniale!
- Rusz się – mruknęłam błagalnie. – No chodź tutaj…co ci znowu odbija?- zostałam wręcz zmuszona do wydobycia z kieszeni kolejnej marchewki.
Wyciągnęła w moim kierunku łeb i kłapnęła zębami. Uderzyła jednak nimi o siebie, gdyż zręcznie odsunęłam się do tyłu. Jakoś musiałam ją przecież nakłonić do ruszania nogami. Masakra.
- No ślicznie! – uśmiechnęłam się i pogłaskałam ją po szyi.
Kopnęłam bramkę, żeby nikomu nie przeszkadzała i jedną ręką trzymając konia, a drugą skrzynkę, podreptałam na stanowisko.
- Ev! Jak ja cię dawno nie widzi działam! – zanim zorientowałam się, kto do mnie wrzeszczy już coś mi wisiało na szyi przy okazji wkurzając Samanthę.
- Ej, spokojnie! – zaśmiałam się i zanim zdążyłam cokolwiek zrobić kasztanka ugryzła w ramię napastnika.
- Ała! – powiedziała z oburzeniem Gniada. – Coś ty znowu za potwora tutaj przyprowadziła?!
- Kolejny anglik – wzruszyłam ramionami i zaczęłam się kierować w kierunku jakiegoś przyzwoitego haku, gdzie mogłabym się ulokować.
- Idziecie więc z nami na tor? – coś się dziołcha mocno podnieciła.
- Wiesz co… - zaczęłam męcząc się z węzłem. – W sumie możemy, ale my się jeszcze nie ścigamy… - dodałam ze smutkiem wyciągając z otchłani mojej skrzyneczki zgrzebło.
Gniada zrobiła wielkie oczy. No tak, po co mi anglik, który nie może galopować. Jakaś dziwna jestem. Trudno, nic na to nie poradzę, że się w niej zakochałam i postanowiłam, że kiedyś jeszcze pobiegniemy w jakiejś gonitwie. A jak na razie, to kiedy lekarz pozwoli nam galopować, będziemy trenować z innymi. Przecież coś trzeba w życiu robić.
- A.. ale jak to nie będziecie biegać? Toć to chore! – oburzyła się podnosząc przednią nogę Demonowi.
- Ale spokojnie, pokręcę się troszkę po torze rozgrzewkowym i najwyżej powiem ci co jest nie tak… - usiłowałam ją jakoś pocieszyć.
- Że też ten debil musiał sobie wziąć urlop – prychnęła. – Tak to bym wam potowarzyszyła…
- Nic się przecież nie dzieję – zakrzsztusiłam się kurzem unoszącym się nad klaczą.
Nie miałam pojęcia jak się go pozbyć. Bo jak wywalałam go z jednego miejsca, to on jak taki natręt, siadał na innym. Po piętnastu minutach cała lśniła, a zad był przykryty toną brudu. Sapiąc w końcu i tej warstwy się pozbyłam i zostały mi jedynie kopyta i grzywa. Z tym nie było większych kłopotów. Trochę przyklejonej słomy do kopyt i odrobina błota, nic strasznego. Jednak nie chciała mi podać prawego, tylniego giczoła. Cały czas się wyrywała i usiłowała kopnąć. A kiedy już ją złapałam to nie miała najmniejszego zamiaru sobie tej nogi podrzymać, a nawet wydawało mi się, że specjalnie się opierała na mojej ręce prawie ją wykrzywiając w drugą stronę.
Jeszcze tylko grzywa. Uciekający łeb i ostre zęby polujące w każdej sekundzie to na moją rękę, to na żebra, a jeszcze innym razem na nogę. Aż w końcu dostała z łokcia w te zębiska i trochę oniemiała stała przez chwilkę spokojnie. Jednak nie trwało to długo. Kiedy zaczęłam zaplatać jej koreczki znowu zaczęła się szarpać. W końcu dałam za wygraną i uznałam, że to jej problem jak się będzie prezentować. To przecież tylko lekki trening.
- No weź… - nie chciało mi się wciskać palców do jej pyska, żeby zmusić ją do wzięcia wędzidła. Nie chciałam się jeszcze z nimi żegnać.
Na szczęscie udało się i bez problemu pozapinałam wszystkie paski. Jeszcze sprawdziłam czy przypadkiem wodze nie będą miały zamiaru mi się rozerwać po drodze.
- Bez siodła? – kurde, bez. Nie widać?
- Gniadu, po jakie licho mi siodło skoro nie mogę się ścigać? – warknęłam wyprowadzając Samanthę ze stajni.
Przez moment zastanawiałam się jak by tu na nią wsiąść aż w końcu uznałam, że najwygodniej będzie wdrapać się na schodki.
Po paru minutach szarpania się, ustawiłam kasztankę jak należy i postawiłam nogę na pierwszym stopniu. Po kilku minutach byłam już na szczycie i usiłowałam przełożyć nogę przez jej grzbiet, jednak inteligentka uznała, że sobie zrobi kilka kroków do przodu i zostałam w takiej dziwnej pozycji, z zawieszoną w powietrzu nogą i bez konia.
Wkurzona zeskoczyłam ze stopni i poszłam łapać klacz skubiącą sobie w najlepsze trawkę.
- Tak to my się bawić nie będziemy – warknęłam i wróciłam się do stopni.
Ustawiłam konia w miarę po ludzku i tym razem trzymając wodze weszłam na podeścik. Sam zaczęła świrować. Znowu wyrwała mi wodze i uznała, że pobawi się w ujeżdżeni owca i poćwiczy sobie chody boczne. Stanęłam na krawędzi, czego po chwili pożałowałam. Klacz poszła sobie w bok, a ja tylko poczułam jak lecę. Razem z podestem oczywiście. Na szczęście udało mi się jakoś wylądować na nogach i ominęło mnie bolesne spotkanie z kostką na dziedzińcu.
Usłyszałam tylko śmiech Gniadej.
- Z czego ty znowu rżysz? – warknęłam łapiąc znowu Samanthę .
W tym czasie Gniadek ustawił schodki.
- Nawet zapomniałaś jak się na konia wchodzi – zaśmiała się i wzięła ode mnie wodze. – Pomogę ci.
- Dzięki – mruknęłam kiedy już udało mi się wdrapać na grzbiet kasztanki.
Po chwili i Gniada siedziała na Demonie i spokojnym stępem ruszyłyśmy w kierunku toru.
Jakoś tak bez większych rewelacji. Nawet nie zakłusowałyśmy. Leżałam sobie spokojnie na zadzie kasztanki, Gniada coś tam do mnie ględziła ale zbytnio jej nie słuchałam uznając, że znowu narzeka na fakt, że nie chce mi się z nią ścigać. No, przepraszam bardzo, że dostałam konia, który od lat się nie ruszał i muszę go znowu do toru przyzwyczajać! Jakby to kurde moja wina była…
Dojechałyśmy na tor i zaczęła się zwykła rozgrzewka. Kłus na oklep nie był zbyt przyjemny, ale nie chciało mi się bawić w anglezowanie. Mój tyłek musiał więc wytrzymać.
Najpierw spokojnie, całe okrążenie. Nie spodziewałam się jednak, że Sam będzie usiłowała od razu do galopu wyrwać. Ale nie, tym razem na to nie pozwolę, nie wolno i już.
Conajwyżej mogę troszkę przyspieszyć kłusa. Teraz zaczęły się wolty i wężyki i tego typu pierdoły. Starałam się, żeby mi nogi zbytnio nie latały i nie obijały i tak obolałych boków kasztanki.
Gniadu uznała, że zrobi sobie koło galopem. Takim spokojnym. Biorąc pod uwagę chęć mojego konia do biegania, musiałam zmienić kierunek i dalej jechałam kłusem. Byłam pewna, że gdyby ktoś przed moim nosem wystartował galopem, to nie musiałabym długo czekać, aż mój koń przeszedłby do biegu. Nie mogłam do tego dopuścić.
Było trochę buntów, przyspieszeń i przejść do stępa. Jednak w całości nie było to aż takie złe.
W końcu musiałam się wycofać za płot, bo Gniadu dzisiaj trenowała na piasku. Jednak nie przeszkadzało mi to zbytnio, Sam i tak była już cała mokra na zadzie, a ja oczywiście nie wzięłam derki.
Potem sobie popatrzyłam jak Gniad się męczy z Demonem, któremu coś się nie chciało chyba dzisiaj pracować. Wyglądało na to, że nie potrafiła złapać kontaktu, nie słuchał jej, a przed metą zamiast zafiniszować to stanął dęba. Na szczęście utrzymała się na grzbiecie.
Zmęczone i trochę złe wróciłyśmy do stajni.
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|