Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Arrya Właściciel Stajni
|
Wysłany:
Nie 22:33, 06 Maj 2012 |
|
|
Dołączył: 04 Lut 2010
Posty: 201 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
By Blacky
Wjechałam na teren WSR Deandrei, rozglądając się za opisaną stajnią, a potem boksem. Od razu wiedziałam który to, bo cały potrzeby sprzęt czekał przed drzwiami. Usłyszałam kopnięcie w ścianę boksu, a po chwili zorientowałam się, że dźwięki dobiegają z tego, do którego się właśnie wybieram. Złapałam kantar z uwiązem i zaciekawiona uchyliłam drzwi. W środku stał imponujący, dumny siwek, łypiąc na mnie kątem oka. Kiedy zrobiłam niepewny krok do przodu, ogier błysnął zębami. Oj, Arryj ostrzegał, że może być zabawnie. Zrozumiałam, że niepewność mnie zdradziła i muszę być delikatna, ale stanowcza. Zaczęłam do niego mówić kojącym tonem, podeszłam, pogłaskałam, a on ostrożnie obwąchał moją dłoń. Wsunęłam mu kantar na łeb z przypiętym uwiązem i już zaczęłam wyprowadzać z boksu, kiedy poczułam małe ukłucie na udzie. Odruchowo gwałtownie się obróciłam, ale zobaczyłam, że siwek mnie drażni szczypaniem. Skróciłam uwiąz, przywiązałam przed boksem i zaczęłam czyścić. Byłam ostrożna, bo konia widzę pierwszy raz na oczy, a recenzja niezbyt pocieszające, ale chyba niepotrzebnie się bałam. Trochę się wiercił, ale generalnie był niegroźny. Tylko raz wyrwał mi tylną nogę, kiedy czyściłam kopyto, ale poza tym obyło się bez problemów. No, pomijając to, że uderzył nogą w skrzynkę, z której wysypały się wszystko rzeczy – dzięki bogu, szybko opanowałam sytuację. Założyłam na nogi ochraniacze, a potem ogłowie - tutaj mieliśmy małe nieporozumienie przy braniu wędzidła do pyska, bo się do tego nie kwapił, ale w końcu dało radę. Siodło, popręg, za wodze i przed stajnię. Kiedy włożyłam nogę w strzemię z zamiarem wdrapnia się na górę, coś wyleciałam w powietrze wcześniej, niż planowałam. Zanim się obejrzałam, usłyszałam głuche "łup" i poczułam ból. Dotkliwy ból, auć. Koń nie zwiał, stał grzecznie i przyglądał mi się z góry. "Już ja ci pokażę, gadzie", pomyślałam, podniosłam cztery litery i poczłapałam z siwkiem do schodków. Trzymałam go krótko, nie pozwalając na żadne wybryki. Usadowiłam się w siodle jednym, szybkim ruchem, żeby znów nie wylądować na ziemi, po czym na swobodnej wodzy skierowałam się na plac. Zapowiadała się ciężka jazda. Razz
Wjechałam na ślad najbliżej ściany, wczuwając się w lekkie, przyjemne kołysanie. Ogier czasem zaczynał podkłusowywać, a ja zwalniałam go łapiąc wodze i mówiąc cicho "prr". Mięśnie brzucha nie pomagały, zbyt subtelny sygnał, jak koń jest podniecony Mr. Green Szybko przekonałam się też, że Emerald jest typowym krzykaczem - więcej kwiku i rżenia niż prawdziwej ekscytacji. Potem zmieniłam kierunek i zaczęłam łapać delikatny kontakt. Ogier się poddał leciutkim naciskom na wodzy, zszedł w dół, nie tracąc impulsu, ale też nie przestając krzyczeć. Zrobiłam woltę w lewo, przy okazji zmiękczając Emka trochę w pysku. Przyłożyłam na chwilę łydki, aby zakłusować.. a tu wyprucie do przodu!
- Hej, hej, mały! - zaczęłam go uspokajać i stopniowo zwalniać. Nie miałam ochoty na szarpaninę, a Arrya mówiła, że z nim lepiej po dobroci. Na kole znów przeszłam do kłusa, tym razem jeszcze wolniej, wyszło już dobrze, choć czułam parcie do przodu. Bardzo miły w pysku i przyjemny w kłusie, aż mi się nie chciało anglezować, ale rozgrzewka zawsze lepiej w anglezowanym. Dokładnie wyjeżdżałam narożniki, bo miał tendencję do przyspieszania tuż przed i niewyginania się. W każdym z nich robiłam niewielką woltę i zaczęło skutkować, załapał o co chodzi. Zaczęłam wężyki na długiej ścianie, a po kilku okrążeniach, kiedy wymagałam ich coraz więcej, Emerald się zdenerwował i zaczął wściekle machać ogonem. Zaśmiałam się i trochę rozluźniłam, poklepałam i na chwilę do stępa. Przez półwoltę zmieniłam kierunek i wjechałam na koło w prawo, bo był trochę twardszy, ale zaczął odpuszczać i żuć wędzidło. Stopniowo przechodziłam w coraz wyższe ustawienie, wyjechałam na ścianę i zrobiłam dużą, okrągłą serpentynę. W środku trochę za bardzo przyspieszał, więc dwa razy musiałam go zatrzymać. Po kilku sekundach nieruchomości przechodziłam od razu do kłusa. Po serpentynie przeszłam do stępa na kilka kroków, znowu do kłusa i zatrzymanie. Miało być pięć sekund nieruchomości, ale zaczął się wiercić przed czasem, więc zrobiłam krok do przodu i znów trzymałam w bezruchu. Wytrzymał, więc poklepałam i puściłam wodze. Jedno pełne okrążenie dla odpoczynku, a potem znowu zebranie i ruszenie kłusem. Ładna, okrągła wolta i skrócenie na skrótkiej ścianie. Całkiem całkiem, ale jeszcze do doprowacowania. Potem trochę mi się uwiesił na pysku i zaczął gnać, więc wzięłam do na koło i znowu zmiękczanie. Zrobiłam nawet żucia z ręki, ulalala! Niestety, koń mnie przechytrzył. Zanim po żuciu złapałam wodze z powrotem do wyjściowej pozycji Emerald pokazał mi miniserię baranków. Krzyknęłam tylko "uuuuu!", nie spodziewając się niczego, ale odruchowo ściskając siodło kolanami najmocniej, jak potrafiłam. Podziałało. Szybko skróciłam wodze i zatrzymałam, po czym natychmiast zrobiłam karne cofanie. Cofnął z takim rozmachem, czego też się nie spodziewałam, ale on widocznie wszystko robi z rozmachem, haha. Przeszłam do stępa, wjechałam na linię środkową i zaczęłam robić ustępowania od łydki. Trochę opornie szło, musiałam wspomagać się bacikiem przy łydce, ale jakoś przepchnęłam. Spróbowałam jeszcze raz - wciąż to nie to. Przy trzeciej próbie już wyczułam poprawę, więc poklepałam i spróbowałam w drugą stronę. Na lewą szło płynniej, więc już po jednym razie odpuściłam. Potem podjechałam do ściany, bo Arr wspominała, że zaczęła robić zwroty na przodzie. Stanęłam łbem do ściany, potrzymałam w nieruchomości, lekko odchyliłam wodzę i zaczęłam powoli spychać prawą łydką. Jeden niepewny kroczek, kolejny.. Bingo! Staliśmy równolegle do ściany. Smakołyczek z kieszeni, koło i znowu, w drugą stronę. Lewa łydka spychająca, ale tutaj już niestety koń zaczął się cofać. Zrobiłam woltę i znów, tym razem mocniej pilnując w obydwóch łydkach. Poszło, znowu równolegle. Puszczona wodza i dwa kółka dla odsapnięcia i dla siwka, i dla mnie.
Dobra, czas na galop. Byłam trochę spięta, bo już zdążyłam się zorientować, że z tym ogierem człowiek się nigdy nie znudzi. Razz Postanowiłam nie dość, że na kole, to jeszcze ze stępa. Ostrożnie dałam sygnały do galopu w prawo, a tutaj rura do przodu, jeszcze gorsza niż przy pierwszym zakłusowaniu! Mocne półparady w połączeniu z "prrr" dały efekt. Zatrzymanie i znowu cofanie, w podobnym tempie do wysoku sprzed kilku sekund. Jezu, co za nakręcona maszyna! Przeszłam do skróconego kłusa na dość ciasnej wolnie i spróbowałam znowu. Tym razem Emerald zaskoczył mnie pozytywnie - płynnie przeszedł do wyższego chodu, nie zmieniając ustawienia, cały czas będąc na śladzie zgrabnego kółka. Wow, jak kameleon, nie nadążam. Wjechałam na ścianę. Raz mi podskoczył do góry, co chyba miało być małym bryknięciem, ale szybko się ogarnął i zrezygnował. Przegalopowałam ze dwa kółka w półsiadzie w troszkę szybszym tempie, potem skróciłam, zrobiłam woltę i wjechałam na przekątną. Na środku przeszłam do kłusa i zagalopowałam na lewą nogę, też ładnie. Duże koło, potem też dwa szybsze kółko w półsiadzie i skrócenie. Potem przejścia galop-kłus-stęp-kłus-stój-stęp-galop-stęp. Z tym ostatnim mieliśmy mały problem, więc powtórka i lepiej. Poklepałam i puściłam wodzę luźno, a koń wyciągnął łeb do samej ziemi, wodząc chrapami po piasku. Raz się zatrzymał i podrapał się o nogę, ale szybko przyłożyłam łydki, żeby nie zniszczył ogłowia. Obiecałam sobie, że podrapię go w boksie.
Postępowałam z dziesięć minut czekając aż zupełnie wyschnie, bo trochę się spocił - nie powiem, pracowaliśmy całkiem intensywnie. Co więcej, myślę, że nie poszło to na marne, chociaż nie mogłabym na stałe współpracować z takim wariatem - preferuję zrównoważone i przewidywalne konie. Very Happy Zsiadłam i zaprowadziłam siwka do boksu, gdzie od razu zdjęłam ogłowie i zaczęłam go drapać po łbie. Był w siódmym niebie, ale wszystko co dobre, szybko się kończy. Zdjęłam siodło i ochraniacze, wrzuciłam marchewę do żłobu i chwilę się przyglądałam. Potem sobie przypominałam, że w aucie mam trochę wcierki chłodzącej, więc pobiegłam po nią i nałożyłam cienką warstwę na nogi Emeralda. Kiedy wychodziłam z boksu lekko szczypnął mnie w rękaw bluzy, ale tym razem tylko się zaśmiałam i dokładnie zamknęłam za sobą drzwi od boksu.
Post został pochwalony 0 razy |
|
 |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|