Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Skrzydlata Pensjonariusz
|
Wysłany:
Sob 20:08, 03 Wrz 2011 |
|
|
Dołączył: 27 Cze 2010
Posty: 152 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wstałam nie co chyba nieprzytomna z wyrka i uznałam, że wypadało by jednak nie siedzieć w klubach po nocach i uważać, że wstanę później o godzinie siódmej czy ósmej. Właśnie było wpół do dwunastej, a mi nie uśmiechała się wizja żadnego treningu.
Chociaż nie.
Po wstaniu i ogarnięciu się, wychlapaniu pod zimnym prysznicem i wypiciu jakiejś lury, którą ludzie normalni uważają za kawę, po której prawie zwymiotowałam śniadankiem, ruszyłam do samochodu i usadowiłam się wygodnie w fotelu mojego kochanego golfa. Stary, ale jary.
Dojechałam do SC dosyć szybko, zaraz po tym, jak stary golfik zaczął mi strzelać pod domem i wszystkie konie przyglądały mi się z rozbawieniem z boksów. Wysiadłam z czerwonego cudaka i udałam się do cichej, ale nigdy nie ponurej stajni. W środku odezwały się pojedyncze rżenia. Konie czekały na właścicieli. Kocham w jakiś sposób każdego z nich i po prostu żal dupę ściska, kiedy patrzę w ich lśniące oczy oczekujące, że może właśnie ta osoba mnie weźmie ze sobą i pokocha. Dupa. Obiecuję, że już zawsze będę adoptować, a nie kupować, czy nie wiadomo skąd brać konie. Obiecuję z rączką na serduszku. No oprócz linii Pintoszy, bo tej nie uzyskam z koni z SC, no chyba, że właśnie z Apaczem <3
Weszłam do siodlarni i szczęka ma wylądowała równiutko pod moimi nogami na uwalanych piachem, sianem, słomą i innymi dziwnymi śmieciami kafelkach, kiedy zobaczyłam wszechogarniający to pomieszczenie burdel. Zabrałam się szybciuchno za sprzątanie. Siodełka na swoje miejsca... Chyba jestem tu za często,m bo normalnie wiem, gdzie czyje siodło, ogłowie i skrzynka z owijkami i innymi duperelami stoi, bez czytania napisów na hakach i sprzętach. Choroba.
Gdy już doprowadziłam to pomieszczonko do ładu i składu z przyjemnością wzięłam sprzęt Apaczka i zaniosłam go pod boks ogiera.
Apacz przyjaźnie wystawił głowę, chociaż w jego oczach czaiła się dzika nieufność.
- Cześć, marudo! - powiedziałam do niego radośnie i wyciągnęłam rękę ze smakołykiem. Apacz cofnął się ze skulonymi uszami i wyszczerzonymi zębiskami, ale jak zobaczył mojego firmowego cukierasa, zeżarł go prędko i domagał się więcej. Jednakowoż ja uznałam, że od większej ilości to on może jedynie co to utyć i nie dałąm więcej smakołyków, a do kantara przypięłam uwiąz, otworzyłam dzwiczki i wyprowadziłam konia na korytarz. Tu przywiązałam go do pierścienia i spojrzałam krytycznie na uciapane całe białe łaty na ciele ogiera. Krytycznie również oceniłam swoje siły i uznałam, że jestem w stanie wyczyścić tylko i wyłącznie miejsca pod siodłem i owijkami, ewentualnie przetrzeć w miarę czysty łepek, aby nie obtarło go ogłowie. W pełnym rynsztunku poszliśmy na padok.
Na początek rozgrzeweczka. Apacz stał spokojnie, kiedy wsiadłam, więc ruszyłam natychmiastowo energicznym stępem. Apacz stąpał pewnie, nie potykał się i nie zwalniał. W tym oto chodzie wykonywaliśmy kolejne figury, takie jak wolty, ósemki, serpentyny i inne tego typu esy i floresy. Ogier był spokojny, zdecydowany i posłuszny. Łatwo mi się na nim skręcało, zwłaszcza, że pracujemy razem już dość długi czas.
Po rozgrzewce ruszyliśmy kłusem. Apacz jak zwykle energicznie parł do przodu, jednak jego głowa, szyja i reszta ciała sprawiała wrażenie zupełnie rozluźnionej. Bardzo dobrze. Poklepałam i zaczęłam kręcić standardowe ćwiczenia, zaraz po tym, jak przejechaliśmy dwa pełne kółka. Tu również Apacz wykazywał się wybitną skrętnością i giętkością, więc robiliśmy różne zakręty, a koń za każdym razem się ratował. Najczęściej machał nogami na tyle dziwnie, że wybijało mnie solidnie z siodła i w ogóle było to dziwne doświadczenie, ale koń się ratował i to było najważniejsze. Właściwie o to mi chodziło. Pogimnastykowaliśmy się troszkę, po czym przeszłam do stępa. Apacz poprosił o dłużą wodzę i zaczął nosem wręcz brodzić po ziemi. Wąchał piasek, a nawet przejeżdżał po nim pyskiem i miał go całego umazanego. Poklepałam go po szyi. Apacz poderwał głowę i skulił uszy. Po chwili jednak znowu się rozluźnił i obniżył łepek.
Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy jogiem. Robiło buju-buju i było sweetaśnie, ale nie rozpraszałam się, tylko ćwiczyłam. To znaczy zmuszałam Apacza do kolejnych ćwiczeń, o tak. A dokładnie rzecz biorąc robiliśmy sobie małe ujeżdżonko i co chwilę zmieniałam chód. A to przechodziłam do lope, a to do galopu, a to kłus lub jog. Czasem się zatrzymywaliśmy i z jogu i lope, po czym następowało cofanie się. Apacz robił to z niemiłym machaniem ogonem i rzucaniem łbem, jednak pozostawał posłuszny na tyle, na ile potrafi być koń, który człowiekowi nie ufa. Następne za co się zabieramy, to zaufanie.
Po kilkunastu minutach ćwiczeń – zmian kierunku, wolt, ósemek i serpentyn w każdym chodzie, zatrzymań, cofnięć i ruszeń – puściłam ogiera w pełnym galopie kółko. Zobaczyłam, że mu się podoba, więc wyjechałam z hali i ruszyliśmy przed siebie. Na terenie ośrodka jeszcze stępem, jednak kiedy wjechaliśmy na ścieżkę, która wiedziałam, że nie jest zbyt długa, ale z reguły ciągnie się pod górę, a kończy się zjazdem, podczas którego można się rozstępować, ruszyliśmy galopem. Apacz zerwał się od jednej łydki. Pędziliśmy przed siebie, ogier w ogóle nie zwracał uwagi na otoczenie, nie płoszył się i nie świrował, ale biegł z poświęceniem.
W końcu przestałam widzieć drogę przed nami, więc uznałam, że to już niedługo zjazd. Apacz oddychał głośniej i szybciej, jednak zwolnił niechętnie. Przekłusowałam nim kawałek, po czym zwolniłam do stępa. Oddałam mu zupełnie wodzę i człapaliśmy aż do stajni.
W boksie zdjęłam z konia sprzęt i poczęstowałam cukierkiem. Sprawdziłam, czy nic mu nie utkwiło w kopytach i pożegnałam się.
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|