Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Sayuri Właściciel Stajni
|
Wysłany:
Czw 17:52, 23 Gru 2010 |
|
|
Dołączył: 02 Lut 2010
Posty: 498 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Zapakowałam się do plecaka i dosiadłam mojego dwukołowego rumaka pt. rower. Tak, jestem nienormalna i jeżdżę wszędzie na rowerze. Dzisiaj miałam dotrzeć do „Deandrei” na trening, któregoś z koniowatych. Nie miałam pojęcia jakiego. Wiedziałam, że stadnina ta słynie z koni wyścigowych, ale wątpiłam w to, żebym mogła na którymś z nich pobiegać.
Zmarznięta w końcu dotarłam na parking. Wcisnęłam rowerek pod jakiś daszek i rozcierając zimne dłonie poszłam do stajni, gdzie już na mnie czekał koń i właścicielka.
Spojrzałam w ciemne oczy karej klaczy. Po gwiazdce uznałam, że musi to być Ruffian. No tak…będę miała zaszczyt przejechać się na jednej z bardziej znanych klaczy w rysualu. Już mi się serce rwało do biegu, na samą myśl o treningu. Jednak spojrzałam w co karuska była „ubrana”. Siodło rajdowe, ogłowie też…gdzie ten cały lekki rząd wyścigowca? No co jest? Ja chciałam biegać! Tak…a nie jechać i przedzierać się przez zaspy. No, ale cóż, mus to mus.
Przywitałam się z klaczą i obiecując, że kiedyś wrócimy wyszłyśmy ze stajni. Wskoczyłam zgrabnie na jej grzbiet i zaczęłam ustawiać sobie strzemiona. Nie było to proste zadanie kiedy koń co chwilę robił kilka kroków do przodu albo do tyłu. Jakby już rwała się do jazdy. Kiedy walczyłam z zapinkami ta mi się pchała z zębami do moich ośnieżonych buciorów. Machałam więc stopą i raz dostała lekko po zębach. Nie próbowała więcej jeść moich butów.
Jak się już oporządziłam to dałam jej lekką komendę do ruszenia. Ta ani drgnęła. Mocniejsza łydka. Ani rusz. Zastanawiałam się czy z tym koniem jest wszystko w porządku. Jeszcze raz spróbowałam. Ta wyrwała mi z miejsca galopem. Ściągnęłam mocno wodze, żeby ją przytrzymać. Nie żebym nie chciała zobaczyć jak to jest na niej galopować, no ale bez przesady, najpierw rozgrzewka. Z wielkim trudem udało mi się przejść do stępa. Uspokoiłam trochę kołaczące z zaskoczenia serducho i wyprostowałam się w siodle. Poprawiłam prawą nogę, która wpadła mi w strzemię, ładnie złapałam wodze i w końcu zaczęłam patrzeć na drogę. Szłyśmy małą, wydeptaną w śniegu przez konie dróżką. W okół było biało. Drzewa ślicznie wyglądały pod puszystymi pierzynkami, z zasypanych pastwisk co jakiś czas wystawał jakiś patyk, samotne drzewko, normalnie jak z bajki. Nagle dałam znak do skrętu w prawo. Taa…my inteligenty usiłowałyśmy zawrócić w tym kopnym śniegu. Udało się. Ruff była trochę niezadowolona, że musiała robić koło w tym zimnym puchu, no ale jakieś urozmaicenie przecież musi być. Zebrałam wodze i popędziłam karuskę do kłusa. Najpierw przyspieszyła stępa jakby się bała zakłusować, zarzuciła kilka razy łbem do góry, sprawiała wrażenie, że zaraz wyrwie do galopu, no ale w końcu doszło do niej, że ma zakłusować. Z początku poczułam się jak na tarce. Mój tyłek rozpaczliwie wołał o ratunek, a zęby obstukiwały się nawzajem. Jednak w końcu udało mi się złapać rytm i anglezowałam nawet na dobrą nogę (co u mnie jest rzadkością bo mam problem z rozróżnianiem prawa od lewa). Po jakiś 10 minutach spróbowałam ćwiczebnego. Przyzwyczaiłam się nawet do trzepania i nie było aż tak źle jak myślałam. Po jakimś czasie skręciłyśmy w las. Czułam jak Ruff cały czas jest spięta, tak jakby za chwilę miała wyrwać galopem. Ja też byłam w gotowości żeby jakby jakby co to ją zatrzymać. Przed kopytami przeleciało nam coś czarnego. Mysz? Jakoś mi się wierzyć nie chciało, ale Rufka zatrzymała się przed tym tak ostro i niespodziewanie, że wylądowałam na jej szyi.
- Co jest? – spytałam głaszcząc ją po szyi. Stała i nasłuchiwała, jakby spodziewała się nie wiadomo jakiego drapieżnika. Nagle strzeliła barana. Ot tak, od niczego. Cofnęła się lekko i wierzgnęła. Zachowywała się tak, jakby chciała mnie zrzucić z jej grzbietu. Trzymałam się jednak dzielnie usiłując siedzieć mocno w siodle. Porobiła kilka kółek w tył i się uspokoiła. Przeczekałam chwilę i ruszyłyśmy wolnym stępem przez las. Nudziło mi się strasznie, myślę, że jej też. Wyjechałyśmy na prostą, wydeptaną, szeroką aleję. Zatrzymałam karuskę i spojrzałam przed siebie. Na oko jakieś 500m prostej. Ciekawe co dalej…Zakręt był, ale czy nadal było tak ładnie i w miarę równo? Uśmiechnęłam się do siebie. Będzie co będzie…Nie powinno być lodu, ani ukrytych dziur, a klacz na pewno tę drogę zna.
Zrobiłam półsiad. Zebrałam wodze, nachyliłam się nad szyją Ruff. Wydawało mi się, że ona też myśli to co ja.
- Raz…dwa…TRZY! – mocna łydka i wyrwałyśmy do przodu w szaleńczym galopie. Czułam jakbym leciała. Zimny wiatr wdzierał się do moich oczu. Kuliłam się na grzbiecie klaczy jak tylko mogłam, żeby się zbytnio nie popłakać. Biegłyśmy i biegły, jak gdyby ta krótka droga była torem, a nie kawałkiem prostej. Dałam łydkę. Klacz przyspieszyła i weszłyśmy w zakręt. Kolejna prosta. Skuliłam się jeszcze bardziej. Droga się nam skończyła i wpadłyśmy w głęboki śnieg. Wykłusowałam. Ruff zrobiła obszerne koło i się wywróciła na plecy. Zeskoczyłam w porę w puszysty śnieg i złapałam szybko wodze, żeby nie zaczęła się tarzać. Przecież szkoda siodła. Opornie wstała i otrzepała się. Spojrzała na mnie obrażona.
- No weź przestań – powiedziałam z powrotem wdrapując się na jej grzbiet. Wykierowałam ją w stronę, z której przyszłyśmy. Przegalopowałyśmy znowu aleję i kłusem wróciłyśmy do stadniny.
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|