Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Carrot Pensjonariusz
|
Wysłany:
Nie 10:34, 02 Cze 2013 |
|
|
Dołączył: 02 Paź 2010
Posty: 31 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin
|
Piękny, słoneczny dzień – dlaczego by nie wziąć mojej srokatej kobyłki w odprężający terenik? Na intensywny trening było trochę za gorąco, toteż przejażdżka do lasu wydała mi się najlepszym rozwiązaniem.
Radosnym krokiem weszłam do stajni i od razu zostałam przywitana ze strony Walkirii głośnym rżeniem. Wyjęłam z kieszeni miętowego cukierka i poczęstowałam wielkopolkę, jednocześnie gładząc ją po ganaszu. Na szczęście dziś nie przygotowała mi niespodzianki w postaci błotnej panierki na sierści. Udałam się do siodlarni, po drodze częstując smakołykami inne konie. Kiedy tam dotarłam, przemknęła mi przez myśl idea pojechania na kantarze, ale… cóż, mimo że Walkiria diametralnie zmieniła się przez te kilka lat od kiedy do mnie przyjechała, to wciąż była na tyle szalonym koniem w terenach, że wymagała wędzidła. Tak więc zabrałam z siodlarni skrzynkę ze szczotkami, ogłowie, napierśnik i siodełko z fioletowym czapraczkiem. Wróciłam do srokatej, po czym wyprowadziłam ją z boksu. Wyczyściłam szybko sierść i kopyta, po czym zabrałam się do siodłania. Kiedy była gotowa, poleciałam jeszcze po kask i wyszłyśmy ze stajni. Przed stajnią wsiadłam na kobyłkę i ruszyłyśmy stępem. Kiedy zrobiłyśmy trzy koła na czworoboku, podpięłam popręg i skierowałyśmy się na leśną ścieżkę. Póki co dałam Walkirii maksymalnie wodze, co by sobie mogła wyciągnąć szyjkę. Ta jednak postawiła uszy na sztorc, łeb w górę jak żyrafka i rozglądała się dookoła, mimo że jechałyśmy już tą ścieżką milion razy. Spacerek umilał nam śpiew ptaszków, co było napraaawdę miłe dla ucha.
Po 5 minutach stępa, ściągnęłam odrobinę wodze i lekko przycisnęłam łydki do boków wielkopolki. Jak to ona, automatycznie ruszyła żwawym kłusem. Nie powiem, żeby mi to przeszkadzało, w końcu lepszy koń wrażliwy na łydkę, niźli taki, którego wiecznie trzeba pchać. Kłusowałyśmy sobie dobre kilka minut, po czym wjechałyśmy na ogromną polanę. Koń prychnął, postawił uszy, a ja musiałam przez chwilę przytrzymać ją na pysku. Nasz stały element każdego terenu – przegalopowanie, a nawet przecwałowanie tej polany. Także kiedy z lekka oddałam wodze, kobyła nawet nie potrzebowała sygnału łydką, aby wystrzelić w jednej sekundzie jak z procy. Zarówno Walkiria jak i ja, czerpałyśmy z tego przeogromną przyjemność. Srokata mknęła przez polanę, nie zwracając uwagi na nic. Ja niestety musiałam, bo kiedy dojeżdżałyśmy do końca, potrzebna była interwencja z mojej strony, abyśmy nie wjechały w drzewo. Nie no, zapewne byśmy nie wjechały, w końcu nie mam aż tak szalonego konia, jednakże zawsze wolałam upewnić się, że wyhamujemy, a nie wjedziemy między drzewa i w najgorszym przypadku kobyła pomknie dalej, a mnie zostawi na którejś z gałęzi. Więc kiedy zbliżałyśmy się do drzew, przyhamowałam mojego rumaka, który to z ogromnym oporem zwolnił. Zawróciłyśmy i znów popędziłyśmy przez łąkę. Niestety, pech chciał, aby tuż przed nogami Walkirii przebiegł zając, czy coś podobnego do zająca. Reakcja ze strony konia pode mną była bardzo, bardzo przewidywalna. Gwałtowny hamulec, a później bryk. Gdyby nastąpiło to z normalnego galopu, jak najbardziej bym się utrzymała, jednak w tej sytuacji, kiedy prędkość z którą jechałyśmy była naprawdę spora, cóż… spotkałam się z panią ziemią. Dlatego zawsze, ale to zawsze biorę w tereny kask. Przywykłam do spadania w terenach. Wstałam, otrzepałam się i poszukałam wzrokiem mojego konia, który to przestraszył się małego zająca. Stała na drugiej stronie łąki, skubiąc trawę.
- Zapoprężysz się dziewczyno! – krzyknęłam, szybkim marszem idąc w jej stronę.
Dotarłszy do niej, obejrzałam czy wszystko z nią ok i wsiadłam ponownie. Jako, że pogoda trochę za bardzo wzięła sobie do serca prośby wszystkich aby było ciepło, postanowiłam, że pojedziemy się ochłodzić nad rzekę. Kilka minut swobodnego stępa i znalazłyśmy się na miejscu. Zsiadłam, poluźniłam kobyle popręg i pozwoliłam się napić. Chciałam odrobinę dłużej posiedzieć nad rzeką, jednak niestety krwiożercze bestie, nazywane potocznie komarami oraz gzy totalnie się na nas uwzięły! Ja się zdenerwowałam, Walkiria się zdenerwowała, także uciekłyśmy z tego miejsca jak najszybciej, mimo że było tam bardzo miło jeśli chodzi o temperaturę. Kiedy znalazłyśmy się na ścieżkę, ponownie podpięłam popręg i wspięłam się na grzbiet kobyłki. Wyjęłam z kieszeni bryczesów telefon i zerknęłam na godzinę – 9:23. Wartałoby powoli kierować się w stronę stajni. Tak też zrobiłyśmy. Spokojnym, luźnym kłusem przemierzałyśmy las rojący się od wszelkiego rodzaju owadów, które miały ochotę nas pożreć żywcem. Dlatego na ostatnim prostym odcinku ostatni raz sobie zagalopowałyśmy. Srokata z wielką chęcią ruszyła galopem, nadając dość szybkie tempo. Miejscami zmuszona byłam ją przytrzymywać, w innym wypadku wyrwała by dzikim tempem. Parę minut i widać było już budynki Deandrei. Zwolniłam klaczysko do wolnego kłusa. Chwilę pokłusowałyśmy, a następnie przytrzymałam klacz, co by zwolniła do stępa. Została nam akuratna odległość, aby Walkiria dobrze się rozstępowała. Kiedy dotarłyśmy już przed stajnię, zostawiłam tylko siodło na drzwiach od boksu, ogłowie zmieniłam na kantar i zaprowadziłam klacz na myjkę, ponieważ było znacznie spocona. Schłodziłam jej dokładnie nogi, polałam odrobinę grzbiet i zaprowadziłam na trawkę.
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|