Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Carrot Pensjonariusz
|
Wysłany:
Śro 17:04, 26 Wrz 2012 |
|
|
Dołączył: 02 Paź 2010
Posty: 31 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin
|
Przegryzając kanapkę, podążałam w kierunku stajni. Walkiria przez wakacje miała sporą przerwę, ogółem, trenowałyśmy dość mało, także wartałoby zrobić kobyłce jakiś poważniejszy trening, oraz powoli wdrążać ją w wyższe klasy – tu szczególnie zależy mi na skokach. Kiedy byłam blisko budynku, gdzie stały konie, usłyszałam znajome rżenie. Mimowolnie kąciki moich ust uniosły się ku górze, no bo jak tu się nie uśmiechać, kiedy jesteś witany radosnym rżeniem własnego – i to wrednego koniska.
Kiedy tylko przekroczyłam próg stajni od razu ujrzałam tą, o której mowa. Nastawione uszy, spojrzenie skierowane w moją stronę i kolejne rżenie.
- Hej mała. – zaśmiałam się cicho, kiedy szturchnęła mnie pyskiem w bluzę, przy okazji wypuszczając z chrap ciepłe powietrze.
Można powiedzieć, że w srokatej zaszła spora zmiana, odkąd do mnie przyjechała. Na początku była wrednym, narowistym koniem, którego prawie każdy się bał, zaś dziś – może w tej kwestii jazdy nie zmieniło się wszystko, bo niestety nadal często zdarzają jej się cudowne akcje, to mimo to jestem pewna, że nie ugryzie mnie chamsko w tyłek, czy też nie zostawi śladu podkowy na moim ciele.
Przerywając moje przemyślenia, skierowałam się do siodlarni. Z szafki wyjęłam skrzynkę z całym zestawem do pielęgnacji kobyłki oraz dwa uwiązy, a następnie wróciłam pod boks. Wyprowadziwszy ją, przypięłam jeden i drugi uwiąz, po czym rozpoczęłam czyszczenie. Niestety, jej sierść była w niektórych miejscach pięknie posklejana błotem. Cóż, uroki dreszczów i wypuszczania koni na padok zaraz po nich, gdzie znajduje się piękne błotko!
Po około 10 minutach użerania się z sierścią (uwierzcie mi, to i tak niedużo, w porównaniu do czyszczenia moich poprzednich koni) zabrałam się za kopytka. Te odziwo były całkiem czyściutkie, także prawie nie było z nimi roboty. Rozczesałam jeszcze grzywę i ogon, jak i wyczyściła pyśka.
Kiedy konisko było już czyste, odniosłam skrzynkę, wymieniając ją na siodło, ogłowie i inne duperele. Kiedy minęło kilka minut, Walkiria stała już ubrana w cały swój sprzęt, włączając w to oczojebny fioletowy czaprak + ochraniacze. Szczerze uwielbiałam ją w tym komplecie.
***
Weszłyśmy na parkur, gdzie poustawiane już były przeszkody. Walczi rozglądnęła się dookoła i zaczęła rżeć, niczym napalony ogier. Uśmiechnęłam się na ten widok, a następnie podciągnęłam popręg i wspięłam się na kobyłkę. Kiedy tylko poczuła, że wsiadam, oczywiście ruszyła żwawym stępem do przodu, jakżeby inaczej, przecież jaśni pan koń nie umie postać w miejscu.
Zrobiłyśmy dwa kółka na całkiem wiszącej wodzy, następnie zebrałam wodze, lekko maglując kobyłce w pysku, co by obniżyła łepek. Pierwsza reakcja – standardowo wieszanie się, jednak po chwili ładnie odpuściła. Zrobiłyśmy półwoltę ze zmianą kierunku, następnie dwie wolty w dwie strony. Sprawdziłam jeszcze czy popręg jest wystarczająco podciągnięty i na prostej ścianie zakłusowałyśmy. Muszę przyznać, że bardzo miło mnie zaskoczyła, bo nie ciągnęła do przodu i szła dość rozluźniona. Wykonałyśmy parę wolt, jedną ósemkę, zmiany kierunku przez półwolty. Nie obyło się bez pięknego wysadzenia z zadu, oraz wyskoczenia z czterech nóg, ale .. no cóż, po prostu przywykłam już do tego. Przejechałyśmy sobie drążki w kłusie, raz z lewego, raz z drugiego najazdu. Za pierwszym razem za bardzo nie wyszło, ot, nie byłam wystarczająco skupiona na drągach, jako, że koń rwał się za bardzo do przodu, co zaskutkowało tym, że straciłyśmy równe tempo, a Walkirii prawie poplątały się nogi. Bywa. Zaś następne próby wyszły bardzo ładnie, srokata się starała i naprawdę wzorowo pracowała nóżkami. Porobiłyśmy sobie jeszcze jakieś skrócenia i wydłużenia, gdzie kobyła aż zadziwiała mnie tym, że szła tak okrągło, po czym na chwilę przeszłyśmy do stępa.
Po dwóch minutkach rozluźnienia, dałam kobyłce łydkę do zagalopowania. Nastąpiło to – na co byłam jak najbardziej przygotowana. Wielkie wysadzenie z zadu, a za nim kolejne trzy. I kurcze, zastanawiam się, czy kiedyś to przejdzie temu świrowi.. No ale..
Ogarnęłyśmy się i zrobiłyśmy dwa koła na lewą rękę, z dwoma woltami, po czym zmiana kierunku przez półwoltę, nieudolna lotna i dwa koła na prawą. Czasami wieszała się na wędzidle, jak i za wszelką cenę próbowała przyśpieszyć, ale zła pańcia Carrota nie pozwoliła. Zdarzyło jej się też wypadać zadem, ale podtrzymywałam ją łydką.
Poluźniłam jej odrobinę wodze, przeszłyśmy do stępa, po czym zlustrowałam parkur, ogarniając nasze przeszkody. Wiadomo – na początek były to jakieś minimalne podskoczki aby ją rozgrzać. Więc, zaczynamy. Zebrałam wodze, zrobiłyśmy kółeczko i jedziem na malutkiego krzyżaka 60cm, aczkolwiek z kłusa. Po skoku (który zresztą był błahostką dla nas), przy skręcie na prawo nastąpiła stopa, dębik i wywalenie z czterech. I wzium, Carrota wisi na szyi. Kobyła wywaliła mi zaraz szybkim kłusem, jednak udało mi się przed tym siąść spowrotem w siodło. W oddali usłyszałam śmiech, toteż się odwróciłam chcąc zlustrować niedobrą osobę, która to śmiała ze mnie chichotać!
- Cicho tam! – krzyknęłam na Gniadoszkę, jednak uśmiech sam cisnął mi się na usta. Tak to już bywa z moim przypałowym koniem.
Następnie jechałyśmy na stacjonatę 90cm. Pokazałam jej przeszkodę i jedziem. Chwila i już jesteśmy po drugiej stronie prawie metrowej stacjonaty, kobyła z wielką lekkością pokonała przeszkodę. Poklepałam i skierowałyśmy się na metrowego oksera. Walkiria wzorowo wpasowała się w odległość i przeleciała nad przeszkodą, tak, jak gdyby miała być o 30 cm wyższa. Przy okazji mnie wywaliło z siodła, przez co lądowanie było dość.. chaotyczne, ale zapas był jak należy. Po okserze jedziemy na lewo ze zmianą nogi (ofc. przy zmianie piękny bryczek!) ponownie na 90 cm stacjonatę. Przed przeszkodą musiałam ją przytrzymać na pysku, dodatkowo odskok wyszedł nam ciut za wcześnie, ale Walkiria się na luzie wyratowała. Lądowanie na prawą nogę i jedziemy na prawo, na 115 cm stacjonatę. Tym razem najazd był równy, skrócony, wybicie w dobrym miejscu. Poklepałam kobyłkę po przeszkodzie i przeszłyśmy na chwilę do stępa. Przy okazji poprosiłam stajennego, co by popodwyższał nam niektóre przeszkody. Ostatecznie miałyśmy do przejechania parkur, na poziomie klasy P – N. Walkiria skakała już wcześniej eNkowe przeszkody, jednak były one pojedyncze, nigdy wcześniej nie wplatałyśmy ich do parkuru.
Przeszkody przedstawiały się następująco:
1. Stacjonata 110
2. Triplebarre 90 x 100 x 110
3. Linia – fala 110 – 3 foule – stacjonata 115 cm – 3 foule - okser 110 x 110
4. Stacjonata 120
5. Doublebarre 110 x 120’
6. Szereg – stacjonata 110 – 1 foula – okser 120 x 120
7. Stacjonata 125
Kiedy kobyłka odetchnęła, dałam jej łydki do zagalopowania. Jak to ona zaczęła odstawiać cyrki. Trzy razy pod rząd oddała z zadu, po czym zdenerwowana faktem, iż jest z lekka trzymana na pysku, puściła się galopem po kole.
- Walkiria! – rzuciłam wściekle, kiedy wciąż nie udało mi się jej uspokoić.
Jej uwagę przyciągnęła przechodząca obok Tiara z Hidalgiem, przez co udało mi się ją zatrzymać.
- Szalejesz – zaśmiała się Tiara, przypatrując się nam.
Ja w odpowiedzi jedynie pokiwałam głową. Ruszyłyśmy galopem, tym razem bez jako takiego bryknięcia. Zerknęłam na poustawiane przeszkody, przypominając sobie parkur. Okej, więc pierwsza stacjonata 110cm. Skręciłyśmy w prawo, kierując się na wprost przeszkody. Pokazałam kobyłce stacjonatę i jedziemy. Nieco za szybkie tempo, jednak Walkiria to Walkiria – musi gnać. Mimo odrobinę za wczesnego wybicia, spokojnie skoczyłyśmy na czysto. Klacz prawidłowo wylądowała na lewą nogę, więc obyło się bez zmieniania. Zrobiłyśmy pół koła i mamy tripla. Pilnując odległości, najechałyśmy spokojnym, równym tempem, co zaowocowało bardzo ładnym skokiem. Po triplebarre jedziemy prosto, następnie skręt w prawo ze zmianą nogi, pół koła i czeka na nas linia. Tempo było równe, jednak przed przeszkodą musiałam jej dać mocniejszą łydę, jako, że nie pasowała nam odległość. Klacz posłusznie skoczyła na czysto. Lądujemy, trzy foule i zaraz hop przez stacjonatkę 115 cm. Pięknie oddany, na czysto skok. I ponownie – po stacjo nacie 3 foule i okser 110 x 110. Podtrzymałam ją łydką, i kolejny raz bardzo ładnie skoczyła. Poklepałam ją po łopatce i jedziemy pokonać przeszkodę nieco wyższą niż poprzednie, bowiem z klasy N. Odskok wypadł nam odrobinę za późno, jednak Walczi to Walczi i potrafi się z prawie wszystkiego wyratować. Nagrodziłam ją głosem i wyjeżdżamy pełny łuk na prawo, by zaraz skoczyć doublebarre 110 x 120. Prawidłowe tempo, dobrze wyrobiłyśmy się w najeździe, toteż i skok był dość dobry. Nie obyło się bez naprawdę leciutkiego puknięcia, jednak drąg nie spadł. Kolejną przeszkodą do pokonania był szereg składający się z dwóch przeszkód – stacjonaty 110 i oksera 120 x 120. Można powiedzieć, że trochę się obawiałam jak nam wyjdzie ten okser w szeregu, ale.. trzeba spróbować, najwyżej jej odpuszczę na ten moment. Wyjechałyśmy pół koła bardzo energicznym galopem, po czym skręciłyśmy na szereg. Przytrzymałam ją mocniej łydkami i bezbłędnie pokonałyśmy pierwszą przeszkodę. Lądowanie, jedna fula i okser. Również mocne łydki i klacz wybiła się niesamowicie wysoko. Czując, jak spory może to być skok, mocniej oddałam rękę. Po skoku, dumna z kobyłki, poklepałam ją po łopatce. Została nam jeszcze jedna przeszkoda – 125cm stacjonata. Póki co najwyższa z całego parkuru. Pogalopowałyśmy na lewo, następnie wyjechany łuk na prawo i najazd na stacjonatę. Lekko przytrzymałam ją na pysku, po czym oddała bezbłędny, obszerny skok. Zaraz po lądowaniu poluźniłam jej wodze i mocno poklepałam.
- Bardzo, bardzo dobry koń! – uśmiech sam cisnął mi się na usta.
Przegalopowałyśmy jeszcze kółeczko na luźniutkiej wodzy, a następnie poluźniłam o dziurkę popręg i dobrze ją rozstępowałam.
Kiedy ochłonęła, zsiadłam, zawinęłam strzemiona i poszłyśmy do stajni. Od środka rozpierała mnie duma, że mam tak zdolnego konia. Może czasami trochę zbyt szalonego, ale.. w końcu gdyby wszystkie moje konie były wzorowo grzeczne i spokojne, życie byłoby nudne, ot co!
Postawiłam Walkisię na korytarzu, po czym rozsiodłałam. Robiło się już dość zimno, więc wytarłam jej spoconą sierść słomą i zarzuciłam na nią derkę. Wyczyściłam dodatkowo jej kopyta.
- Byłaś dzisiaj wspaniała! – rzekłam, przytulając się do ciepłej, mięciutkiej szyi, a następnie po ochach i achach, odprowadziłam ją jeszcze na chwilę na pastwisko. Oczywiście, nie obyło się bez nagrody głównej – marchewek.
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|