Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
1.01.11 - Spłoch i mordowanie Deica

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Ruffian's Pride [*] / Treningi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sayuri
Właściciel Stajni
PostWysłany: Sob 23:00, 01 Sty 2011 Powrót do góry


Dołączył: 02 Lut 2010

Posty: 498
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Po Czareckim uznałam że czas na hardkor i poszłam po Ruffe. Przygotowałam sobie sprzęt pod boksem Złośliwej i poszłam po nią na padok w jednej dłoni trzymając ogłowie a w drugiej bata. Po kilkunastu minutach biegania w końcu złapałam Karuskę - świruskę i zaciągnęłam do stajni. Po zażartej walce o (moje) życie w końcu jakoś ją osiodłałam. Zamiast wędzidła wzięłam jednak Czarkowy munsztuk skokowy mając nikłą nadzieję że chociaż trochę mi to pomoże. Ubezpieczona w kask i kamizelkę wsiadłam na Rufusa i wyjechałam przed stajnię. Kara namiętnie i nerwowo przygryzała wędzidło kręcąc się w miejscu gdy ja dopinałam popręg.
- Jedziesz w teren? - usłyszałam Deica. Popatrzyłam na nią.
- Jasne, a co? - zapytałam patrząc na Zenyattę w skokowym sprzęcie.
- Właśnie wybierałam się na kondycyjny, może pojedziemy razem?
- Pogibało cię? - zrobiłam duże oczy - Zycie chcesz stracić? - wskazałam na Ruffę.
- Jakoś się utrzymam - Dei zaśmiała się lekko gładząc ten swój skarogniady czołg po szyi. Zenia już odstawiała swój rytualny taniec co tylko jeszcze bardziej irytowało Ruffę.
- No dobra, rób co chcesz ale ja nie będę cię z drzewa zdrapywać - powiedziałam wzruszając lekko ramionami ale uśmiechnęłam się. Teren we dwójkę zawsze był przyjemniejszy od samotnego wypadu. Po podciągnięciu popręgów ruszyłyśmy więc stępem przez bramę Deandrei a następnie w kierunku pól. Musiałam cały czas mocno przytrzymywać Ruffę która notorycznie chowała się za lub pod wędzidło, ze skrajności w skrajność. Dość długi kawałek jechałyśmy stępem dla rozgrzewki nim pozwoliłyśmy klaczom na kłus. Rufka notorycznie usiłowała wyrwać za to Zenia nic sobie z tego nie robiła, w sumie jej styl polegał na trzymaniu się z tyłu. W końcu wjechałyśmy na jedno z pól gdzie były dość wysokie zaspy. Wiedziałyśmy ze tam jest ściernisko więc nie miałyśmy obaw przed wściekłym farmerem. Praca w głębokim śniegu w intensywnym kłusie dała kobyłom nieco popalić. Ruff ze swoją nieco gorszą kondycją zdążyła się spocić. Zen oddychała głośniej. Zdecydowałyśmy więc ze wyjedziemy ze śniegu i pojedziemy dróżką koło lasu, zrobimy koło i wrócimy do stajni. Chwila stępa dla odsapnięcia zarówno dla nas jak i koni i znów kłus. Dojechałyśmy już prawie do ściany lasu gdzie od drogi którą jechałyśmy odchodziła dróżka do Dean gdy ktoś niedaleko strzelił petardą. Ruff chyba skojarzyła to ze strzałem do startu by wierzgnęła i ruszyła z kopyta. Słyszałam że Zenia leci za mną. Zdążyłam się obejrzeć czy Deiec także leci. Leciała. Gdy popatrzyłam na drogę przed nami poczułam jak serce mi zamarło. Na drodze leżał zwalony pniak na wysokości około metra. Próbowałam wszystkiego by zatrzymać kobyłę ale ta ani myślała. Zostało mi tylko złapać się grzywy. Ruff odbiła się mocno i nie przyhaczyła o pniak. Zdołałam wykorzystać moment i przy lądowaniu ściągnęłam mocno wodze. Ruff schowała się za wędzidło i pobiegła tak parę ful w galopie nim zastosowała swój ulubiony numer i przewaliła się ze mną do tyłu przez grzbiet. W momencie gdy ja zeskakiwałam z klaczy usłyszałam jedno głośne „Zen! (panna lekkich obyczajów)” i głośny łomot. Przytrzymałam Ruffę gdy ta stanęła na nogi i popatrzyłam w stronę pniaka. Dei leżała na śniegu a Zen stała przed pniem patrząc wielkimi oczami na swoją właścicielkę jakby kompletnie nie wiedziała jak ten pień „zjeść”. Podeszłam do Deica trzymając Diablicę za wodze.
- Nic ci nie jest?
- Prócz tego ze rozwaliłam kask i cholernie boli mnie ręka to chyba wszystko dobrze… - wymamrotała
- Wzywać karetkę? - nie byłam przekonana do tego „wszystko dobrze”
- Daj spokój… chyba dam radę…
- Jasne, siedź chwile a potem pójdziemy do stajni
- Ehe…
Siedziałam więc z Deicem czekając aż nieco odzyska koloryt, przy okazji sprawdziłam czy Kara nie zrobiła sobie nic przez to lądowanie na plecach. Gdy Rysualka czułą się na siłach pomogłam jej władować się na tego boigniadegoczołga, sama wolałam prowadzić Ruffe w ręku. Tak dotarłyśmy do stajni. Dei jednak nie była w stanie rozsiodłać Zeni. Zawołałam Arryjca i Gniadą by zajęły się kopytnymi a sama skoczyłam po klucze do samochodu i zabrałam Deikową do szpitala…


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Ruffian's Pride [*] / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare