Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Skrzydlata Pensjonariusz
|
Wysłany:
Nie 13:00, 10 Cze 2012 |
|
|
Dołączył: 27 Cze 2010
Posty: 152 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Kolejny trening z Zen. Dzisiaj miało się dziać. Bo skoro klaczka jest przygotowana podstawowo i nawet ktoś na nią wsiadał, to nie będzie problemu z przyjęciem kogoś innego. Tym samym dnia dzisiejszego postanowiłam się zabić na koniu bądź pod nim, między kopytami.
Klacz była oczywiście źle do mnie nastawiona, tym bardziej, jak wyprowadziłam ją i poprowadziłam do naszej mega belki, na której wisiało lekkie wyścigowe siodełko.
- Młoda, serio ci się to dzisiaj spodoba. Zapewniam. – szarpnęłam ją mocniej, gdy spróbowała mi się wyrwać.
W odpowiedzi lekceważąco prychnęła, jakby mi nie wierzyła.
Wyczyściłam ją stosując metodę z dnia poprzedniego – ustawiania je w jednym miejscu po większym poruszeniu. Znowu się znudziła, tym razem szybciej i zaczęła gryźć ze złością belkę, która nie poddawała się jej zabiegom zbytnio.
Osiodłaną podprowadziłam do schodków, przy których czekała Sayu. Miała ja przytrzymać.
- Połamania. – życzyła, gdy skierowałyśmy się prosto w bramę do wyjazdu na tor. Nie wiedziała jednak, że klacz dzisiaj tor zobaczy tylko z daleka.
Po samym wyjeździe skręciłyśmy w wąską, piaszczystą ścieżkę. Klacz była zdezorientowana i zdziwiona, nie bardzo wiedziała o co mi chodzi, jednak łydka pobudziła ją do pójścia na przód.
Stępowałyśmy przed siebie długo, aż dojechałyśmy do długiej prostej, może z delikatnymi zakrętami drogi, na której to wszystko miało się zacząć. Ogółem wynalazłam tę ścieżkę na mapach, kiedy chciałam znaleźć jakieś fajne miejsce na teren. Dla Zen idealna.
Zaczęłyśmy kłusować. Zen szła szybko, musiałam ja silnie przytrzymywać, aby jeszcze nie poszła w galop. Pozwoliłam jej to zrobić dopiero, gdy przetruchtała jakieś 600m.
To, co się stało w tamtej chwili, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Na wyścigowym koniu jeździłam ostatnio dość dawno, a przez ten czas jeździłam tylko i wyłącznie na koniach ujeżdżeniowo-skokowych, co jakiś czas wtapiając w to western. Tak więc wystrzał, jak z procy, na koniu, który wzrostem dorównywał najwyższym ludziom, jakich znałam, był jak kubeł zimnej wody wylany człowiekowi śpiącemu na głowę. W jednej chwili przywarłam do końskiej szyi, aby się utrzymać w krótkich strzemionach.
Zen natomiast była wniebowzięta. Ruszyła z kopyta z radością i gnała przed siebie, tylko kopyta stukotały po piasku. Szła do przodu jak szalona, niczym pocisk. Cieszyło mnie to, że jest rozluźniona, gdyż nie napisała szyi, czułam to pod rękami do niej przytulonymi. Biegła jak wiaterek, a mnie aż świszczało w uszach. Szła bestia prosto przed siebie, a jak droga nie co skręcała dalej się nią kierowała, ja nie byłam jej potrzebna.
Biegłyśmy długo, nawet powiedziałabym bardzo długo. Ale klacz miała w sobie pokłady nieograniczonej energii i szła niewzruszona, nawet, gdy zaczęła się pocić.
Zwolniła dopiero, gdy na jej ciele pojawiła się woda, a wokół wodzy piana. Ale była z siebie dumna. Czułam to w jej kroku. Nie byłą już niepewna, spięta i naładowana. Była spokojna, opanowana, jednak nie pozwalała sobie w kaszę dmuchać.
Zwolniłam ją do kłusa, w którym trącała nogami piasek, zmęczona już. Dojechałyśmy daleko, teraz trzeba wrócić do stajni.
Rozkłusowywałam ją długo i porządnie, aby nie miała zbyt wielkich zakwasów następnego dnia. Poklepałam ją nawet po szyi, czego zaraz pożałowałam, gdyż klacz była wybitnie mokra jeszcze.
Przeszłyśmy do stępa jakieś dobre ponad pół kilometra od stajni. Klaczka wyciągnęła sobie szyję i człapała, dosyć szybko jednakowoż. Poklepałam ją kolejny raz, dzięki czemu poczułam, że jej mięśnie są luźne, a klacz zrelaksowana. Chyba tego potrzebowała. Przy okazji wytrzymałości się trochę nabawiła.
Po wejściu na teren stajni pojawiła się Sayu.
- Widzę, że obie zmęczone. – powiedziała spoglądając na klacz i moją zakurzoną twarz.
- Tak, ale to był dobry trening.
- Nikt was nie widział na torze.
- Bo na nim nie byłyśmy.
Wzięłam wodze do ręki i zaprowadziłam klacz na biegalnię. Tam ją rozsiodłałam i zostawiłam samą. Spragniona dopadła wody, ale przymknęłam nie co kurek, aby nie nachlała się od razu niewiadomo jakich ilości i dostała kolki. Powoli sobie siorbała to, co jej spłynęło.
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|