Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ev Pensjonariusz
|
Wysłany:
Czw 8:23, 14 Kwi 2011 |
|
|
Dołączył: 07 Mar 2011
Posty: 70 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
koń: Sonador
pogoda: nieciekawa, kropi
miejsce: tor Deandrei
cel: przygotowanie do Royal, nowy rodzaj startu
rezultat: czas: 2:35.80
Przyszłam do stajni owinięta w starą kurtkę dżokejską. Przechodząc przez dziedziniec spojrzałam z niepokojem na czarne niebo. Trening zapowiadał się wspaniały i w zasadzie nie miałam ochoty na czyszczenie Sońki wiedząc, że po jeździe będę miała duzo więcej roboty.
Zanim poszłam do siodlarni oczywiście zajrzałam do koniowatych. Każdego pogłaskałam po chrapkach. Zostałam zmuszona do dania cukierka Zenyacie, bo to bydle potrafiło się już tak naciągnąć, że bez problemu dosięgało do mojej kieszeni i usiłowało ją pożreć w całości. Z drugiej strony wychylił się rudy łeb odpędzający jakoś Zenkę, ale tym sposobem sama się przyczepiała do moich cukierków. Zrobiłam kilka kroków do tyłu i spojrzałam na te niezadowolone miny klaczy. Najwidoczniej, w porównaniu do mnie, świetnie się bawiły.
- o nie, teraz nie jemy tylko idziemy biegać – rzuciłam komendę kiedy otwierałam bramkę boksu Sonador.
Klacz spojrzała na mnie zadowolona i odsunęła się pod ścianę robiąc mi tym samym miejsce w boksie. Pogłaskałam ją po szyi i ogółem trochę friendly poćwiczyłyśmy, bo coś mi tego brakowało. Potem tradycyjne rozciąganie. Dzisiaj miałam znowu kawałki marchewki, co raczej nie podobało się rudej. Za każdym razem patrzyła na mnie takim wzrokiem jakby chciała powiedzieć: „A gdzie moje bananowe cuksy?” Zaśmiałam się tylko i założyłam po jakiś dziesięciu minutach jej kantar na łepetynę. Otworzyłam kopniakiem bramkę boksu i wyprowadziłam na zewnątrz paszczaka. Miałam nadzieję, że dzisiaj będę mogła w spokoju wyszczotkować ją na myjce. Tak też było. O tak wczesnej porze widocznie nikomu nie chce się brać szczotek do łapek i męczyć się przy pozbywaniu się zaklejek i tym podobnych.
Uwiązałam rudą na jednym uwiązie, żeby mi przypadkiem gdzieś nie poszła i zaczęłam czyszczenie. Poszło mi sprawnie. Narzekałam jedynie na te cholerne zaklejki, które uwielbiały trzymać się rudego zadu. Rozczesałam pożądnie grzywę, ogon zaplotłam do połowy w warkocz i pomaszerowałam do siodlarni po sprzęcior. Dzisiaj pojedziemy z trochę większym obciążeniem niż ostatnimi czasy i do tego wytargałam trochę cieplejszy czaprak. Miałam nadzieję, że na torze mają przygotowaną moją derkę, bo jakby ją zgubili to bym chyba wszystkich utopiła w pierwszej napotkanej kałuży.
Wędziło przyjęła jak zawsze bez zbędnych buntów. Jeszcze tylko ułożyłam piramidkę na jej grzbiecie i zaczęłam dopinać popręg. Za wszelką cenę usiłowała mnie ugryźć ale się nie dałam – obiła się tylko zębami o mój kościsty łokieć. Zawinęłam jej owijki na przednich nogach, bo strasznie bałam się o to, że przed zawodami zrobi sobie coś na treningu przez to głupie ciągłe potykanie się. Wyprowadziłam ją w końcu ze stajni i zaczęłam maszerować naokoło dziedzińca. Miało to za zadanie dać mi możliwość sprawdzenia czy nie kuleje itp. A przy okazji Sonador chodziła jak na prezentacji przed wyścigiem. Kiedy postawiłam ją przy schodkach nie była zbytnio zadowolona i za wszelką cenę chciała sobie podreptać niewiadomo gdzie wcale na mnie nie czekając.
Udało mi się jednak wdrapać na jej grzbiet, złapać w miarę porządnie wodze i już po chwili szłyśmy spokojnym stępem w kierunku bramy. W tym czasie zaczęłam się rozgrzewać. Machanie łapskami, skłony na jedną i na drugą, młynki i inne pierdoły tego typu. Na tor oczywiście wjechałam siedząc tyłem do kierunku jazdy i jakoś tam złapałam jedną ręką wodze, żeby przytrzymać klacz i po chwili się obruciłam jak na jeźdźca przystało.
Rozgrzewka tradycyjnie odbyła się na torze piaszczym potem miałam zamiar zjechać na trawkę. Popędziłam klacz do kłusa. Nie zwróciłam uwagi na jej bunty i po prostu nie pozwalałam wyrwać do galopu. Przez pół okrążenia tak się z nią szarpałam aż w końcu szła nerwowym kentrem. Przeszłam znowu do stępa i wcisnęłam nogi w strzemiona. Ruda mocno rzucała łbem, usiłowała stanąć dęba, jednak położyłam jej się na szyi i odpuściła. Sprawdziłam jeszcze czy wszystko w porządku z moimi strzemionami i ruszyłam kłusem. Po jakiś dwustu metrach oddałam częściowo wodze i pozwoliłam rudej ruszyć galopem. Pilnowałam jednak, żeby mi się zbytnio nie rozpędziła. Za 3 dni zawody i jak pójdzie zmęczona to będzie lipa. Owszem, rozumiem, że na zmęczeniu chodzi lepiej, ale tylko wtedy kiedy zmęczy się tuż przed biegiem a nie dzień przed.
Ćwiczyłyśmy lotne zmiany nogi na zakrętach, szło jej coraz lepiej. Na prostej pozwoliłam jej się rozciągnąć. Teraz przeszłyśmy do zrzucania na boki. Ale specjalnego zrzucania, a nie, bo tak chciały biedronki.
W końcu ją zwolniłam, poklepałam po szyi i kłusem przejechałam na trawiasty.
Dzisiaj start inaczej niż zwykle. Ani z bramek, bo to już mamy opanowane niemalże do perfekcji, ani z lini bo to już się robiło nudne. Chciałam spróbować startu z rozbiegu (tak wiem, że to głupio brzmi).
Ruda szła cały czas nerwowym kentrem, lekko caplując. Kiedy dojechałyśmy do słupka, dałam mocną łydkę i stanęłam w strzemionach, kuląc się przy okazji nad jej szyją. Od razu ruszyła galopem. Kiedy zorientowała się, że jej nie przytrzymuję zaczęła przyspieszać. Nie myślałam o niczym. Nawet o tym, czy taki start będzie wystarczający, żeby na torze dogonić Rachelę. Był tylko tor, klacz i ja. No może jeszcze te chmury, z których zaczął kropić deszcz, ale to można pominąć.
Weszłyśmy w zakręt. Oczywiście Sońka odruchowo zwolniła i poprosiłam ją o zmianę nogi. Spokojnie. Przechyliło nas trochę, ale już zaczęłyśmy wychodzić na prostą. W połowie dystansu trochę ją przytrzymałam. Nie lubiłam sytuacji, kiedy męczyła mi się pod koniec wyścigu, bo zbyt długo jechała na pełnym gazie. Kolejny zakręt, kolejna zmiana nogi. O dziwo, nie potknęła się. Wyszłyśmy na prostą. Teraz pozwoliłam jej nabrać prędkości, jednak przed ostatnim zakrętem znowu ją skróciłam, czkając na finisz. Lekko mną zarzuciło, co było oznaką, że podczas zmieniania nóg, klacz oczywiście rypła o siebie kopytami. Jednak nie straciłyśmy równowagi i na prostą weszłyśmy już dobrze rozpędzone. Włączyłam lekki posył i jeszcze bardziej skuliłam się na grzbiecie klaczy. Coś tam do niej wrzeszczałam. Do celownika zostało 300m…200…rozciągnęłyśmy się jak długie. Sonador młóciła kopytami ziemię i wydłużała krok, żeby jak najmniej się zmęczyć. W końcu wpadłyśmy na celownik.
Zwalnianie zajęło nam kolejne pół okrążenia, po czym przeszłam do kłusa. Jednak nie spodobało się to paszczakowi i jak na złość zaczęła sobie stępować. Poklapałam ją po szyi. Dobrze się spisała, chociaż wiem, że nie był to szczyt jej możliwości. Ot, taka sobie przebieżka. Ale miałam nadzieję, że na Royal da z siebie wszystko i nie przybiegnie na szarym końcu.
Ktoś z obsługi zarzucił klaczy derke na zad i po pięciu minutach leniwego stępowania zaczęłam wracać do Dean. Przecież i tak będę wracała stępem.
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|