Dołączył: 27 Cze 2010
Posty: 152 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Kolejny dzień nieprzerwanego treningu z Zen, co by kobyłka nabrała rozpędu i na dobre wcieliła się w szeregi czołowych wyścigowców.
Oczywiście walka przy czyszczeniu nadal nią pozostawała, w tym czasie belka już trochę straciła na wielkości, nieco poobgryzana przez Zen, która chętnie to robiła i dzięki czemu stała w miarę spokojnie. Dzisiaj jednak postanowiła wybitnie się nad nią znęcać, nade mną również – podgryzała i ciągle próbowała kopać. Ledwo jej kopyta wyczyściłam.
Po osiodłaniu Sayu ją przytrzymała, a ja wsiadłam. Zen machała głową i podskakiwała, caplowała i tym inne podobne rzeczy. No odbiło dokumentnie.
Pojechałyśmy na tor, gdzie akurat trenował Suniszcz i druga kobyła po Zence, Zanza czy jak jej tam. W każdym razie, kiedy Zen je zobaczyła, to myślałam, że ze skóry wyskoczy. No nienormalna jakaś.
Uznałam, że jest wystarczająco wyhasana, żeby zacząć kłusować. Ruszyłam wyciągniętym kłusem, w którym ręce sobie zdzierałam, żeby kobył nie ruszył galopem. Po jednym okrążeniu na moich palcach pojawiły się bąble, które poczęły pękać. Zen nic sobie z tego nie robiła i dalej parła na przód. Szalona to ona dzisiaj była.
Kolejny krok to zagalopowania. Bałam się jak nigdy. Zagalopowałam mały kawałek, po którym szybko przeszłam do kłusa. Zen szarpnęła wodzą pozbawiając mnie kawałka skóry dłoni. Dalej było tylko gorzej. Uznałam, że trzeba startu z bramki. Pojechałyśmy do niej, Sayu nas wprowadziła. Co ciekawe klacz całkiem chętnie dzisiaj do niej wlazła. Przygotowałam się do startu i... nawet nie dałam jej bata, a ta wystrzeliła, kiedy tylko otworzyła się bramka. I to nie byle jak wystrzeliła. Ruszyła szalonym pędem, prosto przed siebie. Zastanawiałam się, co dodało jej takiego motorka w tyłku. Odpowiedź zobaczyłam spoglądając półprzymkniętymi z powodu powiewu wiatru oczami. Przed nami huśtały się dwa angielskie ogonki – Suna i Zanzy. Zen, jak je zobaczyła to jej się zbytnia ambitność włączyła i wyleciała jak z procy, chcąc ich dogonić. Oni jednak również już galopowali i był to wyczyn dla konia początkującego, zaczynającego trening.
Pewnie się zastanawiacie dlaczego jej nie zatrzymywałam, w końcu to ja tutaj prowadziłam trening. No to odpowiadam: owszem, starałam się cały czas, zapierałam się w strzemionach, nawet próbowałam przysiadać na tyłku, targałam wodzami, wszystko po prostu. I zostałam kompletnie olana. Zen coraz mocniej wyrywała sobie wodze i parła na przód. W tym wypadku uznałam, że jak się bawić, to się bawić – przyłożyłam jej bata, po czym klacz wystrzeliła jeszcze bardziej, o ile to możliwe. Wtuliłam się w jej szyję i tylko pilnowałam, aby w nic nie wjechać i cały czas gonić klacz.
W szalonym tempie wykonałyśmy całe dwa okrążenia – wyobrażacie sobie? Dopiero po dwóch kółkach Zen zaczęła tracić siły i postanowiła zacząć na mnie reagować (w między czasie wyprzedziliśmy Suna i Zanze, które leciały sobie spokojnym galopem i ani im się śniło ruszać za nami). Tak więc dopiero po utracie sił koń zaczął mnie respektować – była mokra, rozgrzana, więc nie mogło się to tak skończyć. Przeszłyśmy do kłusa i poszłyśmy na wytrzymałość trzy kółka. Zen straciła resztkę energii, już przy ostatnim kole musiałam ją wspomagać cmokaniem, co by nie przeszła do stępa.
Ostatnią rzeczą, którą zrobiłyśmy, było spokojne ruszenie galopem z bramki, po którym Zen już chyba nawet poprosiła o koniec. Pozwoliłam jej przejść do stępa po połowie kółka kłusa.
Klacz człapała noga za nogą, zmachana, wyczerpana, zupełnie mokra. Dodatkowo temperatura jej nie odpowiadała w tej chwil, gdyż było duszno, przed burzą. Dlatego też schnięcie też nie szło za dobrze, ale w końcu się doczekałam. W tym czasie Zen kilka razy próbowała mnie ściągnąć do wyjścia, jednak nie pozwoliłam jej na to, mając nogi zwieszone przy jej bokach.
Na zmęczonym koniu doczłapałam się do stajni, gdzie zdjęłam siodło i ogłowie, założyłam kantar i poszłam z klaczą na myjkę. Przechodząc od nóg do szyi, delikatnym strumieniem zmieniałam wodę ciepłą na letnią i chłodną, ale nie zimną. Zen przyjęła to z wdzięcznością. Zostawiłam ją w takim stanie na biegalni, żeby chociaż trochę jej ulżyło po takim wyczynie.
Sprawdziłam oczywiście nogi przed wypuszczeniem i wszystko było ok.
Post został pochwalony 0 razy |