Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lena Pensjonariusz
|
Wysłany:
Nie 14:45, 24 Cze 2012 |
|
|
Dołączył: 22 Cze 2012
Posty: 10 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Blacky:
Dzisiaj słoneczny, majowy dzień, więc zdecydowałam się na odwiedziny w Stajni Centralnej. Słyszałam, że niedawno doszły do nas nowe konie, więc podreptałam do stajni, aby się rozejrzeć. Chciałam wziąć kogoś na trening, ale ponieważ są w trakcie rekonwalescencji, zostanę przy zwykłych odwiedzinach. Zajrzałam do pierwszego boksu i zobaczyłam wysoką, karą klacz z uroczą odmianą na pysku. Przerwała wcinanie siana, postawiła uszy i podeszła do drzwi. Pogłaskałam ją po chrapach, a ta parsknęła głośno, przy okazji zostawiając na mnie warstwę.. czegoś obrzydliwego. Zaśmiałam się i weszłam do boksu, powoli i spokojnie, patrząc jak kobyłka zareaguje. Była przyjazna i ciekawska, więc założyłam jej kantar, przypięłam uwiąz i wyprowadziłam ze stajni. Któryś z koni obok zaczął rżeć widząc, że Rita się oddala, ale ona go zignorowała. Kiedy tak ruszyłyśmy stępem w kierunku łąki, ja wciąż czujna, bo jednak nie znam konia i nie wiem jak się zachowa, delikatnie gładziłam ją dłonią po szyi. Rita rozglądała się z ciekawością i rozwierała szeroko chrapy, chłonąc nowe zapachy. Dzień był upalny, ale przyjemny, więc uznałam, że za chwilę spróbuję ją wykąpać. Przystanęłyśmy na świeżej, zielonej trawce i pozwoliłam klaczy zająć się jedzeniem. Stałyśmy tak jakiś czas - ona zajęta wyszukiwaniem smacznych kąsków, ja obserwowaniem jej. W oddali zobaczyłam Dejda, pomachałam jej.
- Hej, Deju, wiesz, czy ta kara nie boi się wody?
- Nie mam pojęcia! - dziewczyna wzruszyła ramionami i wyszczerzyła zęby. - Jeśli chcesz sprawdzić.. Powodzenia!
Zaśmiałam się, a w tym czasie Rita, tak wciągnięta w jedzenie trawy, prawie by mnie nadepnęła. W ostatniej chwili odsunęłam stopę i zesztywniałam. Trochę osłupiała, oderwałam ją od tego zajmujące zajęcia i poszłam na myjkę. Klacz szła z ciekawością, bez strachu, wciąż chłonąc zapachy. Poklepałam ją, odkręciłam lekko wodę i ustawiłam węża tak, zeby leciała tylko chłodna mgiełka. Rita widocznie była przyzwyczajana do kąpieli wcześniej, bo stała zrelaksowana, spokojna, może nawet troszkę znudzona, kiedy ja chłodziłam jej ciało. Nogi, klatka, szyja, potem cały grzbiet i zad. Łeb zostawiłam w spokoju, bo wiem, że konie za tym raczej nie przepadają, a nie chcę, żeby się zniechęcała. Poklepałam i wyciągnęłam z kieszeni wielką marchewkę, której nawet nie musiała gryźć dwa razy, tylko od razu wsunęła go pyska w całości. Pokręciłam głową z uśmiechem i wyprowadziłam klacz z myjki, poszłam jeszcze na minutkę na trawę, a potem wypuściłam na padok, bo widziałam, że akurat inne dziewczyny puszczały resztę. Patrzyłam, jak oddala się kłusem w kierunku nowych, czterokopytnych przyjaciół i pomyślałam, że będzie z niej wspaniała towarzyszka.
Blacky
Dziś już nie było tak pięknie i słonecznie, niebo było delikatnie zachmurzone, ale i tak zdecydowałam się wziąć Ritę na krótki spacer, zanim się rozpada. Nie było duchoty, powietrze rześkie i przyjemne. Kiedy zajrzałam do boksu, Rita stała tyłem do drzwi i spokojnie skubała siano. Zacmokałam, a ta odwróciła się i podeszła sprawdzić, czy aby nie mam czegoś smacznego. Pokręciłam głową i weszłam do środka z kantarem przewieszonym przez przedramię. Pogłaskałam ją po szyi, ona wąchała mi kieszenie bluzy, a ja w tym czasie zarzuciłam jej na łeb kantar. Otrząsnęła się, a ja dostałam po twarzy rozwianą grzywą. Przypięłam uwiąz i wyprowadziłam przed boks. Chwyciłam szczotki i zabrałam się za czyszczenie, bo po dzisiejszej nocy karuska prezentowała się raczej marnie - posklejana sierść, ogon w strąkach, warstwa brudnej słomy w kopytach. Najpierw usunęłam zlepki i kurz wilgotnymi chusteczkami, potem dokładnie rozczesałam grzywę i ogon. Przy grzywce trochę się denerwowała, machała łbem, więc ją uspokajałam i starałam się czesać jak najdelikatniej się dało. Potem ostrożnie brałam kopyta, ale nie było z nimi żadnego problemu. W jednym z tylnych był kamień, więc kobyłka się troszkę poruszyła przy wyjmowaniu, ale wyraźnie jej ulżyło, kiedy odłożyłam czyste kopyto. Poklepałam, dałam smaczka i wyprowadziłam na uwiązie na pobliską trawę, zieloną i świeżą. Od razu przestała istnieć dla Rity, była tak zaabsorbowana jedzeniem. Ja stałam obok, gładziłam ją dłonią po ciele. Była zrelaksowana, chociaż lekko się wzdrygnęła, kiedy dotknęłam ją w okolicy popręgu. Zajrzałam. Uups, miała tam lekką "gulkę", wybrzuszenie. Wyglądało albo na niewielkie zapoprężenie, albo na ugryzienie owada, ale nikt na niej w ostatnim czasie nie jeździć, więc raczej to drugie. Jeszcze chwilę postałyśmy na trawie, ale zaczęło się robić chłodno, więc zbierałam się w stronę stajni, ale bardzo powoli, bo nie miałam serca pozbawiać klaczy takiej przyjemności. W końcu spojrzałam na zegarek i zobaczyłam, że od wyjścia ze stajni minęło 20 minut, więc pociągnęłam lekko za uwiąz, podciągając łeb karej w górę, po czym skierowałam się do boksu. Niechętnie, ale posłusznie poszła za mną. Kiedy ją odstawiłam poszłam zmoczyć gąbkę, którą na wszelki wypadek przetarłam w okolicy popręgu - a nuż pomoże. Potem wrzuciłam jej marchewkę do żłobu i wyszłam na dwór.
Blacky:
Dzisiaj paskudna pogoda, ale przyjechałam do Centralnej, aby pobyć chwilę z moją nową podopieczną. Właściwie oficjalnie nią nie jest, ale jakoś czuję się za nią odpowiedzialna, od razu się dogadałyśmy. Dowiedziałam się też, że inna Rysualka jest nią zainteresowana i wczoraj także złożyła jej wizytę. Cóż, lepiej dla niej - koń, który został porzucony, potrzebuje dużo więcej miłości i czułości ze strony człowieka, aby się odnaleźć. Usłyszałam tylko coś, co mnie zdziwiło - podobno Rita okazywała agresję, niechęć, czego ja sama nie zauważyłam u niej w ciągu ostatnich dwóch dni, kiedy spędziłam z nią trochę czasu. W końcu nie był to koń brutalnie traktowany, po prostu zaniedbany. No nic. Przez ryzyko deszczu konie nie stały na pastwiskach, tylko "kisiły się" w boksach - akurat zrozumiałe. Weszłam do stajni, gdzie było podejrzanie cicho. Zajrzałam do boksu karej, która stała tyłem do drzwi boksu, z lewą tylną ugiętą, z opuszczonym łbem i uszami zwisającymi po bokach. Otworzyłam i stanęłam w progu, jednak kobyłka nie zaszczyciła mnie nawet spojrzeniem. Zacmokałam, a ona leniwie obróciła łeb i rzuciłam okiem. Uśmiechnęłam się i rzuciłam rześkie "dalej", więc powoli zaczęła się obracać. Podeszłam, a ona minimalnie skuliła uszy.
- Hej, maleńka, pamiętasz mnie? - zaczęłam ją delikatnie, nienachalnie gładzić otwartą dłonią po szyi i łopatce. Ta oscentacyjnie się odwróciła, a kiedy ja pogrzebałam w kieszeni, po prostu żeby zająć czymś drugą rękę, od razu zainteresowanie wróciło + mina pt.: "masz coś smacznego?". Zaśmiałam się i pogłaskałam ją po głowie, ale nie była tym wybitnie zachwycona, więc zabrałam rękę i podrapałam ją w okolicach uszu. Oj, tu już lepiej! Zaczęła machać łbem, dopasowując swoje ruchy tak, żeby się najlepiej pomiziać. Uwielbiam, jak konie tak robią, więc momentalnie poczułam na nowo symptię do tej biednej kobyłki, która dzisiaj nie wydawała się specjalnie przyjaźnie nastawiona. Wyszłam przed boks po kantar, a kiedy wróciłam, Rita stała już przy wyjściu. Łagodnymi ruchami zarzuciłam go jej na głowę i na uwiązie wyprowadziłam, tak jak ostatnio biorąc ją na trawkę. Raz akurat ktoś wychodził ze stajni z hałasującą taczką, a klacz się spłoszyła - odskoczyła kilka metrów dalej, parsknęła i zaczęła łypać białkami. Spokojnym tonem i zachęcającymi gestami trochę ją ostudziłam, a ona mogła wrócić do uwielbianego zajęcia, czyli jedzenia. Postałyśmy na trawie jakieś dziesięć minut, ale nie miałam zbyt dużo czasu, a chciałam jeszcze ją wyczyścić. Z trudem ją oderwałam od zielska i zostawiłam w korytarzu luzem. Wyciągnęłam szczotki i usunęłam zlepki z sierści, których wyjątkowo dużo miała na zadzie (widocznie ma za sobą upojną noc). Potem rozczesałam grzywę i ogon (grzywę też trochę podcięłam, bo się nieco zarosła), a na koniec wyczyściłam kopyta, zmoczyłam wilgotną gąbką do czysta i przeleciałam olejem. Prezentowała się ślicznie, aż nie mogłam się powstrzymać i cyknęłam jej zdjęciem telefonem Poszłam do żłobu, gdzie wrzuciłam jej marchewkę, a ona na ten dźwięk wpadła do środka jak zaczarowana. W porę złapałam i stanowczo wyprowadziłam z boksu - chciałam ją na nowo przyzwyczaić, żeby wchodziła za człowiekiem i wyzbyła się takich gwałtownych reakcji. Chwilę ją przetrzymałam na korytarzu, zagadując i miziając, a potem spokojnie weszłam po boksu, pozwalając jej podążać za sobą. Poklepałam, a ona podeszła do żłobu i wsunęła warzywo. Kiedy skupiła się tylko na dokładnym przeżuwaniu, ja wyszłam na zewnątrz i z uśmiechem wsiadłam do auta.
Blacky:
Przyszłam do Centralnej, a słońce znów mocno grzało. Konie stały na pastwiskach, więc to tam się od razu skierowałam z uwiązem w dłoni. Z daleka wypatrzyłam Rite, stała na uboczu, daleko od innych koni. W pewnym momencie widziałam, jak Cinnamon chce do niej podejść, ale ta kłapnęłam zębami i skutecznie wystraszyła kuckę. Kiedy byłam ze trzy metry od niej zacmokałam, żeby obróciła głowę w moją stronę i rzeczywiście, zrobiła to. Metr zatrzymałam się i przyjaznym gestem wyciągnęłam dłoń w jej kierunku. Była niepewna, ale po kilkunastu sekundach zdecydowała się zaryzykować i podejść. Dałam jej smaczka w nagrodę, pogłaskałam, a ta już postanowiła nie odchodzić. Przypięłam jej uwiąz do kantara i poszłam w kierunku wyjścia. Kiedy Cinni zobaczyła, że wychodzimy, poczłapała za nami, ale Ritce się to wcale nie podobało i odpędziła ją, podnosząc ostrzegawczo tylną nogę. No, ta też potrafi pokazać pazur. Zamknęłam za sobą "bramę" i przywiązałam ją na stanowisku na zewnątrz, aby cieszyć się ładną pogodą. Przyniosłam szczotki i zabrałam się do pracy - najpierw żmudne usuwanie sklejek. Dzisiaj pobiła samą siebie, bo spędziła pół dnia na padoku, gdzie było jeszcze kilka błotnistych kałuż po wczorajszym dniu. Trochę się wierciła, próbując oglądać, co robią inne konie na łące. Wzięłam od niej kopyta, wyczesałam grzywę i ogon, potem troszkę opłukałam łeb, za czym ewidentnie nie przepadała - zaczęła się trochę wyrywać, więc tylko bardzo delikatnie nawilżyłam i dałam spokój, kiedy uległa. Potem wzięłam ze sobą bat do lonżowania i samą lonżę, po czym poszłam na plac. Tam odgoniłam ją od siebie, przy okazji podnosząc bat tak, żeby był w gotowości, ale wciąż opuszczony. Kara leniwie człapała dookoła mnie, a raz się zatrzymała i zaczęła grzebać kopytem w piasku. Uniosłam bacik i od razu ruszyła przyspieszonym tempem. Zorientowałam się, że chyba nie reaguje na niego najlepiej. Położyłam go na ziemi obok siebie. Postępowałyśmy tak kilka kółek, ale chyba powoli zaczynała się nudzić, więc podniosłam lekko bacik z ziemi i powiedziałam: "kłus". Nic, więc powtórzyłam i dodatkowo zacmokałam. Ruszyła dość żwawo, chętnie. Opuściłam łeb nisko, prawie do ziemi, patrząc przed siebie i posłusznie reagując na to, o co ją prosiłam - uspokojałam głos to zwalniała, przyspieszałam to ona też. W końcu powiedziałam wolno i wyraźnie "stęp", na co przeszła do niższe chodu, a potem "prr". Szła dalej, więc wyszłam w lewo, jakby jej naprzeciw i znowu "prr". Zatrzymała się, łypiąc na mnie z zaciekawieniem. Ja podeszłam, przepięłam lonżę i poprowadziłam ją kawałek w drugim kierunku, w prawo. Nagle sama z siebie zaczęła kłusować, więc ja ją szybko zwolniłam do stępa, przetrzymałam trzy kółka dla pewności i dopiero sama ją zachęciłam. Posłusznie zakłusowała. Kilka kółek i uznałam, że wystarczy, bo to jeszcze nie jest pełna połowa rekonwalescencji, to miało być lekkie, na rozruszanie mięśni. Zatrzymałam i poklepałam, odpięłam lonżę, a przypięłam uwiąz. Pospacerowałam chwilę stępem i wyszłam na pięć minut na zieloną, soczystą trawę. Rite zapomniała o mnie, a i tak nie odnosiła się wyjątkowo ciepło - czasem na jakąś pieszczotę skuliła uszy, innym razem zupełnie mnie zignorowała - bardzo rzadko im się poddawała. Ale dobra, to wszystko z czasem, nie chcę zbyt wiele wymagać. Kiedy ona zajadała trawę ja wystawiłam twarz na słońce, żeby złapać kilka promieni. Potem poszłam na myjkę i, już spokojna, że nie boi się wody, opłukałam jej klatkę piersiową i nogi, a na resztę ciała spuściłam delikatną, przyjemną mgiełkę. Chwilę pospacerowałam po dziedzińcu, żeby zupełnie wyschła i wypuściłam ją z powrotem na padok, do swoich ziomków. Już przestałam ją interesować - energicznym stępem się oddaliła, znalazła miły kącik w cieniu z trawą i zaczęła leniwie ją zjadać. Przyglądałam się jej chwilę, a jak odchodziłam, zauważyłam kątem oka, że wyszła na chwilę na piach, wytarzała się i wróciła do siebie. Załamałam ręce i obiecałam sobie, że jeśli nie będzie ryzyko obtarcia to nie będę jej czyścić, bo to i tak na marne Zaśmiałam się i odeszłam.
Blacky:
Przyjechałam dziś do stajni trochę później, niż robiłam to w ciągu kilku ostatnich dni, bo miałam sporo rzeczy do roboty. Konie były już w boksach, czekały cierpliwie na kolację. Podeszłam do boksu, zza którego już wystawała ciemna, szlachetna główka. Na moment położyła uszy, ale potem wydawała się bardziej przyjazna. Otworzyłam drzwi od boksu i przywitałam ją z przysmakiem w dłoni. Powąchała moje kieszenie z nadzieją na więcej, ale ja przypięłam jej uwiąz do kantara i chciałam wyprowadzić przed boks, ale się zatrzymała. Cofnęłam się o krok i ruszyłam obok niej, naraz cmokając - poszła. Ustawiłam ją równoległe do ściany i zaczęłam czyścić, a ona badała po kolei wszystkie szczotki. Miała krótką i raczej czystą sierść, więc wyczesałam jej grzywę i ogon, a potem wyczyściłam kopyta, które miała w nieco gorszym stanie. Klacz co chwila odwracała się do mnie i patrzyła, co takiego z nią wyprawiam. Kiedy trzymałam na kolanie jej lewą tylną nogę, też się tak zagapiła i prawie straciła równowagę. Potem wzięłam lonżę, wzięłam uwiąz w rękę i poszłam na plac. Pospacerowałam z nią kilka minut, potem wzięłam na lonżę, a po kolejnych kilku chwilach zawołałam: "kłus" i stanęłam trochę 'za lonżą', zrozumiała. Troszkę sobie polatała, zniżyła łeb, rozejrzała na boki. Potem zaczęła gasnąć, więc podtrzymałam kłus cmoknięciem. Po paru okrążeniach powiedziałam powoli "stęp" i z ochotą mnie posłuchała. Później zareagowała na "prr", a ja przepięłam lonżę i zmieniłam kierunek. Też najpierw kilka kółek stępa, potem na podniesienie ręki i przesunięcie w bok z komendą głosową ruszyła, nawet żwawo i energicznie. W pewnym momencie zarżała, machnęła łbem i przeszła na kilka kroków do galopu, ale szybko jej przeszła ochota, a ja skorzystałam z okazji i przytrzymałam lonżę, mówiąc powoli "kłus". Znów posłuchała, tak samo jak komendy na przejście do stępa. Podeszłam do niej, przepięłam uwiąz zamiast lonży, przerzuciłam przez szyję, zawiązałam i podprowadziłam do schodków. Stała trochę niespokojnie, nie wiedząc, co ja planuję. Pogładziłąm ją po szyi i zaczęłam przemawiać łagodnym, miłym głosem. Pochyliła głowę zrezygnowana, a ja weszłam na jej plecy. Siedzę! Podniosła głowę, bardzo zdziwiona i obejrzała się do tyłu. Ja ją poklepałam i się zaśmiałam. Przyłożyłam do jej boków lekko łydki, a ona posłusznie ruszyła, bez żadnej nerwówy. Po prostu stępowałyśmy sobie kilkanaście minut bez celu i bez wymagań - ona wydłużała szyję i jej jedynym zadaniem było reagować na moje łydki co do skrętów. Przyjemnie i lekko. Potem uznałam, że nie wystarczy na dzisiaj. Ściągnęłam kask (założyłam wcześniej na wszelki wypadek - w końcu długi czas nikt na kobyłce nie siedział, a ja ledwo ją znam), zsiadłam i porządnie wyklepałam. Zaprowadziłam do boksu już ani bez uwiązu, ani bez lonży - szła posłusznie, bez skręcania - znała cel, boks, i się go trzymała. Weszłam do środka przed nią, a ona szybko zajrzała do żłobu, który okazał się pusty. Potem ja jej wrzuciłam do niego marchewę, jeszcze wydrapałam po szyi i za uchem (co, jak zauważyłam, bardzo lubi) i zmyłam się do domu. Mile spędzony wieczór.
Kik
Dowiedziałam się że do SC zawitały nowe pyszczki dlatego też poszłam do owej stajni. Bardzo zainteresował mnie pewien konik którego zdjęcie widziałam na stronie internetowej stajni. Obejrzałam wszystkie boksy ale nie mogłam odnaleźć tego pyszczka ze zdjęcia ponieważ był on skulony w kąt boksu. Klacz była przerażona moją obecnością. Kątem oka patrzyła na mnie niepewnie , nawet marchwe nie chciała jej przekupić . Włożyłam do żłobu marchewkę i w tym samym czasie poszłam po kantar i uwiąz. Gdy wróciłam złób był wyczyszczony , czyli klacz zjadła marchew. Zakręciłą mi się łza w oku bo nie mogę sobie wyobrazić co ona przeżyła samotnie siedząc w boksie. Nie była ona w jakimś tragicznym stanie , ale było widać że miała mało ruchu i dość dużo przytyła. Powoli otwierałam boks a gdy otworzyłam go do końca klacz podniosła na wysokość ok pół metra swoje tylnie nogi i była przygotowana do ataku. Ja również byłam przygotowana na wszystko , dlatego też usiadłam w progu boksu . Klacz ze zdziwieniem popatrzyła na mnie. Dałam jej znak że się jej nie boje i że ona nie powinna się mnie bać. Postawiła uszy i się na mnie patrzyła jak oniemiała. Przecież większość ludzi przede mną ucieka a tu prosze ktoś się odważył ... Po ok 30 minutach siedzenia w boksie klacz odwróciła się i zrobiła krok ku mojej postaci. Wyjełam marchewkę i pokazałam jej smakołyk. Klacz się zbliżyła . Gdy ja spuściłam na chwilę wzrok z konia bo musiałam odebrać telefon klacz szybko ugryzła kawałek marchewki i zrobiła się radosna. Gdy kończyłam rozmowe powoli wstałam i podeszłam do klaczki żeby dać jej resztę marchwi . Klacz dala się pogłaskać po łbie , szyi i ganaszu więc spędziłam kolejne pół godziny na mizianiu Rity.Zapiełam jej kantar i odczepiłam uwiąz mówiąc : - nie staranujesz mnie prawda ? bardzo ładny z ciebie konik szkoda tylko że taki mały wredniak , ale nie dziwie ci się kochana też bym kopała i gryzła ludzi gdyby byli dla mnie tacy okrutni ...
Wyszłyśmy ze stajni i podążyłyśmy w stronę lasu. Klacz się co chwile płoszyła gdzy widziała inne rysualki a ja co chwile ją uspakajałam . Gdy weszłyśmy do lasy klacz rozglądała się na każdą stronę wąchała wszystko co mogła i po prostu widać było że jej tego brakowało. Pobiegłam aby klacz zakłusowała ale opna wyrwała się w dziki galop i machała głową , ledwo co ją utrzymałam a bardzo długi uwiąz okazał się za krótki . - Ej ! - krzyknęłam i skarciłam ją lekkim pacnięciem w szyje . Klacz była zła że ktoś jej coś każe robić. Zaczęła tulić uszy i szczerzyć zęby. Gdy tak szłyśmy klacz robiła zamach na moją rękę . Ja cierpliwie to znosilam bo klacz mnie tylko straszyła. Gdy objawiła się jej moja cierpliwość która powoli sie kończyła , zaprzestała tej gry. Potem mocniej ją przytrzymałam i zakłusowałyśmy. Klacz pędziła , ale było dobrze. Poklepałam ją i zawróciłyśmy w stronę stajni. Wtedy już tylko kłusowałyśmy żeby klacz miała trochę więcej ruchu . Raz dałam jej swobodę i galopowała . Wyczyściłam ją na koniec i odprowadziłam ją do boksu. Widziałam że klacz nabrała do mnie szacunku bo pokazałam jej że nie trudno jest się z kimś zaprzyjaźnić. - Co powiesz na jutro , kolejne odwiedziny ? Zobaczy się jeszcze - mówiąc to wtuliłam się w jej cieplutką szyje .
Kik
Weszłam do stajni by przywitać się z moją ulubienicą. Spojrzałam do boksu a klacz odwróciła się w moją stronę , gdy weszłam do boksu Rita nie zareagowała agresywnie , ale ostrożnie. Podchodziłam tip topami w stronę klaczy. Gdy już byłam pewna że Ri mi nic nie zrobi podeszłam pewnie podając jej marchewkę i klepiąc po szyi a potem głaskać po sankach. Konik miał już na sobie kantar więc dopięłam uwiąz i poszłam z nią w strone round-pen'u . Chciałam żeby troszkę pobiegała. Zamknęłam bramkę od lonżownika i puściłam klacz wolno. Klaczka pokłusowała na koło i zrobiła pare kółek a ja zmieniłam jej kierunek zablokowując delikatnie jej dalsze bięgnięcie. Klacz po kilku metrach kłusa przeszła do stępa odpoczywając. Ja usiadłam na środek koła i sprawdzałam czy klacz do mnie podejdzie. Rita zrobiła jedno kółko stępem patrząc się na mnie i po przekątnej podeszła i popchnęła pyszczkiem moje plecy. Ja z uśmiechem na twarzy odwróciłam się do Niej dając jej owocowego smakołyka , chyba jabłkowgo. Pogoniłam klaczkę do kłusa a potem Ri przeszła w galop. Cieszyła się szybkością , którą zaznała galopując . Było to widać bo klacz zarzucała głową i brykała ze szczęścia. Uspokoiłam ją i z podniesioną głową dumnie stępowała rozglądając się po bokach . Potem po paru okrążeniach stępem znowu przeszła do kłusa ale coś ją wystraszyło i odskoczyła na bok w moją stronę praktycznie taranując mnie Schowała się z moimi plecami. Ja wstałam poklepałam ją po szyi i uspokoiłam. Okazało się że duchem przez którego przeleciało mi życie przed oczami był zwykły kosmyk grzywy któregoś z konia. Puściłam ją jeszcze stępem i w między czasie klacz się wytarzała co było jej ulubionym zajęciem . Zapięłam uwiąz i poszłyśmy w stronę stajni a ja po drodze dałam jej kolejny smakołyk tym razem bananowy. Klacz zaczęła się po nim "uśmiechać" i robić śmieszne miny , a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu. Przyniosłam jej nowe szczotki i zaczęłam ją energicznie czyścić z piasku i zaklejek. Gdy skończyłam czyścić jej piękną "derkę" zabrałam się za kopyta . Przypomniałam jej jak się podaje nogę , wyczyściłam kopyta i potem wysmarowałam kopyta dźgieciem stajennym. Pozostawiłam klacz na chwilę żeby kopyta lekko wyschły a ja w tym czasie odłożyłam szczotki. Wpusciłam klaczkę do boksu , włożyłam do żłobu marchewkę i różnorodne smakołyki robiąc jej wyśmienity "deserek". Przytuliłam się do niej , zdjęłam kantar z jej głowy i powiesiłam na boksie. Pogłaskałam ją po grzbiecie i wyszłam ze stajni i czułam że mądre oczka klaczki podążały za moim ruchem.
Grell
Przyszłam do stajni po dość długim oczekiwaniu. Wiele dni mi zajęło nim się zdecydowałam i przyjechałam. Weszłam do stajni i nie czekając na nic ciekawego podeszłam do boksu Rite of Cthulhu. Klacz stała smutna w boksie - widocznie dawno nikt jej nie odwiedzał. Powoli przysunęłam się do drzwiczek boksu i zacmokałam na nią. Strzygadła uszami i zerknęła na mnie, lecz się nie ruszyła. wolałam do niej nie wchodzić by nie spłoszyć lub chociażby nie poczuła się źle. Wyjęłam z siatki, którą trzymałam w dłoni, jabłko. Położyłam je na wolnej dłoni i wyciągnęłam w stronę klaczy. Ta nic. Patrzy na mnie jak na sierotę, jakby mówiła "Kurcze, a ty czego chcesz?". Mimo tego po niecałych dziesięciu minutach powoli podeszła i wzięła jabłko w ząbki. Trysnął sok na lewo i prawo, a kawałki jabłka spadły na ziemi. Klacz żuła to co miała w buzi powoli po czym schyliła się i zjadła resztę. Następnie spojrzała na mnie i czekała na więcej. Jabłka, ciasteczka dla koni, suchy chleb i marchewki... Nie wszystkie ale większość po chwili znikała w brzuchu klaczy. W końcu bez strachu weszłam do boksu i powoli zaczęłam gładzić klacz po szyi i łbie. Postanowiłam ja wyczyścić. Więc wyszłam i zamknęłam ja w boksie, a sama ruszyłam do siodlarni skąd wzięłam sprzęt do czyszczenia. Wróciłam do niej. Po chwili zaczęłam ją czyścić. Klaczy się to podobało, lecz idąc w dół, do nóg klaczy i popręgu no cóż. Uszy poszły w tył, a ona niecierpliwie czekała na koniec. Gdy skończyły się te "tortury" dałam jej marchewkę i tak spędziłam tam dobre pół godziny rozmawiając z nią i głaszcząc. Gdy w kocu wróciłam do domu nie mogłam o niej zapomnieć. To wspaniały koń.
Lena
Weszłam do stajni , ale Rity tam nie było. Wziełam uwiąz, przełożyłam go sobie przez ramię i poszłam na obszerne pastwisko . W powietrzu unosił się letni zapach trawy. Rite właśnie iskała się z Lady. Porobiłam parę zdjęć i rozkoszując się moim ulubionym widokiem usiadłam na soczystej i miękkiej trawie. Rita zaciekawiona podeszła do mnie i grzebała po moich kieszeniach . W końcu uległam i dałam jej marchewkę . Zaczęła się "uśmiechać" i zaczepiać mnie. Zapiełam jej kantar do uwiązu i poszłyśmy do stajni żeby nieco wyczyścić klacz . Wszystko przebiegało spokojnie tylko nie mogło obyć się bez podgryzania przy czyszczeniu kopyt . Dałam kolejną marchew Ricie . Zapięłąm uwiąz o kantar i poszłyśmy na maneż. Wzięłam też palcat aby mieć czym przegonić klacz. Puściłam ją wolno chwile rozglądała się skubneła kawałek trawki który był pod drewnianym ogrodzeniem placu. Ten mały żebrak podszedł i wziął ode mnnie kolejny kawałek marchwi. Przegoniłam ją a ona ze szczęścia strzeliła parę baranków i wesołych bryków. Przeszła do kłusa. Uniosła głowę jakby chciała pochwalić się swoją długą grzywą a jej ogon wyglądał jak flaga, ten piękny widok urozmaicał jeszcze bardzo żywy i zarazem dostojny krok. Nogi stawiały się jak do baletu. Zapięłam uwiąz jeszcze raz dałam klaczce buraczka i pobiegłam prowadząc Ritkę przebiegłyśmy przez przeszkodę ok 20 cm . Jej technika skoku pozostawia wiele do życzenia , ale nic dziwnego bo klacz zapomniała jak się skacze. podwyższyłam przeszkodę do 25 cm i najechałyśmy na nią tym razem Rita zagalopowała ale zwaliła belkę. Nic się nie stało . Przejechałyśmy jeszcze raz ostatni i bardzo sie starało to był o po prostu widać. Chwile postępowała i wróciłyśmy do stajni ale najpierw oblałam jej nogi wodą i wilgotną gąbką przetarłam jej oczka od kurzu. Dałam marchew i puściłąm ją do innych koni. A zawartość mojego worka ze smakołykami wylądowała w żłobie Karej .
Lena:
Przejeżdżając obok stajni postanowiłam sprawdzić jak czuję się moja ulubienica Rite. Po drodze wstąpiłam jeszcze do pobliskiego sklepu żeby kupić co nieco dla Ritki. Weszłam do jej obszernego boksu , klacz już radośniej niż ostatnim razem mnie przywitała. Właśnie zajadała się siankiem. Nie chciałam jej przerywać więc ukryłam w sianku soczyste jabłko , będzie miała kinder nispodziankę :'D Potem poszłam wypastować i wyczyścić sprzęt Karej dość dużo czasu mi to zajeło a szczególnie że ja nie za bardzo lubię pastować sprzęt. Minęła dobra godzina . Poszłam do Karej klaczy i zaczęłam czyścić ją w boksie. Była zupełnie innym koniem co chwila chciała być głaskana i ani razu nie stuliła swoich uszu . Gdy skończyłam ją czyścić dałam jej kolejne jabłko , które wcześniej ugryzłam. Nie mogłam się oprzeć i wyprowadziłam ją na maneż i wsiadłam na opklep nie wzięłam nawet kasku po prostu jej zaufałam . Chwilę stępowałyśmy , była taka rozluźniona ze ojacieniemoge . Kłusowałyśmy , ale widać że Ricie się nudziło. W takim razie Skakałyśmy . JEden raz drugi raz niby taka mała przewszkoda bo tylko czterdziesto centymetrowa a ile i mi i jej frajdy dała . Niewiarygodne że tak dała sie prowadzić i to tylko na zwykłym kolorowym kantarku. Co chwila się do niej przytulałam i "leżałam" na jej zadku . JA byłam odprężona ona też. Czułam się naprawdę wspaniale bo ta mała wredziocha potrafi być tak łagodna , tak delikatna że można utonąć w jej czułych oczach. Znowu postanowiłam jej zaufać i to bardzo mocno . Scisnęłam mocno dwa uwiązy które służyły mi jako wodze w dłoń i zagalopowałam. Czułam się wspaniale tak beztrosko tak jak nigdy . Rita brykała ze szczęścia i coraz bardziej przyśpieszała , pozwoliłam jej na to bo było widać "uśmiech" na jej małej kropiastej mordce . Nie miała niecnychplanów jak tu by się mnie pozbyć , tylko była posłuszna robiła to co ja chce . Reagowała na każdy sygnał , miodzio :'D . Potem zlałam jej nóżki wodą dałam kilka marchewek i jabłek i się z nią pożegnałam .
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|