Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Deidre Właściciel Stajni
|
Wysłany:
Wto 14:34, 11 Lis 2014 |
|
|
Dołączył: 21 Gru 2009
Posty: 676 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Korzystając z okazji, postanowiłam poświęcić nieco długiego weekendu na rajdowe przysposobienie Baronetki. Dopiero co wróciła do mnie po okresie dzierżawy u Zuzki, dlatego chciałam sprawdzić jakie postępy poczyniła.
Dnia poprzedniego wykonałam jeden telefon do Karuchny, a następnie poprosiłam Maksa o spakowanie mojego samochodu i podczepienie bukmanki. Kiedy wszystko było gotowe, wpakowaliśmy Baro do środka i wczesnym popołudniem ruszyłam wraz z klaczą w trasę do Bałtyckiej Zatoki.
Kiedy pod wieczór dotarłyśmy do stajni, ku mojemu miłemu zaskoczeniu w środku było kilka koni. Karru wynajmowała boksy wszystkim amatorom rajdowych wypadów w Podkowach. Momentalnie mi ulżyło, bo troszkę obawiałam się, że Konopiata będzie stała sama.
Klacz wyraźnie poznawała to miejsce i cieszyła się z ponownego spotkania ze swoją byłą właścicielką. Karu wymiziała swoją wychowankę i oceniła jej stan fachowym okiem. Następnie ulokowałyśmy ją w wygodnym, obficie wyścielonym słomą boksie i zajęłyśmy się rozpakowywaniem samochodu. Następnie cały wieczór studiowałam sobie w ciepełku mapy Podków, które udostępniła mi Karuchna. Chciałam dokładnie zapamiętać trasę, którą następnego dnia miałyśmy przemierzyć wraz z kobyłką.
We wtorek wstałam z samego rana, żeby móc porządnie zająć się Baronetką.
Postawiłam pod boksem uprzednio przygotowany mały pakunek z przydatnymi rzeczami (kurtką przeciwdeszczową, telefonem, mapą, wodą, kopystką, małą apteczką itd.) po czym przyniosłam cały sprzęt. Weszłam do boksu i przywitałam się z Baronetką, która ciekawsko obszukała mi kieszenie. Najwyraźniej czuła się tu bardzo swobodnie, nie zestresowała jej zmiana stajni (mimo, iż była to stajnia, którą już znała, to jednak zawsze jakiś stres). Potarmosiłam jej grzywę, po czym zajęłam się dokładnym czyszczeniem klaczy. Zwróciłam uwagę, aby nie miała żadnych zaklejek ani brudu mogącego spowodować otarcia podczas naszej trasy. Kasztanka ciągle mnie zaczepiała, była wyraźnie pełna energii i entuzjazmu. Uśmiechnęłam się do siebie - to dobrze wróżyło naszej dzisiejszej trasie. Sprawnie osiodłałam klacz w niemal nieużywany, rajdowy sprzęt, po czym do siodła przytroczyłam nasz mały prowiant. Sama ubrałam się porządnie, po czym wyprowadziłam Baro na korytarz, a następnie przed stajnię. Wspięłam się na grzbiet mojego wierzchowca, po czym ujrzawszy Karuchnę pomachałam jej i ruszyłam stępem we wskazanym przez nią kierunku.
Trasą, którą wybrałyśmy, był szlak Halami pod Szrankami. Był to szlak zielony, łatwy, jednak dostatecznie długi, aby stanowić dla nas trening do klasy L. Tuż przed wyjechaniem z terenów Bałtyckiej południowo-wschodnią bramą, zerknęłam na zegarek na moim nadgarstku. Widniała na nim godzina 9:15 - zapamiętałam ten fakt, po czym Pogoniłam Baro żwawym stępem dalej drogą.
Był dosyć chłodny poranek, na niebie widniały szaro-białe chmury, drzewa były przyprószone pomarańczowo-brązowymi resztkami liści. Tylko iglaki trzymały się niewzruszone w swojej głębokiej ciemnej zieleni. Rozglądałam się, oczarowana okolicą i wdychałam rześkie powietrze. Po chwili zorientowałam się, że to przecież jednak trening - Po przejechaniu ok. 1,5 km stępem, ruszyłyśmy energicznym, acz miarowym kłusem. Starałam się utrzymać równe tempo, przypominałam sobie wszelkie wskazówki z dawnego kursu rajdowego, który robiłam jeszcze z Little Bitem. Baro wydawała się zaciekawiona i zrelaksowana, korzystając ze swoich dzisiejszych pokładów pozytywnej energii szła ochoczo i elastycznie. Zerknęłam na zegarek. Minęło jakieś 20 minut, według moich wyliczeń wkrótce powinnyśmy zmienić kierunek. Zgodnie z moimi oczekiwaniami wkrótce droga dosyć ostro skręciła na południe, a po kolejnych kilku minutach naszym oczom ukazał się drewniany most na rzece Zimnej. Zerknęłam dla pewności na tabliczkę z nazwą, żeby upewnić się, iż nie zabłądziłyśmy. Wszystko było w porządku, tak więc skierowałam kroki klaczy w stronę mostu. Nie wydawała się speszona, dlatego postanowiłam nie zmieniać tempa chodu. Kiedy wjechałyśmy na most i kopyta Baronetki zaczęły uderzać o deski z głuchymi stuknięciami, zastrzygła uszami i nieco uniosła głowę, jednak nie spłoszyła się i sprawnie przeprawiłyśmy się na drugą stronę. Następnie zgodnie z drogowskazami objęłyśmy trasę prowadzącą przez Hale pod Szrankami. Podjęłam decyzję, iż jest tutaj idealna trasa do zagalopowania - droga była prosta, nie wyboista, a teren w miarę płaski, z daleka mogłam dostrzec wszelkie niedogodności i w porę zareagować.
Dałam klaczy pomoce do galopu i przeszłam w półsiad, starając jednocześnie pilnować, żeby zbytnio się nie rozhulała i nie straciła bezsensownie energii. Wyraźnie jej się podobało, wyczuwałam to w jak swobodny sposób się poruszała. Po około 3 kilometrach, klacz zaskoczyła mnie płosząc się lekko. Szybko ją ogarnęłam, postanowiłam jednak przejść do stępa - dawno nie odpoczywałyśmy. Uznałam ten ruch za słuszny, kiedy pogładziłam Baro po szyi. Zaczynała się robić wilgotna, klacz oddychała głęboko i z chęcią wyciągnęła głowę kiedy dałam jej luźniejszą wodzę.
Lekkim stępo-kłusem zleciała nam cała droga prowadząca do Turkusowego Stawu. Miejsce było wręcz bajecznie przepiękne! Zrobiłyśmy tu krótki postój, zerknęłam na zegarek. Była 11:05, miałyśmy dobry czas. Bałam się tylko, żeby nie przeforsować kasztanki, dawno razem nie pracowałyśmy i nie byłam pewna jej kondycji. Skontrolowałam jej wszystkie parametry i z ulgą uznałam, że wszystko jest w porządku. Po 5 minutowym postoju ruszyłyśmy w dalszą trasę. Po kilku minutach intensywnego stępa, ruszyłyśmy kłusem. Drogowskazy podpowiadały nam, że jesteśmy już coraz bliżej kolejnego punktu na naszej trasie - wsi Morawy. Przed wjechaniem do wsi dla bezpieczeństwa przeszłyśmy do stępa. Baro ciekawsko się rozglądała, interesowało ją wszystko wokół - nowe budynki, zapachy, dźwięki. Ja, aż wstyd się przyznać, trochę zabłądziłam. Musiałam podpytać miejscowych, którędy do schroniska Rębowe. Straciłyśmy na tym kołowaniu trochę czasu, kiedy więc tylko dostałyśmy się na właściwą trasę, pogoniłam klacz żwawym kłusem. Nie protestowała, ochoczo wręcz przeszła do galopu i poniosła mnie przez kolejne kilka minut.
W końcu, koło godziny 11.40 dotarłyśmy do schroniska. Nie zsiadając, wypiłam pół butelki wody, i śpiesząc się skierowałam kroki klaczy ku przełęczy Rębowskiej. Tutaj musiałyśmy troszkę patrzeć pod nogi, zwłascza, iż zaczął kropić deszcz - dlatego trasę pokonałyśmy ostrożnym stępo-kłusem. Miejsce jednak było przepiękne, mimo jesiennej aury. Po wyjechaniu z przełęczy musiałam zrobić krótki postój, gdyż Baronetka zaczęła kuleć - przerażona zsiadłam, ale z ulgą odkryłam, że przyczyną utykania był podły kamień tkwiący w rowku strzałki. Namęczyłam się dosyć długo z wyjęciem intruza, zwłaszcza, że Baro nic sobie nie robiła z moich wysiłków i usilnie starała się dorwać do pobliskiej kępy zielska. W końcu wróciłam na grzbiet, i zadowolona popędziłam klacz do kłusa, kontynuując naszą trasę wzdłuż Morawieckiego Potoku. Jako, że trasa była dwukierunkowa, minęłyśmy po drodze dwie pary koń-jeździec ruszające na szlak. Wymieniliśmy nieśmiałe uśmiechy i skinięcia głową, nie przerywając jednak naszego treningu.
Po kolejnych 10 minutach zbliżyłyśmy się do mostu. Tym razem przejechałyśmy go stępem, Następnie obrałyśmy trasę na Bałtycką Zatokę i ruszyłyśmy energicznym kłusem. Był to ostatni odcinek trasy, dlatego nie martwiłam się już o prędkość czy tempo.
Kiedy wjechałyśmy do Bałtyckiej, według mojego zegarka byłyśmy opóźnione o jakieś 7 minut. To wszystko przez to zamotanie w Morawach..
Szybko zajęłam się klaczą, rozsiodłałam ją, po czym okryłam derką i zaczęłam oprowadzać, aby zbić jej tętno. Kiedy wszystko było ok, udałam cały serwis weterynaryjny, łącznie z prezentacją w kłusie. Akurat cudem przyglądała nam się Karuchna - i ze szczerym uśmiechem powiedziała mi, że dobrze się spisałyśmy. Klacz miała dobre wyniki na bramce, ruszała się energicznie, mimo wysiłku który wcześniej na niej wymogłam. Musiałyśmy nieco popracować nad czasem i wyrobieniem równego tempa, aby szybciej unormować tętno na bramce.
Zadowolona odprowadziłam klacz do stajni, oporządziłam dokładnie, zrobiłam masaż mięśni, poczęstowałam smaczkiem. Następnie wypuściłam ją na padok i sama poszłam odpocząć przed podróżą powrotną, która niestety wkrótce nas czekała. Karuchna chętnie towarzyszyła mi w salonie, słuchając relacji z naszego małego rajdu i śmiejąc z mojej nieporadności we wsi. Okazało się, że przeoczyłam drogowzkaz, który ułatwiłby mi życie i pokierował objazdem obok wioski. Zapamiętałam ten fakt na przyszłość i z niemrawą miną - ponieważ odczuwałam te 3 godziny w siodle - zaczęłam się pakować. Trzeba było wracać do reszty kopytnych, obowiązki wzywały..
Około 1,5 h po powrocie spakowałam samochód, bukmanę, po czym pożegnałam się z Karuchną i wraz z Baronetką ruszyłyśmy w drogę powrotną, rozpamiętując udany trening. Na pewno jeszcze tu wrócimy podbijać górskie szlaki ^^
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Deidre dnia Śro 16:35, 12 Lis 2014, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|