Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
03.04.11 - 2000m z Demonem, ćwiczenie: nadrabianie strat

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Sonador [*] / Treningi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ev
Pensjonariusz
PostWysłany: Nie 15:42, 03 Kwi 2011 Powrót do góry


Dołączył: 07 Mar 2011

Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Przyszłam dzisiaj do stajni wiedząc, że z pewnością znowu mi się mocno oberwie za trzymanie w zębach bata. No ale cóż ja mam na to poradzić, że z jednego ramienia zwisa mi ogłowie, w rękach targam siodło, a tego głupiego bata już nie miałam gdzie upchać, więc złapalam go w zęby. Przeszłam przez korytarz i mimo buntów większej części koni, nie zatrzymałam się żeby się z kimkolwiek przywitać. Najpierw musiałam to wszystko zanieść na stanowisko. Kiedy już się pozbyłam bambetli wróciłam do stajni i zaczęłam witać się z każdym po kolei. Niektórym dałam smakołyka, niektórym nie. Zenka jak zawsze najbardziej się kłóciła o cukierki, więc dostała kostkę cukru, żeby mi nie marudziła potem, albo co gorsza, żeby nie poskarżyła się Deicowi.
Sonador wyglądała z boksu a kiedy mnie zobaczyła spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym: „I znowu mam iść biegać?”. Pogłaskałam ją po chrapach a ta ospale odwróciła ode mnie łeb i zniknęła w otchłani swojego boksu. A to leniuch jeden!

Otworzyłam bramkę i wcisnęłam się do środka. Kiedy ruda wyniuchała cuksa od razu się ożywiła i próbowała wyciągnąć mi go z ręki. W ten sposób mogłam przejść do naszych tradycyjnych ćwiczeń rozciągających. Dzisiaj będą też przydatne, zwłaszcza, że zaplanowałam swego rodzaju, dość dziwaczny trening na torze. Zastanawiałam się jeszcze tylko czy na piasku, czy na trawie, ale to w zasadzie nie robiło zbytniej różnicy.
W końcu założyłam rudej kantar z podpiętym już uwiązem i wyprowadziłam ją na korytarzyk. Odepchnęłam jeszcze ciekawski łeb Zenki i wyczłapałyśmy na zewnątrz. Tam doszłyśmy na nasze stanowisko do czyszczenia i przywiązałam paszczaka do haka wystającego ze ściany. Zanim zdążyłam chwycić szczotkę, ona mnie w tym uprzedziła i usiłowała ją zjeść. Na szczęśćie udało mi się ją wyrwać z zębisk klaczy jednak taką mokrą nie miałam zamiaru jej czyścić, bo raczej się do tej czynności nie nadawała.
- Głupia – mruknęłam zostawiając ją tak stojącą przy ścianie i pobiegłam z powrotem do stajni.
Na myjce stała Dei z Lady i jak dobrze widziałam też przygotowywały się do jazdy.
- Deiu ratunku! – zawyłam podskakując do niej na jednej nodze.
- A tobie co się stało? – spytała patrząc na mnie wzrokiem takim jakby chciała mnie wyśmiać, że zanim doszłam na trening zdążyłam doznać kontuzji.
- Szczotkę mi zeżarło! – zawyłam, a Dei zaczął się śmiać.
- Jemeny – przewróciła teatralnie oczami. – A ja już myślałam, że cię Sońka nadepta czy co – rzuciła mi szczotkę i spojrzeniem wygoniła ze stajni.
Teraz mogłam w spokoju wyczyścić brudną kasztankę. Tradycyjnie miala mnóstwo zaklejek i okropnie brudny zad. Kiedy uporałam się z jedną stroną byłam szczęśliwa przez kilka sekund, aż nie skapałam się, że koń jednak ma dwie strony a po drugiej stronie czeka mnie tak samo dużo roboty jak było tutaj. Okropność! Z nogami oczywiście męczyłam się jak Syzyf z tym swoim kamyczkiem, ale po wielu trudach dałam radę nawet kopyta doprowadzić do stanu przypominającego porządek. Teraz można było przejść do siodłania. Położyłam rudej rękę na nosie i zsunęłam kantar na szyję po czym wcisnęłam jej na łebsko ogłowie. Nie buntowała się ani przy wędzidle ani przy dopinaniu pasków. Wszystko było spoko. Potem siodło. Jak ja się cieszę, że ono jest takie małe i lekkie. Ona chyba też. Kiedy dopinałam popręg usiłowała mnie złapać zębami ale nie dałam się ugryźć. Ludożerca normalnie się znalazł. Jeszcze tylko ochraniacze i gotowe.

Zaprowadziłam Sonador na schodki i przy pomocy tego jakże nieskomplikowanego wynalazku wlazłam jej na grzbiet. Deju dosiadająca Lady czekała na nas przy bramie. Kiedy tylko do niej podjechałam, wzięła Sońkę na „holownika” i ruda ze śmiesznie przekręconą szyją była zmuszona dotrzeć jakimś cudem na tor. Trochę się buntowała przeciw takiemu traktowaniu, ale kiedy uznała, że nawet gryzienie arabki nie poskutkuje, dała za wygraną i szła w miarę spokojnie. Czas na dojście do celu przeznaczyłyśmy na wmiarę dobrą rozgrzewkę.
Doszłyśmy na tor. Tam już czekała na nas Gniadoszka uradowana samym faktem, że może w jakiś sposób potrenować. Na holowniku zaczęłyśmy kłusować. Muszę przyznać, że nie należy to do najprzyjemniejszych rzeczy na świecie, ale da się przeżyć. Po jakiejś połowie okrążenia przyspieszyłyśmy do wolnego galopu. Zad Demona zbliżał się do nas coraz bardziej. Kiedy dzieliła nas jedynie połowa prostej, siwek ruszył z kopyta, a Deju puściła Sońkę. Ruda od razu wyciągnęła się jak długa. Natychmiastowo zaczęła się rozkręcać, wszystko, żeby dogonić ogiera. Jednak był problem. On cały czas się oddalał. A przecież istotą tego treningu było to, żeby go dogonić. Weszłyśmy w zakręt. Zwolniłyśmy. Głupie uczucie. On już był na kolejnej prostej. Paszczak potknął się o własne nogi. Rzuciło mną na jej szyję jednak szybko się pozbierałam. Walnęłam ją palcatem w zad. Siwy powoli zwalniał, a może to myśmy przyspieszały. Przed wejściem w kolejny zakręt byliśmy może pół długości za nim. Niestety przy skręcie odległość się zwiększyła. Ostatnia prosta. Zjechałyśmy trochę na zewnętrzną. Ruda trzepała rytmicznie łbem, ja z kolei co jakiś czas trafiałam ją batem. Zrównałyśmy się z Demonem.
- No łał – krzyknęła Gniadoszka włączając posył (jeny, jak to brzmi o.O).
- Nie wierzyłaś? – krzyknęłam w odpowiedzi.
Zaczynałyśmy wysuwać się na prowadzenie. Może o wydłużenie szyi, ale zawsze coś. Ostatni zakręt. Teraz musiałyśmy oddać prowadzenie siwemu. Jeszcze tylko pół prostej. Krótki finisz, ale w mocnym stylu. Demon wyrwał do przodu i ciągle szedł zygzakiem zagradzając nam drogę. Chciałam go ominąć po zewnętrznej, jednak on zawsze stał mi przed nosem. Zupełnie jakby Gniadu miała lusterka wsteczne. Mimo ciągłego poganiania nie udało nam się ich przegonić. Zrównałam się z nimi ponownie. Jednak do celownika zostało już tylko 200m. Masakra. Pogoniłam klacz. Wyciągnęła się najmocniej jak potrafiła, jednak to nic nie dało. Przegrałyśmy o chrapy.

Zwolniłyśmy i przeszły do kłusa. Wyciągnęłam nogi ze strzemion i pozwoliłam sobie na chwilę lenistwa w stępie. Przejście zrobiła płynnie. Nienawidzi tego trzęsącego się chodu. Podjechała do nas Deju z zaciszem na ryjcu.
- 2’32 – powiedziała pokazując nam stoper. – Evu o kilka sernych wolniej, nie pamiętam ile – zaśmiała się nerwowo.
Ja tylko wzruszyłam ramionami i po raz kolejny tego dnia poklepałam spoconą szyję Sonador. Dobrze się spisała. Przecież gonienie konkurencji nie jest aż takie łatwe jak walczenie o pozycję lidera czy samotna gonitwa. A takie ćwiczenia z pewnością przydadzą się nam wszystkim.
Po jakiejś pół godzinie stępowania i plotkowania wróciłyśmy do stajni.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Sonador [*] / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare