Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
06.04.11r. - 2500 m trening do Royal Specials

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Zenyatta [*] / Treningi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Deidre
Właściciel Stajni
PostWysłany: Śro 17:54, 06 Kwi 2011 Powrót do góry


Dołączył: 21 Gru 2009

Posty: 676
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Instynktownie już zwlekłam się z łóżka, ziewając szeroko. Poranny trening wyścigowy, no nic tak nie stawia na nogi.
Wyszykowałam się w 15 minut i zbiegłam na dół po schodach, budząc pewnie połowę ludu w stajni przy okazji. Niewzruszona ziewnęłam krótko i wpadłam do siodlarni, po czym zgarnęłam sprzęt Zeny i udałam się na korytarz. Raz dwa, rozłożyłam wszystko, pogwizdując coś pod nosem i udałam się po mojego potwora.
Zeniszcz był zgodnie z zaleceniami pozostawiony w boksie. Wystawiała teraz wielkie łebsko na zewnątrz i przeżuwała siano, patrząc bystro na boki. Długie uszyska strzygły czujnie na boki, z zaciekawieniem penetrując korytarz. Zacmokałam cicho, zbliżając się do jej boksu.
-Co tam, smoku? <3 - uśmiechnęłam się, wyciągając rękę w jej kierunku. Zen zganaszowała się, dotykając chrapami mojej dłoni i postawiła uszyska. W stajni nie było nikogo, przed kim chciałaby się popisywać, tak więc zupełnie inne konisko stało koło mnie. Pogładziłam ją po boku pyska z zadowoleniem i podpięłam uwiązik do kantaru. Potem otworzyłam boks.
-Cho ze mną. -mruknęłam i wywlekłam ją na korytarz. Wyczłapała się żwawo za mną, ziewając sobie po drodze. Potarmosiłam jej grzywkę i przypięłam ją do uwiązów. Szybko wyczyściłam wiercącą się kobyłę i zaczęłam mozolnie siodłać. Trochę posiłowałam się z zacinającą sprzączką od popręgu, po czym sapnęłam zadowolona i wyprowadziłam młodą na zewnątrz. Tam dwoma podskokami wdrapałam się na jej grzbiet i jedziemy na tor. Zena dzisiaj jakoś wyjątkowo kłóciła się z wędzidłem, przygryzając je i cały czas machając łbem z różną częstotliwością. Oczywiście o normalnym stępie nie mogło być mowy, cały czas caplowanko, tańczenie i drobienie w miejscu. Mruknęłam coś pod nosem zniesmaczona i koryguję co jakiś czas tor ruchu kobyła.
W końcu dojechałyśmy do miejsca przeznaczenia. Na widok toru Zen ożywiła się i uwiesiła na wędzidle, prąc uparcie do przodu.
Zastanawiało mnie coraz bardziej, czy nie lepszym pomysłem byłoby, gdyby ktoś brał mnie na holownik. Nie musiałabym się z nią szarpać przez całą drogę i rozgrzewkę.. Niestety ten zacny pomysł nie olśnił mnie wcześniej, dzisiaj musiałam więc się przemęczyć. Ruszyłyśmy szarpanym kłusem po torze, starając się powyciągać i porozciągać co nieco. Pod wpływem stałego treningu wyścigowego Zen zamiast być wyżyta energetycznie, była jeszcze bardziej nabuzowana. Dziwny koń, hm.
W końcu, bo długiej telepance w kłusie z ulgą posłałam ją do lekkiego kentra. Gniada nogami młóciła ziemię, starając się przyśpieszyć mimo wstrzymującego ją wędzidła. Kłóciła się z nim oczywiście, rozdziawiając paszczę i wywalając język na zewnątrz. Przegalopowałyśmy ok. 600 m w obie strony na rozgrzewkę, po czym cudem udało mi się ją zatrzymać. Dla konia z adhd strasznym był fakt, że musi stać, patrząc na tor przed nią. Cofała się, uciekała na boki, jednak nie pozwoliłam jej iść w przód. Przytrzymałam ją stanowczo i nie pozwoliłam ruszyć przed siebie. Zen wkurzona lekko się wspięła, przeczekałam to jednak i znów ustawiłam ją na linii potencjalnego startu. Dzisiaj bez bramek, bo nie miałam jak ich przytachać ..
W końcu dałam jej jednoznaczny sygnał do galopu. Nie czekała na nic innego i wypruła z miejsca obfitą fulą. Normalnie czuć było, że ruszyła tym galopem z wielką ulgą. Na początku zasuwała jak oparzona, rozszerzając chrapy i kuląc uszyska z wysiłku. Z każdym krokiem jednak uspakajała się i skupiała na biegu. Udało nam się też wyregulować tempo i utrzymywać je na stałym poziomie, bez nagłych zrywów i nieporozumień. Zadowolona nabrałam wodze na pewniejszy, ale elastyczny kontakt i starałam się, żeby za bardzo nie zmęczyła się przy pierwszym tysiącu metrów. Bardzo rzadko biegałyśmy na dystanse ponad 2000m, tak więc nie chciałam żeby potraktowała ten bieg jako krótszy i 'wypaliła się' przedwcześnie. Na tym etapie biegu najłatwiej było ją skontrolować, tak więc panowałam nad tempem. Czułam, że każdy jej krok jest pewny i kipiący energią. Zakręty, zmiana nogi i mijamy tabliczkę z 1300 m. Zenka instynktownie chciała zacząć przyśpieszać, nie pozwoliłam jej jednak. Ze zdziwieniem mijała kolejne znaczniki, nie zwalniała jednak i dzielnie pruła do przodu. Ciągle to samo tempo. 1800 m za nami.
Lekko wilgotne plamy pojawiły się na szyi i słabiźnie klaczy, jednak nie dawała po sobie poznać, że jest zmęczona. Wielkie cielsko dawało z siebie co mogło. Miałam wrażenie, że zaraz usłyszę, jak jej mięśnie trzeszczą z wysiłku. Tempo jednak utrzymywała.
Minęłyśmy 2200 m, rozpoczęłam intensywny posył. Zmieniłam nieco środek ciężkości, i ponaglałam ją czym się da. Ręce, dosiad, bat na wędkę. Tradycyjny kopniak oddany, czyli Zena rusza do walki.
Rozbujał się ten mój potwór porządnie, i tradycyjnie nie zwalniała z pary. Jak już osiągnęła pewną prędkość, to mogło być tylko szybciej, póki celownik nie mignął jej koło łba.
Gniade ciało wyciągnęło się maksymalnie, kryjąc mnóstwo terenu. Miałam wrażenie, że zaraz zwieje mnie z jej grzbietu, więc skuliłam się i starałam być "opływowa w kształcie" xD
Ostatnie kilka metrów, kilka ostatnich posyłów i wpadłyśmy na celownik w dzikim tempie. Popuściłam wodze, uniosłam się nieco w strzemionach i staram się wytracić prędkość. Poklepałam kobyłę po szyi zadowolona, uśmiechając się szeroko.
-Cholera, szkoda że nikt z nami nie pojechał -mruknęłam, rozstępowując kobyłkę i gładząc ją po szyi wolną ręką. Byłyby dobry czas, gdyby nie fakt, iż nie miał nam go kto zmierzyć. Dzisiaj coś ciężko szło mi sukcesywne myślenie, zdecydowanie ..
Po 15 minutach Zen ochłonęła nieco i wyschła. Ba, zaczęła znowu tańczyć, stwierdziłam więc, że się zregenerowała dość, by wrócić do stajni. Zrobiłam więc jak pomyślałam i ruszyłyśmy w stronę Deandrei.
Dojechałyśmy do stajni, zeskoczyłam więc z grzbietu kobyły i wprowadziłam ją do stajni. Na myjce był już tłok, bo wszyscy chcieli skorzystać z ładnej pogody, wtarabaniłam więc gniadą do boksu.
Cudem powstrzymałam ją przed piciem i żarciem w zaciśniętym popręgu. W końcu zdjęłam jej sprzęt, obejrzałam nóżki i zostawiłam klacz sam na sam z jej błogim wyrazem pyska ^^


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Deidre dnia Nie 11:35, 10 Kwi 2011, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Zenyatta [*] / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare