Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
10.04.11 - Trening ujeżdżeniowy z SHG

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / White Demon Love Song [*] / Treningi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sayuri
Właściciel Stajni
PostWysłany: Wto 18:15, 19 Kwi 2011 Powrót do góry


Dołączył: 02 Lut 2010

Posty: 498
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Rano spojrzałam w swój grafik i się załamałam. Treningi, które obiecałam zrobić koniom Rysualek, wciąż w nim figurowały. Z dwutygodniowym spóźnieniem (i jeszcze kilku godzin, ruszyłam po południu) wsiadłam więc w samochód ubrana w ciepły polar i bryczesy. Zdecydowałam, że najpierw pojadę do Deandrei na trening z ciekawie umaszczonym wałachem Saycucha. Przekonywała mnie ona ostatnio, że imię White Demon Love Song wcale nie nawiązuje do jego charakteru, więc generalnie jej zaufałam i bez obaw zmierzałam w stronę pobliskiej stajni. Już z daleka zobaczyłam zabudowania toru Deandrei, a konkretniej chyba główną trybunę, a wkrótce wyłoniła się i cała reszta obiektu. Była godzina 16.00, na zewnątrz było jeszcze jasno (jak ja to kocham! nie ma zimy, nie ma ciemnicy Very Happy), a konie stały pozamykane w swoich boksach. Zanim jednak udałam się do Demona, poszłam sprawdzić grafik treningów hali, ujeżdżalni i czworoboku. Na szczęście dla mnie, było bowiem zimno, wietrznie (tylko by mi młodego rozpraszało) i w ogóle nieciekawie, zajęta była tylko ujeżdżalnia. Nie zwlekając dalej udałam się już do jednej ze stajni, w której miał na mnie czekać koń. I czekał. Ciekawsko wystawiał głowę za drzwi boksu i donośnym rżeniem powitał mnie na swym terenie. Dałam mu się powąchać, co zrobił bardzo skrupulatnie, po czym odeszłam po siodło i inne potrzebne do treningu rzeczy. W siodlarni znalazłam je bez problemu, były bowiem schludnie oznaczone, i zabrałam je do przedsionka. Na wieszaku przed boksem zawiesiłam zgrabne siedzisko ujeżdżeniowe Sayca, a także ogłowie. Owijki rzuciłam na beton. Wpakowałam się do bogato wyścielonego słomą boksu White'a. Zdziwił się nieco takim wejściem, ale podszedł do mnie ponownie. Zadowolona, że nie muszę za nim ganiać po całym terenie boksu, Bez czyszczenia konia (stajenny bowiem zapewniał mnie, że zrobił to przed 15 minutami) założyłam mu wodze na szyję. Prychnął i zaczął się szczurzyć - pewnie biedak myślał, że nie idziemy na trening, tylko chcę go czymś dobrym poczęstować. Gdy jednak włożyłam mu do pyska wędzidło uspokoił się - zrozumiał, że nerwy w niczym mu nie pomogą i że iść ćwiczyć będzie musiał tak czy siak. Gdy już pozapinałam wszystkie paski od ogłowia Demona, wyprowadziłam go na zewnątrz i przyczepiłam w korytarzu. Pewna, że nie zadepcze mi części wodzy ani nie będzie się wiercił i uciekał, zaczęłam zakładanie siodła. Najpierw położłam mu na grzbiet soczyście czerwony czaprak, potem siodło z równie soczystymi szkarłatnymi wstawkami. Na końcu dopięłam popręg na jedną z pierwszych dziur i zajęłam się owijkami. Poszło mi to szybko, w przeciwieństwie do moich znerwicowanych koni wyścigowych nie ruszał bez przerwy nogami, nie wyrywał się i nie kopał w beton na korytarzu. Niezmiernie szczęśliwa bezlitośnie dopięłam wałaszysku popręg i odpięłam go. Ruszyliśmy na halę. Przed stajnią weszłam na konia (przyznam, z przyczyn osobistych - było błoto i nie chciałam brudzić butów...) i dopiero wtedy skierowałam konia w jej stronę. Była blisko, toteż jako że wymijałam kałuże nawet koń mi się za bardzo nie ubrudził. Tam dałam mu około 10 minut stępa na luźnej wodzy a sama rozgrzewałam nadgarstki, łydki i kostki. Oczywiście, nie męczyłam konia żadnymi wymachami nogami nad zadem, ale po prostu naciągałam mięśnie. Zaraz potem rozpoczęłam ćwiczenia w stępie. Delikatnie bawiłam się wodzami, wyginałam Demona na woltach i półwoltach, czasem na ósemkach. Od razu zauważyłam, że chociaż jeszcze nie znał idealnie wszystkich komend (Sayuri mówiła mi, że dopiero co go zajeżdżała) bardzo się starał wykonywać je jak najlepiej. Uszami strzygł tak, że czasem ich ruchy były niewidoczne, najczęściej jednak stawiał je prosto lub w stronę jeźdźca, co było dobrym znakiem. Jego czujność bardzo mnie ucieszyła. Wyjechawszy z ostatniej półwolty na lewo ruszyłam go do kłusa. Jego impuls z zadu zdezorientował mnie na chwilę, wałach ruszył niesamowicie ochoczo. Szybko się wobec tego pozbierałam i starałam dopasować do rytmu konia. Bez ustanku pracowałam nadgarstkami, a momentami całymi ramionami. Po trzech kółkach w końcu udało mi się zyskać jego połowiczne zebranie, więc ochoczo poklepałam go po szyi i odpuściłam mu na wodzy. Kłusowałam przez chwilę z wodzami na całkowitym luzie, aż w końcu zebrałam je i przeszłam miękko do stępa. Zachwyciłam się tym koniem prawie zaraz potem. Czujny, miękki w pysku, chętny do pracy i posłuszny. Popuściłam mu znowu wodze i zastanawiałam się, w jakiej kolejności robić dalsze ćwiczenia. Na środku hali były ustawione 4 drągi, więc postanowiłam przejechać je kłusem ćwiczebnym parę razy, a w końcu poćwiczyć zmiany tempa. Popędziłam konia ponownie, wcześniej zmieniwszy kierunek, i pracując na wędzidle zrobiłam dwa okrążenia, po czym wjechałam na drągi. Dodałam nieco łydki - gdy próbowałam zbierać Demona, zwalniał chód - i po raz pierwszy wjechaliśmy na drągi. Puknął któryś, nie wiedziałam jednak dokładnie który. Powtórzyłam więc i wjechałam drugi raz, tym razem cmokając kilkakrotnie. Poprawił się, podnosił nogi wyżej i przeszedł na czysto. Poklepałam go i zmieniłam kierunek. Po pół okrążenia z ciasnego zakrętu jechaliśmy na belki ponownie. Z zapałem wcześniej mi nie znanym przy takich ćwiczeniach zaczęłam na zmianę dokładać łydki, żeby nie wypaść z rytmu na drągach i naturalnie nie puknąć. Udało się. Bez przechodzenia do stępa wyjechałam na ścianę. Akurat byłam zajęta wydłużaniem chodu, gdy z hukiem otworzyły się drzwi na halę, a koń dziko odskoczył. Jego uspokajanie i hamowanie zajęło mi chwilę, a osoba, która była sprawcą zamieszania, doszła do mnie. Rozpoznałam niemal natychmiast twarz.
-Dejcze, dobrze się czujesz?! Konia płoszysz! - powiedziałam, klepiąc wciąż trzęsącego się White'a. Dejcu spojrzał na mnie przepraszająco.
-Byłam pewna że nikogo nie ma, nie zapisałaś się do grafika - rzekła z wyrzutem - ale, jak podejrzewam, była to nieprzewidziana wizyta? Pozbieram tylko drągi i idę.
-Owszem, nieprzewidziana. Dzięki! Swoją drogą, przydały mi się jako urozmaicenie treningu!
Dejcu za chwilkę faktycznie wyszedł, a zamykając drzwi zablokował dopływ zimnego powietrza. Kilka komend później mały powrócił do dawnego skupienia i mogłam ćwiczyć zmiany tempa. Na długich ścianach hali wydłużałam maksymalnie jego chód, natomiast na krótkich starałam się go delikatnie poskracać i pozbierać. Częściowo nawet mi się to udawało - skracał ładnie, chociaż wyraźnie wyczuwałam, że umie iść wolniej, a zbierał się już prawie, prawie. Pojechałam na przekątną nie popuszczając mu na wodzy. Otworzyłam rękę i oddałam mu nieco dopiero na długiej ścianie, gdy jechaliśmy w odwrotną stronę. Wyciąganie szło mu zdecydowanie lepiej, pędził jak postrzelony, ładnie pracując zadem. Na krótkiej ścianie ponownie skróciłam go - pojmował o co chodzi i hamował mi już prawie sam, więc postanowiłam nie puszczać także do końca długiej ściany. Niósł pysk ładnie, nie wieszał się na wędzidle, zamierzał co prawda bez komendy przyspieszyć po wyjściu z zakrętu, ale stanowczym ruchem wodzy nie pozwoliłam. Posłuchał, oczywiście, i dałam mu się wyciągnąć już na krótkiej ścianie. Z ulgą przyjął całkowicie luźną wodzę i rozciągnął się. Po skończeniu długiej zwolniłam do stępa. Dałam mu chwilę odpocząć w tymże chodzie. Chyba porządnie się zestresował tym hukiem spowodowanym przez Dejacza, bowiem zaczął się nagle pocić jak szczur i teraz był całkiem mokry. Nie męczyłam go straszliwie, nie mogło to być więc zmęczenie. Kilka minut póżniej, gdy już odetchnął, zaczęłam ćwiczyć z nim galop. Najpiew zrobiłam kilka zagalopowań ze stępa, kłusa i stój - to w lewo, to w prawo. Przegalopowywaliśmy spore kawałki, nie trzy foule jak zwykle, a odcinki długości krótkiej ściany, woltę... Po tym znów dałam chwilę White Demon Love Songowi na stępa i przeszłam do galopu na prawą nogę. Wszedł w niego ładnie, od razu na dobrą nogę. Przy pierwszej krótkiej ścianie zrobiłam dużą woltę, pilnując wygięcia konia do środka. W pewnym momencie było to ciężkie, bowiem chciał on ją bardzo skrócić i łeb musiałam mu skierować nieco do ściany, by ta wolta nie była przekreślonym jajem, ale ogólnie wyszła nam nieźle. Wychodząc z niej, skierowałam konia na przekątną. Nie podejrzewałam go jeszcze o lotne, więc w połowie tejże przeszłam do kłusa, a następnie przyłożyłam łydki do galopu na drugą nogę. Zaczął na zła, zahamowałam i jeszcze raz poprosiłam go o galop - tym razem już był wygięty, bo wjechaliśmy w łuk, i bez problemu to zrobił. Poklepałam go i ponownie skierowałam na przekątną. W połowie przejście do kłusa i zagalopowanie na prawą. Tu bez problemu, z ósemki wyjechałam ponownie na prawo i przegalopowałam jeszcze, pracując na wędzidle, jedno okrążenie. Zwolniliśmy zaraz potem do kłusa, zrobiliśmy półwoltę i poprosiłam Demona o galop na lewą nogę. Pogalopował. W połowie długiej ściany zrobiłam woltę. Ładna, duża, co prawda ponownie nieco jajowata, ale to raczej moja wina. Poklepałam konia i galopem jechałam dalej. Woltę powtórzyłam również na drugiej ścianie. Zrobił ją ładnie, dużo lepiej niż poprzednią, i, o ile można tak powiedzieć, dużo okrąglej. Zadecydowałam, że drugą ósemką nie będę White'a katować, wobec czego podobnie jak na prawą z próbami zbierania zrobiłam ostatnie koło. To było nasze ostatnie ćwiczenie na dzisiaj. Koń spocił mi się bardzo, bardzo porządnie. Stępując, popuściłam mu popręg o jedną dziurkę. Wałach z wdzięcznością westchnął i od razu ruszył w stronę drzwi. Z powątpiewaniem spojrzałam na jego mokrą sierść i popędziłam go do dalszego stępa w którąkolwiek stronę.
-Nie ma tak dobrze, kochany. Najpierw musimy się rozstępować i trochę wyschnąć.
Dotrzymałam słowa, stępowaliśmy jeszcze ponad 15 minut. Nie wyschnął do końca oczywiście, więc po przyjściu do boksu wałacha wytarłam go słomą i założyłam derkę. Nie mogłam pozwolić, by Love się Saycowi przeziębił. Po tym poszłam wyszyścić i odłożyć sprzęt Sayca - stwierdziłam, że nie mojego nie wypada rzucać na podłogę ze stwierdzeniem 'posprząta się później'. Gdy to zrobiłam, z samochodu wytargałam kilka marchewek i poszłam wręczyć Demonowi. Wsunął je, jakby nic nie jadł miesiąc, i patrzył na mnie z miną 'daj jeszcze!'. Niestety, więcej nie miałam i musiałam wyjść pozostawiając mu uczucie niedosytu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / White Demon Love Song [*] / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare