Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
28.06.11r. - Trening do Memoriału Wezuwiusza

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Zenyatta [*] / Treningi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Deidre
Właściciel Stajni
PostWysłany: Wto 21:36, 28 Cze 2011 Powrót do góry


Dołączył: 21 Gru 2009

Posty: 676
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Z nerwów przed Memoriałem niemal nie mogłam spać, tak więc nie dziwnym był fakt iż z samego rana byłam już na nogach. Latałam jak skowronek po kuchni parząc kawę dla reszty wyścigowcowej kadry która z pewnością niedługo zwlecze się na dół. Kiedy sama nasyciłam mój żołądek wytruchtałam do stajni, zebrałam cały potrzebny sprzęt i rozwiesiłam sobie na stanowisku. Chciałam ubiec resztę żeby ominąć zamieszanie i walkę o upatrzone pozycje do czyszczenia, Zeniszczowi już dość było użerania z ogierami i chciałam jej oszczędzić zbędnego stresu.
Kiedy weszłam do boksu, Gniada parsknęła, zniżając łeb na wysokość kłębu i zastrzygła uszami. Uśmiechnęłam się, zbliżając do niej i starając rozluźnić, żeby nie stresowała się moimi dziwnymi schizami na temat Memoriału. To miał być dla niej kolejny normalny wyścig, pobiegnięty na luzie, nie jakaś walka o przetrwanie jak to usilnie pozorowała mi moja psychika.
Zeny uniosła łeb wysoko, trącając mnie przy okazji miękkimi chrapami w policzek i parsknęła, patrząc w skupieniu przez uchylone wrota stajni.
-Chodź piękna, ruszamy na podbój kosmosu -zaśmiałam się cicho pod nosem i wyprowadziłam ją za kantar na korytarz. Reszta koni jeszcze przeżuwała resztki owsa, wyścigowce za to dawno były już po śniadaniu. Mój przewidujący mister Maks zawsze daje im jeść wcześniej niż reszcie, bo w końcu na treningi wyruszamy o nienormalnie wczesnych porach. No cóż, w lato inaczej nie przeżyjesz.
Przypięłam Zeniszcze na dwa uwiązy do uroczego skórzanego kantara i zaczęłam ją czyścić. Była dzisiaj jakaś odprężona, regularna praca działała na nią pozytywnie. Biegała chętnie, miała dużo energii, do tego była łatwiejsza w obsłudze. Teraz oczywiście długo w bezruchu nie wytrzymała, jako iż musiała trochę potańczyć no i pomemlać uwiąz też wypadało. Zanuciłam sobie coś pod nosem niewzruszona i szorowałam dalej. Kiedy już pozbyłam się wyjątkowo upartej błotnej zaklejki z jej zadu, pozostały mi tylko kopyta do ogarnięcia. Z tymi uporałam się dość szybko, chociaż musiałam dłużej pogrzebać przy jednym z tyłów bo glina jej "skamieniała" w strzałce x.x
Kiedy już była czysta, wyrównałam jej jeszcze grzywkę i ogon żeby na Memoriał wyglądała porządnie, po czym zaczęłam siodłanie. Na trening ostatnio nauczyłam się zakładać jej wytok, łatwiej było zapanować nad kobyłą kiedy zaczynała się nudzić. Na nózie z kolei założyłam jej wyścigowe żółte owijki, pasujące do reszty sprzętu i nieco zabezpieczające nogi. Reszta sprzętu bez zmian, lekkie wyścigowe siodło, podkładka, derka, ogłowie z futerkiem. Akurat skończyłyśmy, kiedy usłyszałam jak ktoś się starabania z góry. Ku mojemu zdziwieniu był to sam Sayec, bez Gniadoszki. Say mruknęła coś tam o Gniadowym indywidualnym treningu i powlekła się po Donciska.
Wzruszyłam ramionami i oznajmiłam, iż czekam na torze, po czym wyszłyśmy z Zeniątkiem przed stajnię. Wrzuciłam mój zacny zad na kobyłę i pojechałam w stronę toru.
Zi szła chętnie, kiwając łbem i strzygąc uszami na wszystko w okół. Zarżała głośno, widząc konie wychodzące na pastwisko, ogłuszając mnie przy okazji. Szła jednak dalej, więc nie miałam jej nic do zarzucenia.
Stado odpowiedziało, a Zen zadowolona parsknęła i potrzepała głową. Pogładziłam ją po szyi i przyjrzałam się zbliżającemu torowi. Na wstępie zrobiłam jej półparadę, i ruszyłyśmy kłusem na tor. Trzymałam ją zdecydowanie, starając się rozgrzać w tym chodzie.
Tradycyjnie już naparła na wędzidło mocno, ganaszując głowę i chętnym sprężystym kłusem ruszyła przed siebie. Starałam się lekko anglezować, chociaż nie było to zbyt proste. W treningowym siodle bądź co bądź miałam dłuższe puśliska, nadal jednak nie było to komfortowe rozwiązanie.
Kłusując tak już pół okrążenia spojrzałam w górę. Na niebie wisiały ciężkie chmury, deszczowa aura nie miała zamiaru nas opuścić. Westchnęłam ciężko i wykonałam ładną jak na folbutkę półwoltę, rozpoczynając tym razem pół okrążenia w drugą stronę. Zenka jak zwykle kłóciła się ze mną, bo to ona wie lepiej że już powinnyśmy galopować. Przez kilka lat te nieposłuszeństwa przerodziły się raczej w droczenie i byłam przyzwyczajona do małych sprzeczek z gniadą. To był nieodłączny element treningu.
Kiedy Zen trochę się uspokoiła, pozwoliłam jej w końcu zagalopować. Najpierw spokojnym kentrem, chociaż wyprzedzała nieco moje zamysły. Trzymałam ją stanowczo i nie pozwalałam robić co chciała, galopowałyśmy moim tempem. W końcu nieco odpuściła i przyjęła wędzidło, nie grzejąc jak poyebana. Pochwaliłam ją głosem i ćwiczyłam przy każdym zakręcie odpowiednie wejście, tak żeby nie tracić prędkości, pozycji ani się nie wywalić. Do tego również płynne zmiany nóg i wyczulenie na subtelne sygnały. Posył, zwolnienie, posył ..
Pomachałam do Say, mknąc tuż koło niej i Don'ta wchodzących na tor. Ogrzysko oczywiście zatańczyło pod Saycem i zarżała do Zenki, która tylko lekceważąco zastrzygła jednym uchem, galopując dalej. Zaśmiałam się i odpuściłam jej nieco, dając się wyciągnąć. Ładnie zniżyła łeb, młócąc potężnymi szkitami wilgotny piach.
Say i Don't też rozpoczęli od rozgrzewki, starałam się więc nie wchodzić im w paradę. Przez większość tego czasu galopowałam i kłusowałam, robiąc krótkie odsapnięcia w stępie. Kiedy Doncisk zaczął galopować, zrównałyśmy się z nimi i urządzałyśmy galopady starając nie dopuścić, żeby konie zaczęły się ścigać ze sobą. Motywowali się za to na wzajem do energiczniejszego biegu, parskając i kuląc uszy od szumu wiatru.
Kiedy już oba konie były rozgrzane, pozwalałyśmy im się ścignąć kilka razy na krótkich odcinkach. Potem zwalniałyśmy, i dalej galopując dałyśmy im chwilę odsapnąć. Tak przez jakieś 20 minut. Potem przerwa na 5 minut stępa, uspokojenie oddechu, i dalej galopady. W zasadzie dałyśmy im niezły wycisk.
Zenyatta pruła kopytami podłoże, rozpędzając swoje wielkie cielsko nieco wolniej od Don'ta, za to doskonale utrzymując już raz złapaną prędkość. Don't z kolei przyśpieszenie miał niezłe, ale trudniej szło mu utrzymanie narzuconego tempa. Razem jednak potrafili się motywować i żadne nie chciało odpuścić. Zadowolona poklepałam Zenkę po szyi, zwalniając ją do kłusa. Parsknęła porządnie, zniżając łeb. Oddałam jej nieco wodze, teraz wiedziałam że nie wypruje nigdzie. Sayu również zwolniła Don'ta, po czym po chwili kłusa pacnęła się w czoło otwartą dłonią.
-Ożesz.. zapomniałam! spóźnię się! -syknęła, zwracając Gwauta ku wyjściu i na nieco buntującym się przed odejściem od kobyły ogierze odkłusowała w stronę Dean.
Spojrzałam za nią ogłupiała i nie wiedziałam co począć z tym faktem. Konia jednak trzeba było rozprężyć więc dalej kłusowałyśmy.
Czułam że Zen jeszcze by się wybiegała, więc żeby ją do końca "wypalić" przebiegłyśmy jeszcze jedno kółko. Potem połowę kłusa, i do stępa. Popuściłam popręg, oddałam wodze i odprężyłam się, wyciągając nogi ze strzemion.
-Dobry smoczek. Moja parówka, muhuhu -oddałam się czułościom, klepiąc zgrzaną szyję i tulając się do niej. W sumie spędziłyśmy jakieś 1,5 h na torze, łącznie z rogrzewką i rozstępowaniem. Klacz bez problemu dała radę, i teraz optymistycznie stawiając uszy kroczyła ku wyjściu z toru. Ziewnęłam, zdejmując gogle z oczu na toczek i przewróciłam oczami rozbawiona, kiedy dostrzegłam Gniadą na Sherze opieprzającą Jerry'ego na grzbiecie Demona. Dojeżdżając do stajni z kolei nieco się zdziwiłam, widząc na maneżu stępującego na Dont'cie Maksa.
-Wiesz może, o co tutaj chodzi? -podjechałam do ogrodzenia, zatrzymując Zenkę i spojrzałam pytająco na blondyna.
-Nie mam pojęcia, kotek. Say przyleciała do mnie jak oparzona, wsadziła na Gwałta i kazała go rozprężyć, a sama gdzieś wyparowała -mruknął, klepiąc po umięśnionej łopatce kasztana. -Fajny z niego facet. -mruknął, przyglądając lśniącej szyi ogiera.
-Pff, ty to tylko ogiery byś faworyzował x.x -strzeliłyśmy focha z Zenem i odjechałyśmy, słysząc śmiech chłopaka za plecami. Kiedy ja z kolei dostrzegłam kątem oka małą wariację Donciska na widok zadu klaczy, uśmiechnęłam się mściwie pod nosem.
Dojeżdżałyśmy już do stajni i właśnie miałam zsiadać, kiedy z budynku wyskoczył Sayec, na uroczym różowym uwiązie prowadząc jakiegoś kosmicznego stwora.
Zen na widok puchatego zabójcy wytrzeszczyła oczy, i kwicząc stanęła niemal pionowego dęba, robiąc gwałtowny zwrot na zadzie i prawie rozkwaszając mnie na pobliskim drzewie. -Ja pizduuuu, co to jest?!- wrzasnęłam, łapiąc się ręką w ostatniej chwili szyi kobyły żeby nie zlecieć. Pozbierałam pokracznie wodze, opanowując kobyłę i kręcąc na zdenerwowanym koniu kółka zdala od cosia.
-Lamidło *-* -rzekł zachwycony Say, nie zwracając uwagi na mój mały wewnętrzny armageddon. Zeskoczyłam z Zeny, łapiąc za jej wodze i niemal ciągnąc zapierającego konia w stronę stajni.
-Weź mi to coś z drogi, zanim wraz z Zeną nie przerobię go na pasztet -mruknęłam, zdenerwowana że kobył mógł coś sobie zrobić tuż przed Memoriałem. Kiedy już przypięłam kobyłę i oporządziłam ją, upewniając że nogi ma w całości, odsapnęłam i odprowadziłam tańcującą kobyłę, idącą bokiem i zezującą na lamę, do boksu.
-No dobra, a teraz mi wytłumacz o co tu do cho .. O matkoś, jakież to urocze jest *o* -przystanęłam patrząc w wielkie oczy czarnej, podpalanej na biało lamy, odzianej w różowy kantarek i zakończoną wielką, emowatą kokardą w czachy na czubku *-*
-Szkoda mi było Demcia, że tak sam stoi. Jak zobaczyłam hodowlę w necie, to sama rozumiesz *-* -Say zaprowadziła lamika do biegalni Dema i tam wypuściła. Lamson odchylił uszy, zwiedzając, po czym zmierzył nas wyniosłym spojrzeniem.
-Chyba zaakceptował miejsce -mruknęłam niepewnie, wyglądając zza Sayki. Przypomniały mi się wszelkie te opowieści o lamach-plujkach i wolałam nie ryzykować xD -Ma już imię? -spytałam ponownie.
-No właśnie to chyba twoja działka będzie, ja go znalazłam ty nazwij ;D -Say zręcznie się wykręcił, zamykając biegalnię i odwieszając uwiąz na haczyk. Zamyśliłam się, po czym kumulując wiele czynników rzekłam z namysłem.
-Boo. Bo mi nastrachał Zenię, co ty na to?-spytałam, już projektując tabliczkę w myślach.
-Pasi -mruknął usatysfakcjonowany Say i zadowolony podparł się pod boki. W tym samym momencie Maks wprowadził Doncisza do stajni i Sayek musiał iść się zająć swoim podopiecznym, niemal odganiając od niego chłopaka. Maks niepocieszony przyczaił się na mnie i złapał za talię, przez moje ramię niedbale patrząc do boksu, w który się wpatrywałam.
-Łożesz co to o.O -spytał, patrząc na Lamę.
-Boo ^^ -odparłam zachwycona i wrzuciłam lamiakowi kawałek jabłka, resztą mając zamiar uraczyć Don'ta i Zenkę. Zaśmiałam się diabelsko pod nosem, wyobrażając minę Gniad, kiedy wróci z treningosa.. ^^'


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Deidre dnia Pią 17:18, 01 Lip 2011, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Zenyatta [*] / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare