Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Dirnu Pensjonariusz
|
Wysłany:
Sob 20:11, 18 Paź 2014 |
|
|
Dołączył: 12 Cze 2013
Posty: 200 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Pogoda była ładna. Co jakiś czas z nieba popadywało lekko... Ale tak to słońce, trochę chmuri i temperatura ani za ciepła ani za zimna. Po prostu idealna temperatura na wyjście! Na dwór oczywiście. James przejrzał więc historię pracy z klaczą i ku swojemu zdziwieniu zauważył, że mało dotąd zrobili crossu... A wydawało mu się, że przynajmniej z 5 treningów w tym ruszyli. Ale musiał pokręcić z terenami. W każdym razie - ruszył do stajni, gdzie bez zbędnego tracenia czasu wziął siwą na myjkę, gdzie okrężnymi, stanowczymi ruchami wyczesał z jej sierści kurz, sklejki... Najpierw plastikowe zgrzebło, potem miękka szczotka, kopystka i już siodłanie. Prócz standardowego sprzętu dorzucił też siwce ochraniacze. Bo jak to na cross bez ochraniaczy?
Z ubraną w elegancką biel (poleci do prania!) klacz szła u jego boku aż na tor crossowy. Mężczyzna puścił ją przodem przez furtkę i zabrał na rozprężalnię. Na sam początek oczywiście wskoczenie na jej grzbiet, dopasowanie sobie strzemion i zaraz po podpięciu popręgu ruszenie stępem. Na luźnej wodzy oczywiście, żeby trochę ją rozluźnić... I tu kroczenie po wszelkiego rodzaju delikatnych łukach, kołach. Andaluzka była dziś wyjątkowo spokojna, po ostatnich kilku dniach spodziewał sie po niej tylko nagłych wybuchów energii. Niesłusznie. Wyginała się według jego wskazań, ulegała pracy łydek, łapała delikatne sygnały. Po 10 minutach rozchodzenia i wstępu do rozciągania wjechali sobie na 20 metrowe koło. I tu James pobawił się trochę wewnętrzną wodzą i łydkami, żeby dojechać klacz do wędzidła. Jedno ucho skierowało się w jego stronę i dość szybko mężczyzna poczuł kontakt z jej pyskiem, stopniowe zbieranie wodzy, siwa zaokrągliła szyję. Mieliła kawałek metalu ze swego rodzaju zadowoleniem. Zad zaangażowany miała od początku pracy z własnej inicjatywy... Ale stać ją było na więcej, więc zaraz półparada, poprawienie i tej części ustawienia. Wjechali sobie na długą ścianę rozprężalni, tu delikatna łydka, wypchnięcie z krzyża i skrócenie wodzy. Przejście do kłusa, średnio płynne. Ale siwa na szczęście nie 'zgubiła' ani ustawienia ani luzu. Wrócili więc do jeżdżenia po łukach, rozciąganie. Przeplatane oczywiście kołami żucia z ręki na wyciągnięcie grzbietu trochę w górę. Po kolejnych kilku (bardziej skomplikowanych) łukach wjazd na duże koło 30 metrów. I tu stój-kłus, kłus-stęp. Pojawił się tu mały problem - albo mało płynne przejście, jak po hamowaniu na ręcznym, albo wyjście z wygięcia i zaburzenie trochę figury. Do zniwelowania tego udało im się dojść dopiero w czwartym czy piątym kółku. Chyba jednak jest trochę rozproszona dzisiaj. Poćwiczyli jeszcze na ścianach zatrzymania z kłusa, to bez problemu. Na sam koniec zostawili sobie oczywiście zagalopowania na obie nogi, kilka prób lotnej i łuków, żeby się w tym chodzie porozciagać. Lotna nadal słabawo wychodziła i trzeba będzie po prostu poświęcić jej jeszcze jeden trening conajmniej. Tak żeby skupić się tylko na tym.
Wylądowaliśmy jednak w momencie, kiedy James usiadł głębiej w siodło, ściągnął wodze a siwka chętnie zareagowała na dane pomoce i przeszła w stęp. Elastycznie oddał jej wodze, pozwolił wyciągnąć łeb i szyję i ruszyli na właściwy tor, gdzie zaczął rozglądać się po przeszkodach.
Przeszkody wodne były czymś, z czym już się zetknęli - zarówno na pierwszym treningu crossowym, jak i w terenach (mieli swoje ulubione miejsce, gdzie często przekraczali lub przeskakiwali bród strumyka). Nie były jednak zbyt wymagające. Dziś mieli się tym zająć na serio. Póki jest jeszcze dość ciepło i woda nie jest zimna! Ruszyli więc na prawo, gdzie zrobili sobie jeszcze kilka kółek w swobodnym stępie na wzięcie oddechu... Na ostatnim już zbieranie do ustawienia i planowanie przeszkód.
Planowali dziś przejechać: zwykłe przejazdy przez wodę, mewę, skok wyskok do rowu z wodą i szereg.
Na początek sam podjechali do wszystkich tych przeszkód, mężczyzna dał klaczy czas na przypomnienie ich sobie, ogarnięcie, że nie takie straszne. Nie wydawała się specjalnie niespokojna, więc chyba wszystko będzie okej. Dobrze, że nie miała oporów przed wodą! Na stałym lądzie przejście do kłusa, potem do galopu i uzyskanie dobrego tempa - równy rytm, trochę wydłużona foula. I tak wjazd w wodę w najpłytszym punkcie. Trochę oporu stawiała, trochę nachlapali... Ale nie aż tak dużo, bo wody tu było siwej do kolana. Z tym problemu nie miała, chociaż (co dość logiczne) wytraciła na tym przejeździe trochę tempa i musiał ją zaraz po tym trochę pobudzić. Zakręcili po ostrzejszym łuku, odbili nieco na prawo i już mieli prosty wjazd do wody... I jednocześnie na przeszkodę. Tu tej wody było troszeńkę więcej, aktywna praca łydek, półsiad. Gdyby nie te łydki klacz pewnie by się do takiego tempa nie zmotywowała. A tak to utrzymała dobry rytm, za wskazaniem jeźdźca (i miejscem wyznaczonym przez foulę) wybiła się na płaski, długi skok nad mewą. Przednie nogi szybko, symetrycznie przyciągnęła do klatki piersiowej. Respektowała przeszkody, miała wypracowaną technikę. Po nieco niepewnym lądowaniu weszła od razu w galop i wyjechali na brzeg, tu na chwilę przejście do kłusa i zaraz po znalezieniu odpowiedniej przeszkody wzrokiem - skierowanie się na nią, powrót do galopu i dostosowanie tempa. Mieli teraz przed sobą skok-wyskok, który oglądali po rozgrzewce jako jedną z pierwszych przeszkód. Już jadą na niego równym, energicznym galopem, już jeździec przechodzi w półsiad... I ledwo utrzymał się w siodle, bo siwa wyhamowała gwałtownie, przysiadając na zadzie i momentalnie uciekając z kontaktu. Nie był na to przygotowany, nie trzymał jej w mocnych pomocach, bo przeważnie po prostu tego nie robiła. Mężczyzna zszedł z jej szyi (z radością, że nie wylądował na przeszkodzie), zeskoczył na ziemię, żeby mogła bez problemu wstać. Obejrzał ją dokładnie, ale skończyło się bez urazów. Był spokojny, gniewać się na nią za to nie będzie.
Szybko znalazł powód wyłamania - między poprzeczkami przeszkody była widoczna woda po drugiej stronie i jednocześnie jeszcze przeszkoda. Musiała dość późno to zauważyć i to ją pewnie wystraszyło. Inaczej nie szła by tak pewnie do samego końca. Pochodził z nią trochę w ręce, jeszcze raz pokazał jej przeszkodę i ponownie wpakował się w siodło. Zebranie, trochę kłusa i znów zagalopowanie i najazd po prostej na sam środek przeszkody. Tym razem mocna praca łydki, wodze skrócone, klacz zamknięta w mocnych pomocach. I siwa poszła bez zawahania. Zbaskilowała, po lądowaniu w wodzie stuliła nieco uszy, ale z automatu wybiła się na kolejną przeszkodę - no, mniej ekonomicznie niestety. Po mocnym, wysokim łuku. Wylądowali więc blisko niej i nadrabiali czas szybkim tempem. Nawet taki mały kawałek może im uratować przejazd na zawodach - jeśli tylko go przeskoczą, a nie na nim wylądują. Nad ekonomicznością skoku jednak muszą jeszcze popracować. Tu znów chwila kłusa, stępa wręcz na wzięcie oddechu w stępie swobodnym i po kilku minutach od razu ze stępa zagalopowanie, zebranie się znowu i szybkie ruszenie na szereg. Tu mocne przytrzymanie w ręce, stanowcze ręka i przy tym jeszcze nieco kontrastowo z tą stanowczością - uspokajanie i zachęcanie do skoku głosem. Z twardej, ubitej trawy przeszli na piach i z niego wybicie na długi, ekonomiczny skok nad płotkiem. Siwa zostawiła pod sobą trochę luzu. Wyciągnęła, obniżyła nad przeszkodą szyję, wyciągając mu z ręki wodze. Potem lądowanie w wodzie - przyjęte już spokojniej i po dwóch, nieco skróconych foulach skok na kolejną już przeszkodę - łódkę. Wybiła się mocno, bo przeszkoda wydawała jej się szeroko, więc polecieli jednak trochę krótko i w górę. Znów. Woda chlusnęła przy lądowaniu i po lądowaniu zjechali sobie na trawę, gdzie oboje wzięli oddech. James czuł, że ubranie ma trochę mokre - zarówno od potu, jak i wody. To nie był jednak koniec.
Teraz mężczyzna wziął się za poprawki tego, co nie do końca w trakcie 'przejazdu' pykło. Czyli powtórzyli sobie kilka razy (z obu stron) skok-wyskok z rowem wodnym. Z różnym efektem, raz zrzucona poprzeczka, ale w efekcie przyzwyczajenie się do lądowania w wodzie. Klacz była takiej sytuacji trochę niechętna, ale co poradzić? Pojechali sobie jeszcze z dwa czy trzy razy szereg, żeby trochę cofnąć miejsce wybicia - tym samym zmusić do wydłużenia kroku i wyrównania trochę fouli między przeszkodami. Po tym wrócili na rozprężalnie, gdzie dał klaczy odpocząć, odciążył jej grzbiet, unosząc się z siodła i spędzili 10 minut swojego życia na stępie swobodnym po piachu.
W stajni dokładnie ją wytarł, schłodził stawy i odstawił sprzęt na miejsce. Dziś trochę czasu poświęcił na ogarnianie jej w boksie i mocowanie się z zaciętym poidłem - które teraz podlewało jej ściółkę. Zmęczony trochę, ale nadal chętny do pracy ruszył do siodlarni, gdzie wziął się za czyszczenie wszystkim Deanowiczom sprzętu.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Dirnu dnia Pon 17:19, 20 Paź 2014, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|