Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna
 Home    FAQ    Szukaj    Użytkownicy    Grupy    Galerie
 Rejestracja    Zaloguj
Teren/Cross - skakanie naturalnych przeszkód, kondycha

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Czas Nadziei [*] / Treningi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Dirnu
Pensjonariusz
PostWysłany: Czw 22:51, 26 Cze 2014 Powrót do góry


Dołączył: 12 Cze 2013

Posty: 200
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Dziś wzięło Jamesa na włóczenie się po świecie, może przygotowanie do jakiś rajdów czy crossów... Po prostu przejażdżkę po okolicznych lasach. Ogółem rzecz biorąc zawiewał lekko wietrzyk, słońce świeciło - ani to za zimno, ani za ciepło. Pogoda na trening idealna! Udał się zaraz na pastwisko, skąd zabrał siwą. Była dzisiaj w dość zawadiackim humorze, więc lepiej jej na dłużej z innymi końmi nie zostawiać... Na początek porządne czyszczenie, chwila na pójście po sprzęt i siodłanie. Jej właściciela aż nosiło! Spojrzał krytycznie na ubraną już siwkę. Nie no! Wszystko jest okej, wygląda jak prawdziwa modelka - czarna skóra siodła, ogłowia, dopasowany czaprak, ochraniacze, napierśnik... Mrau! Przez dłuższą chwilę prowadzał ją w ręce po całym kompleksie Deandrei, bo zdecydować się nie mógł, czy ruszają dzisiaj na cross czy w teren... Ale ostatecznie James trafił na resztę Deandrejowiczów, kilka osób na cross idących właśnie... Przywitał się z nimi, zamienił kilka słów... Ale wiedział, że na dłużej raczej nie ma szans z nimi zostać, bo Hope szarpnęła się w jego ręce, prychając złowrogo. Strzeliła ogonem jak biczem, właściwie to prosto w jego plecy. Widział, że jeszcze chwila i zacznie się awanturować jak na pastwisku... Jezu, ona przecież aż tyle z Violentem nie siedziała, żeby tak zdziczeć! Z racji stanu wskoczył już w siodło, świadom, że łatwiej będzie mu nad nią zapanować z góry i aktywnym stępem pogonił naprzód. Rozgrzeją się porządnie i porozgrzewają na jakiejś łączce po drodze. Minęli już granice Dean, na szczęście mieli tu polną dróżkę, bardzo rzadko uczęszczaną, jeśli o samochody chodzi... Chwila jazdy na granicy lasu, w cieniu gałęzi.
-Jestem z Ciebie dumny, wiesz, szara?
Chodziło mu o ogół pracy, to do czego zdążyli już właściwie dojść. Nie spodziewał się z nią aż takich wyników. Miało być bardziej rekreacyjnie, bo przez pewien czas nie szło im wcale tak dobrze w sportowym światku. Klacz milczała, cofnęła tylko uszy w jego kierunku. James zadziałał wewnętrzną łydką, wodzami skierował ją na lewo, na polankę. Tutaj na sporym i w miarę równym terenie wziął się za porządną rozgrzewkę, zaczęli od razu, bo rozstępowanie mieli za sobą. Na początek zebranie wodzy, nakierowanie łydką na kontakt. Kilka wolt, delikatnych łuków na nieco chaotycznej serpentynie z ciągłą kontrolą wygięcia, ułożenia zadu, łopatki, koła, ósemki... Dużo, dużo rozciągających łuków. Dalej trochę zebrania - zaangażowanie bardziej zadu przez skrócenie i jednoczesne zadziałanie łydkami, zachęcanie do żucia... Klacz poszła za sygnałami, angażując się chętnie w pracę. Nie zebrała się aż tak mocno jakby chciał - ale to dopiero początek, trochę zbyt długo odpuścił pracę nad mięśniami zadu, szyi, grzbietu. Potem standardowo ćwiczonko stój-stęp, stęp-stój. Łydka, wypchnięcie z krzyża i teraz to samo co wcześniej w kłusie. Szara sama z siebie utrzymywała zrównoważone, rytmiczne tempo, szła z należytą energią. Kurcze, może powinni jednak trochę bardziej zainteresować się ujeżdżeniem? Ale z wiedzą Jamesa to dalej niż za L nie wyjdą... Tym razem rozciąganie na stęp-kłus, kłus-stęp. Tym razem załamała jej się trochę płynność, zdarzyło się potknięcie. Kiedy mężczyzna uznał, że i w tym chodzie już wszystko jest okej - pomoce do galopu. Tu trochę lżejsze łuki, ale nadal intensywna praca... Po całej rozgrzewce zwolnił ją do stępa, przeszedł na luźną wodzę i wrócili na ścieżkę.
Przez pierwsze chwile jazdy rozglądał się za potencjalnymi przeszkodami, skręcili bardziej w zarośla, krzaczory. Łatwo tu o jakieś nieprzewidziane okoliczności, więc może Hope podrasuje trochę swoją odwagę. Uznał, że głupio, że nie ubrał żadnego dłuższego rękawa, bo gałęzie drapały jego ramiona. Większość tych niższych gałązek była ścięta, ale ostało się kilka z nich... Iglastych najczęściej. Stopniowo las przerzedził się trochę i tu łydka, wypchnięcie z krzyża do kłusa i najazd na niską kłodę przed nimi. Za nią dalej bezpieczna ścieżka... Lata temu musiało wywalić się tu jakieś drzewo, a nikt nie uznał za stosowne jego szczątek stąd zabrać. James przytrzymał klacz w mocnych pomocach, żeby nie myślała przypadkiem o wyłamaniu. Widziała kłody już wcześniej i nawet je skakała na crossie, więc nie powinno być problemu... Wybiła się mocno z zadu, automatycznie podkurczyła przednie nogi, zaraz potem dołączyła do tego płynnie tylne i delikatnie wyciągnęła szyję naprzód. Jeździec podążył za jej ruchem w półsiadzie, nie dając wskazówki na lądowanie na żadną z nóg. Zaraz po wylądowaniu foula czy dwie galopu i ponowne zwolnienie do energicznego kłusa roboczego. Przez dłuższą chwilę nie mieli już przeszkód do pokonania, więc mężczyzna trzymał ją po prostu w aktywnym tempie na rzecz budowania kondycji! Ściągnął wodze, usiadł głębiej w siodło, bo ścieżka gwałtownie zmierzała w dół, odciążał nadal jej przody, kiedy klacz lekko niepewnie schodziła niżej... Przy tym zachęcał ją głosem, uspokajał. Na szczęście szara pokładała w nim dużo zaufania i wystarczył jej głos właściciela, żeby tylko się uspokoić i uznać, że niebezpieczeństwa nie ma. Co prawda nie zawsze... Ale przeważnie. Hiszpanka zaczynała czuć się pewniej z faktu, że wjeżdżali na znane już sobie tereny. Podążali energicznym kłusem (wrócili do niego już na wyrównanym gruncie) wzdłuż srebrzystej wstęgi strumyczka. Niedługo pojawi się przed nimi większa polana, więc będą mieli okazji może na trochę skoków albo chociaż po prostu zabawy w łapanie wiatru w polu... Kiedy James dostrzegł, że drzewa powoli się rozstępują, wstrzymał szarą całkowicie, dał jej chwilę na odpoczynek - napicie się, schłodzenie nóg w strumieniu i wzięcie oddechu. Ta droga jednak jakoś specjalnie jej dotychczasowej kondycji nie nadwyrężyła, już doszli do trochę większego poziomu. Szybko ruszyli więc dalej - zakłusowanie z miejsca, potem zagalopowanie i w tym trzytaktowcu wjazd na łączkę. Jakiś komar zakręcił się przy uchu klaczy, zdenerwowana Hope podbiła zadem, prawie zrzucając z siebie jeźdźca. Co ona dzisiaj taka nabuzowana? Na takie akcje James coś dzisiaj przygotowany nie był... Uspokoił ją, zwolnił, sprawcę wypadku zamordował okrutnie i zaraz znów wrócili do szybszej jazdy. Oczywiście trochę kół, wolt w kłusie, żeby się nieco wyciągnąć a potem standardowo przeskakiwanie na drugi brzeg strumyczka. Przeszkoda jak żadna... Ale dla klaczy to żaden problem, bo dla niej każdy skok był przyjemnością. A tu mogła trochę się odprężyć i aż tak nie skupiać się na utrzymywaniu niesamowitej techniki, bo tak niskie przeszkody tego nie wymagały. Po około czterech skokach nad linią wody, mężczyzna skierował ją na wzgórze, trochę kłusowania pod górkę sprawiło, że zaraz jej boki zaczęły unosić się trochę wyżej, uszy cofnęły się z niezadowolenia. Ale mimo to nie stała się nieposłuszna Generałowi Jamesowi. Oczywiście miała swoją nagrodę - James spuścił na szczycie z kontaktu na luźną wodzę i pozwolił jej na trochę swobody przy zbieganiu na dół. Oczywiście klacz weszła prawie w cwał, a on myślał głównie o tym, żeby utrzymać się na jej grzbiecie. U dołu wzgórza zrobiła mu jeszcze jedną niespodziankę - najechała na szeroki głaz i wybiła się w górę. Skoczyła z porządnym baskilem, ogromny zapasem i przy tym z wyciągnięciem się, bo przeszkoda nie była najłatwiejsza. Tylko, że w połowie skoku była już sama, bo kask jej jeźdźca łupnął o brzeg kamienia i dalej pociągnął noszącego na trawę. James przez chwilę leżał nie za bardzo świadomy co się stało... Nic mu się nie stało, bo kask wziął siłę uderzenia na siebie i teraz na jego powierzchni widniała spora rysa. Andaluzka poczuła nagłą wolność i to ją raczej zaniepokoiło. Przejechała kawałek dalej a potem zaczęła kłusem krążyć po okolicy i szukać swojego dawcy bezpieczeństwa. Las napawał ją lekkim niepokojem, bo sama nigdy tam nie była, zawsze z człowiekiem. Mężczyzna w tym czasie podniósł się, otrzepał i rozejrzał za szarą. Dostrzegł ją szybciej niż ona jego. Głośny gwizd i krótkie zawołanie:
-Hope! Do mnie!
W końcu się na coś nauka tej komendy przydała. Klacz ruszyła z miejsca ku niemu z postawionymi uszami, jeździec pogładził jej bok, dał kawałek miękkiej marchewki.
-Bien! Dobry koń!
Wpakował się w siodło i tym razem objechali wzgórze, energicznym stępem, bo do kłusa na razie sam James przechodzić nie chciał... A to mu kilka kawałów dzisiaj zrobiła! Szybko jednak uznał, że nie może zostawić tego tak bez żadnej korzyści dla swojej ukochanej, więc znów kłus i właściwie praca nad kondycją z krótkimi przerwami na odpoczynek przez całą drogę powrotną. W nagrodę za ładne sprawowanie dał jej nawet poskakać pod koniec kilka niższych przeszkód z kłusa przed samym wjazdem na teren stajni. Okazało się, że można tu znaleźć sporo podniszczonych płotków, kamieni, czy kłód...

W stajni schłodził jej jeszcze nóżki, skontrolował czy nic jej nie jest, rozsiodłał i odprowadził do boksu (z poczęstunkiem of kors).


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dirnu dnia Czw 15:12, 09 Paź 2014, w całości zmieniany 5 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.deandrei.fora.pl Strona Główna -> Wiecznie Zielone Pastwiska / Czas Nadziei [*] / Treningi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB :: phore theme by Kisioł. Bearshare