***
Gdy się ocknęłam konia nie było w pobliżu. Zaklęłam cicho. Usiadłam powoli ale czułam ze potwornie kręci mi się w głowie. Pochyliłam się do przodu a po chwili ryżowe wafle wróciły na światło dzienne. Opadłam na ziemię czując ze znów robi mi się ciemno przed oczami a w głowie szumiało. Sięgnęłam do kieszeni po telefon. Na wyświetlaczu było ponad dwadzieścia połączeń nieodebranych od Roberta i Deica. Uśmiechnęłam się lekko do siebie. Szczęściem w nieszczęściu Dont musiał wrócić sam do stajni. Wybrałam numer do Roberta. Wystarczył jeden sygnał bym usłyszała z słuchawki zdenerwowany głos chłopaka
- Gdzie jesteś? Co się stało? - zaczął wypytywać. Słyszałam że miał lekką zadyszkę. Musiał biegać albo był tak bardzo zdenerwowany
- Ja… w lesie… Raczej jestem cała
- Raczej? - usłyszałam pełen napięcia głos w telefonie
- Tak. Mogę się ruszać… Trochę mi niedobrze…
- Mów gdzie jesteś - powiedział cicho. Gdyby można było zabić głosem przez telefon to byłabym skondensowanym duchem. Taki ton głosu Roberta był na prawdę rzadko spotykany. To był ton furii. Ostatecznego zdenerwowania.
- Jakieś… 15 kilometrów na wschód od Dean… W tym lasku na środku pól za torem crossowym - powiedziałam cicho i odsunęłam szybko telefon od siebie i usiadłam czując ze zbiera mi się na kolejnego pawia.
- Leż tam i się nie ruszaj - powiedział do mnie ostro - jadę po ciebie - rozłączył się. Ja za ten czas pozbyłam się resztek obiadu z żołądka. Klapłam znów na ziemię widząc jak wszystko wiruje dookoła. Przymknęłam oczy na chwilkę.
- Say… Say! - poczułam że ktoś potrząsnął mną lekko. Nad sobą zobaczyłam bladą twarz Roberta.
- Jestem w niebie - wymamrotałam cicho
- Jeszcze nie. Ale masz przejebane - powiedział cicho podnosząc mnie z ziemi. Zadrżałam lekko czując ze zdążyłam przemarznąć od leżenia na ziemi. Mimo gorąca w dzień, wieczory były już dość chłodne.
Oparłam się czołem o tors chłopaka i przymknęłam oczy
- Nie śpij - powiedział ostro
- Ciii… głowa mi pęka…
- Nieważne, masz do mnie mówić - w jego głosie nadal pobrzmiewała ta sama ostra nuta.
- Spać…
- Zapomnij o tym do cholery! - wrzasnął wściekły.
Popatrzyłam na niego nieco skołowana takim zachowaniem
- Najpewniej masz wstrząs mózgu - powiedział patrząc na mnie zły - Nie możesz spać bo jak stracisz przytomność to nawet nie będę o tym wiedział - przycisnął mnie mocniej do siebie.
- Robert… - szepnęłam cicho. Oczy same mi się kleiły
- Nie śpij - potrząsnął mną znów na co zareagowałam syknięciem. Pulsujący ból głowy dawał o sobie znać
- Aua - jęknęłam
- Dobrze ci tak. Trzeba było wziąć ten pieprzony kask - warknął.
- Ale…
- Żadnego ale! Następnym razem przyspawam ci go do głowy!
Umilkłam więc. Wiedziałam ze ma rację. Jego gniew był słuszny.
- Mów coś - powiedział cicho. Tym razem w jego głosie usłyszałam leciutkie drżenie. Na prawdę się martwił.
- Ale co…
- Nie wiem. Możesz liczyć - Zaproponował. Czułam że przyśpieszył kroku. Nie spodziewałam się ze byłam tak daleko. Ale w sumie nie miał szans wjechać tu Imprezą.
- Raz… dwa… trzy… - zaczęłam więc liczyć, jednak po dwudziestu kilku liczby zaczęły mi się mieszać.
Robert wsadził mnie po chwili do samochodu i zapiął mi pas. Sam wsiadł za kierownicę. Nawrócił na czyimś polu i ruszył dość szybko w kierunku drogi.
- Co z… Dontem? - zapytałam usiłując skupić się na drodze
- Przybiegł galopem do stajni… Nic mu nie będzie - powiedział cicho. Zaniepokoił mnie jednak ton wypowiedzi drugiego zdania.
- Nic? - popatrzyłam na Roberta. A przynajmniej na któregoś z nich trzech u.u
- Zerwał ogłowie, ma rozcięty kącik pyska.
- Mocno? - jęknęłam widząc jak wizja memoriału Boty wali się na łeb na szyję.
- Nie, ale na pewno kilka dni będzie mało sterowny na wędzidle.
- Cholera… - przymknęłam oczy.
Robert po chwili wyjechał na drogę robiąc drifta w zakręcie
- Ty się lepiej martw o siebie - warknął.
- Dżokeja można zastąpić… - powiedziałam cicho. Po tym zdaniu zapadła lodowata cisza. Dopiero po chwili odważyłam się spojrzeć na Roberta. Dłonie miał zaciśnięte na kierownicy tak ze myślałam że zaraz ją wyłamie. Przemyślałam moją ostatnią wypowiedź.
- Przepraszam… - wymamrotałam cicho
- Czasami bywasz taką pieprzoną egoistką - powiedział chłodno
Nie odpowiedziałam. Znów miał rację. Przymknęłam oczy.
- Musisz w końcu przywyknąć że znalazł się ktoś komu na tobie zależy. I niekoniecznie na tym byś była w kawałkach - powiedział już nieco spokojniej.
- Niedobrze mi! - jęknęłam. Ja i mój talent do psucia romantycznych sytuacji…
Robert zjechał na pobocze i wyskoczył z samochodu. Zdążył tylko otworzyć moje drzwi a ja jedynie wychyliłam się poza obrys wozu i zwymiotowałam znów.
- Lepiej? - zapytał przytrzymując mi włosy na wypadek kolejnej fali mdłości.
- Nie wiem… kręci mi się w głowie…
- Będziesz jeszcze rzygać?
- Chyba nie mam czym… - poprawiłam się w fotelu. - Jedźmy…
- Jasne… - chłopak zamknął drzwi Imprezy i usiadł za kierownicą. Ruszył jadąc nieco szybciej niż poprzednio. - Skończyłaś liczenie na sześćdziesięciu ośmiu - powiedział po chwili.
Zaczęłam więc cicho mamrotać kolejne liczby. W końcu Robert wyciągnął mnie z samochodu i zabrał na izbę przyjęć. Czekanie na korytarzu było katorgą. W końcu przyjął nas lekarz. Po kilku zdjęciach rtg lekarz stwierdził ze mam wstrząśnienie mózgu i kategoryczny zakaz wsiadania na konia przez najbliższy tydzień. Mina Roberta mówiła że negocjacje nie będą takie proste…
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach